piątek, 25 listopada 2016

Thorgal: Szkarłatny Ogień

Co ja mogę jeszcze więcej napisać o Thorgalu... Że jest dziełem jednego z najlepszych i najsłynniejszych polskich rysowników - Grzegorza Rosińskiego. On zaczął go rysować jeszcze przed wyjazdem do Belgi (nie wiem czemu nazywanej przez niektórych "komiksowym eldoradem" :) ) w drugiej połowie lat 70-tych. Że ten komiks stał się niezwykle znany i popularny w Europie i u nas, ojczyźnie rysownika. Że przez większą część III RP polscy miłośnicy komiksów mogą bez problemu zapoznawać się z kolejnymi tomami jego przygód, po tym jak po 1999 r. Egmont zaczą na poważnie eksploatować markę.


Nie byłem dotknięty tym fenomenem. Nie czytam komiksu europejskiego a Thorgala ruszyłem, gdy najlepsze wydawnictwo Hachette wystartowało z Kolekcją komiksową poświęconą tej postaci. Pomysł był na pierwszy rzut oka absurdalny, skoro Egmont zarzucił księgarnie i Empiki swoimi edycjami. Ale o dziwo Hachette udało się dociągnąć cykl do 55 tomu i skończyć innymi pracami Rosińskiego. Niestety zabrakło w niej kilku części pobocznych i najnowszych przygód serii głównej, które konkurencja wydała po polsku w przeciągu ostatniego półrocza. I właśnie z ich wydaniem można się teraz zapoznać.


Mimo sukcesów i rozgłosu mi Thorgal nie wydał się sprawą wyjątkową. Już samo jego imię przecież brzmi jak naśladownictwo po marvelowskim Thorze i Galu Asterixie. Oczywiście nie wiem, czy tak to wymyślił scenarzysta Van Hamme w 1975-77 roku, ale dla mnie takie skojarzenia same się nasuwają. A potem śledzimy dość znane w popkulturze motywy. Nasz bohater jest świetnym wojownikiem, doskonale włada łukiem. Niby wychowuje się wśród wikingów, ale jest wyrzutkiem - przygarniętą znajdą,  zawsze na uboczu. Potem mamy zakazaną miłość, odkrywanie prawdy o swoim tajemniczym pochodzeniu, wygnanie, podróż, walka z przeciwnościami, walka o swoją ukochaną, ciągle spadające nieszczęścia, nieuchronność zbliżającej się klęski itd. Czyli nic niezwykłego w komiksie, nawet tym sprzed 30-lat.


Podobnie jest w najnowszej części. Ojciec szuka swego syna w odległym Bag Dahu i w sumie wszystko przebiega, tak jak należało by się tego spodziewać, łącznie z oczekiwanym zwrotem akcji. Xavier Dorison ucina zbędne wątki Sentego i skupia się na głównej linii fabularnej. Historia staje się bardziej klarowna i rzeczywiście wreszcie może doprowadzi do finału wszystkich serii ze świata Thorgala. Mamy też c.d.n. na końcu ale na niego pewnie jeszcze sobie długo poczekamy. Bo ciężko jest napisać i malować 50-stronnicowy komiks np. w rok. Wielki plus za Krzyżowców szturmujących miasto. Na słabnącej już fali memów o Deus Vult miło popatrzeć jak zwycięża jedynie słuszna wiara. :) Bo w naszej historii Krucjaty nigdy nie dotarły tak daleko jak Egipt czy Babilonia i ostatecznie chrześcijanie zostali wyparci z Ziemi Świętej. A tu wszyscy wiedzą że lepiej umrzeć dla Imperatora Magnusa i za Świętą Wiarę, niż żyć dla samego siebie.


A Rosiński to oblężenie pięknie maluje, używając akwareli, czy tam plakatówek. Może nawet trochę za bardzo poszedł w te farby, bo wizerunki postaci stają się za bardzo rozmazane. W "Statku Mieczu" wizerunek Thorgala był ostrzejszy. Aniel wygląda jak Jolan z czarnymi włosami, czyli nic się nie zmieniło w rysowaniu dzieci, od czasów Ziemowita. Końcówka komiksu tonie w czerwieni i mi to w sumie dzieła impresjonistów przypomina. Nie wiem też, czy to sugestia bardziej scenarzysty czy rysownika i czy to w ogóle było źródłem inspiracji, ale wiele elementów kojarzy się z dwiema pierwszymi częściami gry "Diablo". Bag Dah to takie Lut Golein (wojownicy też noszą czerwień). Pojawiają się kule ogniste i wybuchający przeciwnicy. Krzyżowcy mają oczywiście zbroję ala Palladyn. A żółty staw ofiarny jest jakby żywcem wyjęty z jaskiń czy samego piekła. Tak mi się to skojarzyło.





Komiks tłumaczył oczywiście Wojciech Birek (widziałem go na lubelskim Leszku), bo tylko on umie język francuski z polskich tłumaczy. :) Egmont znowu niezbyt popisał się z realizacją albumu - na pierwszej stronie na tym białym tle wyraźnie widać rozmazany czarny tusz - odpryski po drukowaniu liter na tych jasnych planszach. Strony oczywiście falują, gdyż użyto za cienkiego typu papieru w stosunku do nakładanych grubych warstw farby drukarskiej. A musiało jej tyle być, bo tak ten komiks jest namalowany. Ktoś nie przemyślał tego projektu a teraz już nic z tym nie można zrobić.


Ja mam nieco mieszane uczucia, ale ważne, że za wersję w miękkiej okładce nie trzeba wydać majątku. Dla fanów Thorgala oczywiście pozycja obowiązkowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz