Życie bez Supermana jest trudne, ale nie niemożliwe. "Supergirl" stara się wypełnić po nim lukę sięgając do źródeł i prezentując nam kolejne motywy i wrogów z komiksów DC. Niestety nie podoba mi się sposób w jaki scenarzyści CW to robią. Wybrano sposób aby ikoniczni wrogowie Supermana mieli swój origin dopiero teraz. W poprzednim sezonie była to np. Livewire czy Bizarro a w tym dopiero co pojawili się aż dwaj Metallo i teraz Parasite. To nie trzyma się kupy z resztą universum DC. Bo skoro do tej pory nie było tych przeciwników, to z czym ten Kal-El walczył przez te 10 lat? Był tylko Luthor i Gravitron? Znowu idzie się na łatwiznę i tworzy historię, bez dbania o szczegóły, licząc że bijatyki przesłonią wszelkie niedoskonałości, zdezorientują i zamkną usta fanom.
Poza tym zmieniono komiksową wersje powstania Parasite'a. Zamiast zyskać zdolności w wypadku z toksycznymi odpadami Rudy Jones został zrobiony naukowcem walczącym z ocieplaniem klimatu na Ziemi. Do placówki w Arktyce, w której pracował, trafiło zamarznięte ciało wilka sprzed 5000 lat. Tylko nie było to zwykłe truchło, a legowisko kosmicznego stwora, który opanowuje Rudy'ego a potem zmienia go wsysającego ludzi pasożyta z kosmosu. Trochę tu motywów z "The Thing" Carpentera, trochę z komiksu o Venomie, który kiedyś był wydany w Polsce i też dział się w Arktyce. I trochę z horrorów klasy B o innych podobnych złych potworach z kosmosu. Taki banał fabularny.
Poza tym potem motywacja Parasite'a jest dość prostacka - łazi po National City i wysysa. Prościzną byłoby gdyby Supergirl podleciała w jego pobliże i albo przylała mu z laserów, albo zamroziła swoim oddechem. Tylko wtedy nie byłoby w ogóle "akcji" a scenarzyści przecież nie wymyślą nic rozsądnego i nie obrażającego inteligencji widzów. Nie - lepiej im wciskać kit, że na 3 spotkania Kara 2 razy podleci bliziutko i da się wyssać, a za trzecim wymyśli coś bardzo skomplikowanego zamiast brać go na dystans. Zresztą te jej porażki, są pretekstem do uruchomienia wątku Mon-Ela i Jimmego.
Nie wiem, jak można było wciskać takie sceny, że Supergirl powie "Mike'owi" w jakich szlachetnych ideałach była wychowywana przez 20 lat, że należy być altruistycznym i pomagać ludziom. A on miałby to łyknąć w 5 minut i razem z nią walczyć o prawdę, sprawiedliwość i amerykański styl życia. No głupota kompletna. A jeszcze większą było klasyczne dla seriali, to że Mon-El zmienia swoje racjonalne podejście na bardziej szlachetne pod wpływem wydarzeń z odcinka. I na jego zgubę dość szybko się to na nim mści w satysfakcjonującej końcówce.
Pod wpływem lania jakie dostaje tytułowa bohaterka, także w Olsenie rośnie "słuszny gniew". :) Naciska Winna by szybciej kończył dla niego odpowiedni kostium. Ten się trochę stawia, ale tak samo, widząc co się dzieje, przyspiesza pracę i dzięki temu do finałowej bitwy staje już Guardian w pełnej zbroi. Musze powiedzieć że całkiem zgrabnie ona wyszła, razem ze składaną tarczą. Było to przyjemne dla oka. W międzyczasie J'onn J'onzz zostaje ciężko ranny i potrzebuje transfuzji. Nie wiem jakim cudem, bo na ekranie nie pokazali żadnych poważnych ran, ale to znowu tylko skrypt scenariuszowy, by uruchomić dalszą sekwencję zdarzeń. Alex od razu prosi Miss Martian o pomoc. Ta nie widząc innego wyjścia godzi się na bycie dawcą. Ale pewnie z czasem J'onn domyśli się co mu przetoczono i tajemnica jego "rodaczki" wyjdzie na wierzch.
Wielowątkowość to na pewno zaleta nowego sezonu. Człowiek nie jest już katowany długimi wypowiedziami Cat Grant mówiącej Karze "jak żyć", albo moralizatorskimi frazesami Alex i Hanka mówiącymi jej co ma robić. Tylko nie wiem po co tutaj aż tak rozbudowano wątek gejowski. Chyba twórcy chcą uzyskać nagrodę od środowisk LGBT próbując przekonać widza, że bycie homoseksualistką jest trudniejsze niż bycie kosmitką z potężnymi mocami. No bzdura kompletna. A w wyrażeniu współczucia nie pomaga fakt rozpłakania się i obrażania po tym jak obiekt jej uczuć spławia Alex wyświechtanymi słowami "zostańmy przyjaciółmi". :) To mnie tylko rozbawiło i trochę zdumiało, bo rzadko się widzi takie rzeczy zrobione naprawdę ładnej kobiecie.
