Piąty sezon serialu o współczesnym Sherlocku Holmesie żyjącym w Nowym Jorku, dalej ogląda się z zainteresowaniem. Niestety na razie nie jest to poziom sezonu poprzedniego, gdzie John Noble w roli ojca bohatera stworzył fantastyczną kreację i zapewnił bardzo interesujący wątek główny. Takiego na razie ciężko szukać w jesiennych odcinkach. Pojawiła się powracająca postać byłego więźnia, któremu kiedyś Joan uratowała życie, a teraz on trochę pomaga jej w sprawach. W poprzednim odcinku zaczęło się dziać coś więcej, ale na razie niezbyt mnie to ciekawi.
Szósty odcinek zaczął się modnie - we wziętej restauracji ginie szef kuchni, w dość widowiskowy sposób. Niestety nie jest to Magda Gessler ani Wojciech Modest Amaro. Dość szybko okazuje się, że użyto silnej, rzadkiej trucizny w jednym z posiłków, a zaraz potem padają kolejne trupy. Całkiem ciekawie oglądało przebieg śledztwa, które miało swoje zakręty. Poza tym były też wątki poboczne. Sherlock rozwija swój związek z Fioną - programistką którą poznał przy wcześniejszej sprawie. Ich odmienność oczywiście zbliża ich do siebie, choć on dalej ma swoje wątpliwości, których jedno zdanie Watson nie rozwieje w 5 minut. Ponownie mamy też rozbudowę życia detektywa Bella (tak jak po jego postrzale). Holmes pomaga mu wybrnąć z kłopotu w zeznaniach sądowych oraz zauważa wyraźną miętę między nim a panią prokurator. Najbardziej bawiła mnie jego tegosezonowa fryzura, tak bardzo w stylu Bajera w Bel Air. :) Wrócił też stary patolog, który przeżywał załamanie w zeszłym sezonie. Miło zobaczyć znaną twarz, choć ta postać jest raczej fabularnie wyczerpana.
Najważniejsze, że Elementary dalej trzyma formę, jest ciekawe, zabawne, wciągające i nieoczywiste. Kreacja głównych bohaterów robi wrażenie i cieszy oko. Tego wrażenia nie psują nawet sporadycznie pojawiające się błędy. W szóstym odcinku popełniono stary błąd wszystkich seriali kryminalnych. Ale nie powiem jaki, bo to byłby duży spoiler.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz