wtorek, 16 maja 2017

WKKM #116 Czarna Pantera: Gniew Pantery

Hachette daje nam kolejny gruby, ponad 200-stronnicowy tom w Kolekcji.  Tym razem jest to ważny klasyk o Black Pantherze pt. "Gniew Pantery". Ja długo na niego czekałem, bo czytałem o nim w "Niezwykłej Historii Marvel Comics" gdzie poświęcono mu dwie strony o tym jak scenarzysta zmagał się z oporem redakcji przeciwko tej historii. Ten konflikt narobił mi na nią apetytu.


Opowiada ona o tym jak T'Challa wrócił do Wakandy z USA, gdzie walczył u boku Avengers. A różami w ojczyźnie go nie witają. Poddani mają pretensje praktycznie o wszystko. A to że go długo nie było, a to że przestał być prawdziwym królem bo obcował z obcą kulturą lub o to, że sprowadził sobie do pałacu amerykańską dziewczynę. Na domiar złego rozgorzał bunt pod przewodnictwem Erika Killmongera, który sam chce zostać nowym królem, po pozbyciu się dotychczasowego.

Już na początku lektury spotykamy się z jednym ogranym motywem w literaturze i popkulturze. Nasz sympatyczny bohater staje się szefem jakiejś organizacji, albo właśnie władcą czegoś tam z teoretycznie ogromną władzą. Tylko, że z miejsca jego tzw. podwładni kwestionują każdą możliwą decyzję jaką "nowy" im wydaje. Jak tu być władcą absolutnym, skoro nikt nie wykonuje twoich rozkazów? I w sumie Pantera wszystko musi robić sam i przez swoje mężne czyny i rozsądne decyzje zdobywać na nowo zaufanie i miłość swoich poddanych. I mi to właśnie zgrzytało - brak prawdziwej królewskości prawie do końca sagi. Chyba tylko w Niemczech rozkazy spełniane byłyby bez szemrania. Ale o rządzeniu Niemcami komiksów nie ma więc jesteśmy skazani na oglądanie użerania się. Jest jeszcze drugi wyświechtany motyw, którego często doświadczają superbohaterowie w komiksach, ale o nim już mówić nie będę, bo to byłby za duży spoiler.


Poza tym komiks zrobił na mnie duże wrażenie. Don McGregor stworzył dojrzałą, poważną historię o tym jak ciężko odbudowywać relacje międzyludzkie. Że nawet królowi nic nie przychodzi łatwo. Że aby osiągnąć swój cel czeka cię ból, cierpienie i łzy a i tak mogą ucierpieć najbliżsi, czy ci którym chce się pomóc. Można się od tego wszystkiego odbić, bo znowu nie jest to komiks dla każdego. Mnie jednak wciągnęła ta 13-sto odcinkowa saga o walce o swój kraj i swoich poddanych. Tym trudniejsza, że w 1973 Pantera nie ma ani wzmocnionego kostiumu, ani zaawansowanej broni z vibrannium. Wszystko musi robić sam "tymi ręcyma", choć znowu wygląda to nieco sztucznie przy całej tej technologii jaka jest rozwijana w Wakandzie.  Jest dużo walki ale nie są to głupie nawalanki. Są one ogniem w którym hartuje się charakter i postawa króla. Ale po prostu nie ma lekko. Przez to zakończenie ma słodko - gorzki wymiar. Pojawia się ulga ale niezbyt radosna, gdy pomyśli się co trzeba było przeżyć aby dotrzeć do mety.


Teraz już wiem skąd Frank Miller czerpał inspiracje przy tworzeniu Daredevila i "Powrocie Mrocznego Rycerza". W tym drugim Batman nawet występuje w podobnych pozycjach w jakim 10 lat wcześniej rysowali T'Challę Rich Buckler i Bill Graham. Warstwa graficzna dla mnie jest obłędnie dobra - zwłaszcza główny bohater w wielu ujęciach pełnych akcji, wysiłku i krwi. Rysunki to jeszcze jeden element tego jak ten komiks wyprzedzał swoje czasy. Dodajmy jeszcze niespotykany w 1973 roku udział samych czarnoskórych postaci, przemoc wobec zwierząt, przemoc wobec kobiet, tortury, krew i z jeden przykład na fatalyty i zrozumiemy wyjątkowość tego komiksu.


"Gniew Pantery" określa się pierwszą powieścią graficzną Marvela, o czym przypomni nam i wstęp i podsumowanie na końcu tego tomu. Sam McGregor może spierał się o swoje działo, w czasie jego pierwszej publikacji, ale potem zachowywał już skromność. Trochę przykrym jest fakt, że komiks został z czasem zapomniany a większe uznanie zdobyły dzieła z lat 80-tych. Niesłusznie, bo i ten komiks jest bardzo dobry. Może nie uważam jak M.Lupoi, że komiks musi się znaleźć na półce każdego komiksiarza, ale uważam, ze zdecydowanie warto go mieć. Ja już nie mogę się doczekać by go porównać z "See Wakanda and Die".

Ocena 8/10


niedziela, 14 maja 2017

Superbohaterowie Marvela #9 Wojów Trzech

W związku z zerowaniem FOXa i wycięciem z drugiej kolekcji Hachette tomów z pojedynczymi mutantami (przynajmniej w pierwszej 60-tce), Polacy szybciej dostają tomy z mniej u nas znanymi postaciami. W związku z tym część czytelników jest zdezorientowana i nie wie czy brać takie tomy z kiosków, czy jednak chomikować pieniądze na tzw lepsze tomy (co jest trochę naciągane, bo trzeba kupować całą Kolekcję :) ). I w związku z pytaniami takich osób, postanowiłem napisać poniższą recenzję. Serdecznie też przepraszam, że jest ona tak późno, ale jako prenumerator dostaję tomy raz na miesiąc, dopiero jak one znikną już z kioskowych półek. Ale jakby co zawsze można je nabyć na Allegro, KPK czy bezpośrednio od wydawnictwa.


Album jest podzielony na dwie czterozeszytowe historie. Starsza z 1987 r. to opowieść o zaślubinach pary Asgardczyków i o tym jak Loki je zakłóca zamieniając pana młodego w kozła. A wiąże się to z przepowiednią Norn, która głosi, że jeśli ślub się nie odbędzie, to Asgard czeka zguba. W związku z tym bliscy narzeczonych proszą kolejno każdego z Wojów Trzech. aby doprowadził do odczynienia klątwy. Dlatego każdy z nich rusza z wyprawą by wypełnić to zadanie. Oczywiście nie wiedzą, że wikłają się w intrygę Lokiego. Najsympatyczniejszą częścią komiksu jest dla mnie ta opowiadająca o Volstaggu bo ma w sobie najwięcej humoru. Jako kawaler, z uśmiechem czytam sobie o tym jak grubas najbardziej ze wszystkich niebezpieczeństw boi się swojej własnej żony, spędzania czasu z nią i gromadką ich dzieci. Dlatego jak najczęściej udaje się na wyprawy ze swoimi towarzyszami. To jest zabawne, bo takie prawdziwe. Ten motyw był już obecny w "Opowieściach z Asgardu" WKKM #83, a teraz mogłem zobaczyć jak z bliska wygląda Hildegunda - "prawa i dobra kobieta", która jednak nie pojmuje umiłowania Volstagga do przygody. Do zeszytów z Fandralem i Hogunem Alan Zelentz również wprowadza elementy komiczne, ale to Volfstagg jest najlepszy. Także rysunki Charlesa Vessa moim zdaniem dobrze zniosły próbę czasu. Oddają klimat tamtych lat i nie straszą komputerowymi kolorami jak niepotrzebne ich nałożenie na "Opowieści z Asgardu".


Nowszym komiksem jest "Pieskie Popołudnie" z 2011 r., którego akcja dzieje się jednak jeszcze przed "Siege". Tym razem chodzi o to, że wielki wilk Fenris uwolnił się ze swego więzienia i większość mieszkańców Asgardu (który wisi sobie w Oklahomie) rusza na jego poszukiwania, w tym Wojowie Trzej. Nie będę mówił kto jest sprawcą całego zamieszania by nie spoilerować, ale dla mnie jest to nawiązanie do tego co się działo w jednym z filmów MCU. I całkiem zgrabnie to wyszło. Choć wadą tej historii jest to, że po tylu latach nagle próbuje się dorobić legendę Wojom Trzem i wyjaśnić czemu są, jacy są. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, bo wygląda to dość sztucznie i umniejsza te postacie. Poza tym jest dość głupie i wymuszone. Nie wiem czemu "uczłowieczanie" na siłę które współczesny Marvel męczy na potęgę, musiało dotknąć nawet tak epizodyczne postacie. Na szczęście chyba przeszło się nad tym do porządku dziennego, bo w późniejszych przygodach Thora nie miało to widocznych reperkusji. Poza tym przełknąć to wszystko pomagają bardzo dobre rysunki Neil'a Edwards'a. Dla mnie takim stylem powinna być tworzona większość komiksów. Doskonała robota. Wszystko jest czytelne i przyjemne dla oka. Bohaterowie i wydarzenia nie są ani zbyt realistyczne ani za bardzo kreskówkowe i umowne. Rysownik idealnie dla mnie zachował złoty środek pomiędzy tymi dwoma skrajnościami.


Ten tom pokazuje jak w lekko powiększonym wydaniu, czteroczęściowe komiksy mają sens. Scenariusze są odpowiednio wyważone. Ciekawią, rozbudowują fabułę i jednocześnie nie mają czasu człowieka zmęczyć czy zanudzić. I jeśli ktoś nie lubi nowości albo klasyków jednocześnie jak ja, to zawsze zostaje mu druga połowa komiksu, rozwiązanie idealne dla malkontentów. Tylko nie rozumiem czemu tym razem nie było układu chronologicznego jak dotychczas w Kolekcji. Album zaczyna się nowszym komiksem, a kończy starszym jak w WKKDC. Mam nadzieję, że to tylko ten jeden raz tak się stało. Warto docenić też dodatki w którym są nawiązania do tomów WKKM w których wystąpił wcześniej Thor razem ze swoimi przyjaciółmi. Mi to się bardzo podobało, bo pokazuje sens gromadzenia dalszych tomów i ciągłość narracji uniwersum. Tym razem Krótka Historia jest rozbita na trzech wojowników i każdy z nich dostał jedną stronę. Mamy też opisane kulisy ich powstania oraz galerię innych Asgardczyków.


Z całym swoim przekonaniem mogę polecić ten tom każdemu miłośnikowi Marvela z wolną gotówką. Naprawdę jest zaskakująco przyjemny w lekturze i odbiorze. Sam się zdziwiłem. co tylko kolejny raz pokazuje, że nie należy oceniać książki po okładce czy samym tytule bez zagłębienia się w dany temat. Otwarty umysł po lekturze z pewnością się ze mną zgodzi.

Ocena 8/10