Ogólnie mimo oczywistych słabości scenariusza serial dalej się dobrze ogląda. Sięganie do komiksów i dynamiczny ciąg zdarzeń pozwalają cieszyć się seansem.
Poza tym zmieniono komiksową wersje powstania Parasite'a. Zamiast zyskać zdolności w wypadku z toksycznymi odpadami Rudy Jones został zrobiony naukowcem walczącym z ocieplaniem klimatu na Ziemi. Do placówki w Arktyce, w której pracował, trafiło zamarznięte ciało wilka sprzed 5000 lat. Tylko nie było to zwykłe truchło, a legowisko kosmicznego stwora, który opanowuje Rudy'ego a potem zmienia go wsysającego ludzi pasożyta z kosmosu. Trochę tu motywów z "The Thing" Carpentera, trochę z komiksu o Venomie, który kiedyś był wydany w Polsce i też dział się w Arktyce. I trochę z horrorów klasy B o innych podobnych złych potworach z kosmosu. Taki banał fabularny.
Poza tym potem motywacja Parasite'a jest dość prostacka - łazi po National City i wysysa. Prościzną byłoby gdyby Supergirl podleciała w jego pobliże i albo przylała mu z laserów, albo zamroziła swoim oddechem. Tylko wtedy nie byłoby w ogóle "akcji" a scenarzyści przecież nie wymyślą nic rozsądnego i nie obrażającego inteligencji widzów. Nie - lepiej im wciskać kit, że na 3 spotkania Kara 2 razy podleci bliziutko i da się wyssać, a za trzecim wymyśli coś bardzo skomplikowanego zamiast brać go na dystans. Zresztą te jej porażki, są pretekstem do uruchomienia wątku Mon-Ela i Jimmego.
Nie wiem, jak można było wciskać takie sceny, że Supergirl powie "Mike'owi" w jakich szlachetnych ideałach była wychowywana przez 20 lat, że należy być altruistycznym i pomagać ludziom. A on miałby to łyknąć w 5 minut i razem z nią walczyć o prawdę, sprawiedliwość i amerykański styl życia. No głupota kompletna. A jeszcze większą było klasyczne dla seriali, to że Mon-El zmienia swoje racjonalne podejście na bardziej szlachetne pod wpływem wydarzeń z odcinka. I na jego zgubę dość szybko się to na nim mści w satysfakcjonującej końcówce.
Pod wpływem lania jakie dostaje tytułowa bohaterka, także w Olsenie rośnie "słuszny gniew". :) Naciska Winna by szybciej kończył dla niego odpowiedni kostium. Ten się trochę stawia, ale tak samo, widząc co się dzieje, przyspiesza pracę i dzięki temu do finałowej bitwy staje już Guardian w pełnej zbroi. Musze powiedzieć że całkiem zgrabnie ona wyszła, razem ze składaną tarczą. Było to przyjemne dla oka. W międzyczasie J'onn J'onzz zostaje ciężko ranny i potrzebuje transfuzji. Nie wiem jakim cudem, bo na ekranie nie pokazali żadnych poważnych ran, ale to znowu tylko skrypt scenariuszowy, by uruchomić dalszą sekwencję zdarzeń. Alex od razu prosi Miss Martian o pomoc. Ta nie widząc innego wyjścia godzi się na bycie dawcą. Ale pewnie z czasem J'onn domyśli się co mu przetoczono i tajemnica jego "rodaczki" wyjdzie na wierzch.
Wielowątkowość to na pewno zaleta nowego sezonu. Człowiek nie jest już katowany długimi wypowiedziami Cat Grant mówiącej Karze "jak żyć", albo moralizatorskimi frazesami Alex i Hanka mówiącymi jej co ma robić. Tylko nie wiem po co tutaj aż tak rozbudowano wątek gejowski. Chyba twórcy chcą uzyskać nagrodę od środowisk LGBT próbując przekonać widza, że bycie homoseksualistką jest trudniejsze niż bycie kosmitką z potężnymi mocami. No bzdura kompletna. A w wyrażeniu współczucia nie pomaga fakt rozpłakania się i obrażania po tym jak obiekt jej uczuć spławia Alex wyświechtanymi słowami "zostańmy przyjaciółmi". :) To mnie tylko rozbawiło i trochę zdumiało, bo rzadko się widzi takie rzeczy zrobione naprawdę ładnej kobiecie.
Ogólnie mimo oczywistych słabości scenariusza serial dalej się dobrze ogląda. Sięganie do komiksów i dynamiczny ciąg zdarzeń pozwalają cieszyć się seansem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz