poniedziałek, 30 listopada 2020

Szninkiel

 I wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy doczekaliśmy się prawdziwego, porządnego, dostępnego dla wszystkich wydania jednego z najlepszych komiksów na świecie. A jego rysownikiem jest Polak, znany wielbicielom Thorgala Grzegorz Rosiński.

Dopiero dzięki wstępowi w tym komiksie dowiedziałem się oryginalne, pierwsze wydanie francuskie wyszło w 1988 roku. Czyli polskie wydanie Orbity również z tego roku, to naprawdę była super świeżynka. I to jeszcze w rozsypującym się PRLu. Nic dziwnego że było to u nas wydarzenie. Szkoda tylko, że wyszło jak zawsze, bo w drukarni doszło do takich błędów, że trzeba było ten nakład drukować ponownie. Wtedy oznaczało to, że zabrano przydział papieru innym publikacjom, co oczywiście musiało wywołać słuszny gniew w środowisku. Od pierwszego razu "Szninkiel" był głośnym komiksem pod każdym względem.

Zaskoczyła mnie stopka redakcyjna, gdzie napisano, że jest to "Wydanie III". Wychodzi, że Egmont liczy tylko swoje wydania. Bo oni najpierw wydali  zeszytowe, kolorowe, trzytomowe w 2001. I ja je pamiętam. Trzymałem je w rękach w okolicy tamtego roku. Mój pierwszy kontakt z Szninkielem i przeczytanie tego komiksu stało się właśnie dzięki temu wydaniu. Chyba znowu była to posiadówka w kiosku, albo egzemplarz z biblioteki - tego już nie pomnę. W każdym razie pierwsze polskie kolorowe wydanie ma w moim sercu ciepłe miejsce. Tak samo w sercu Egmontu, bo na końcu tomu są całostronnicowe reprodukcje okładek tego wydania. Po co sobie zawracać głowę oryginałami, jak ma się swoje dzieła? Drugim wydaniem Egmontu była czarno-biała wersja w antologii Grzegorza Rosińskiego z 2010. Tego nie znałem - dowiedziałem się o jego istnieniu dużo później. W obecnej sytuacji z chęcią nabyłbym własny egzemplarz, by mieć dwie wersje kolorystyczne. Ale gdy cena na rynku wtórnym osiąga 300 zł, to nie będę przecież tracił aż tyle pieniędzy. Poczekam może na czwarte wydanie Egmontu, może właśnie ponownie w black and white.

Egmont pominął w numeracji pierwsze polskie wydanie z Orbity z 1988 roku, oraz luksusowe wydanie Libertago za 600-1000 zł z 2019. Oczywiście pominął też trzytomowe wydanie Hachette Polska z Kolekcji Thorgala-Rosińskiego z 2016 r. Ono wyróżniało się fajniejszymi reprodukcjami okładek. Dostaliśmy i niebieską wersję okładki na 1 części i J'onna i G'well razem na 2 części. Pewnie dlatego te okładki nie trafiły do najnowszego wydania. :)  Plus grafiki Rosińskiego na oddzielnych kartkach. Niestety tamto wydanie miało mniejszy format oraz było w 3 tomach. W ogóle to zakrawa na jakiś żart, że dopiero po ponad 30 latach dostaliśmy pierwszy raz zbiorczego Szninkiela, w kolorze, na twardo, w powiększonym formacie. To pokazuje tylko jak mimo wszystko rynek komiksowy w Polsce był ubogi. Jak dopiero po wielu, wielu latach nadrabiamy zapóźnienia a i to z wielkimi bólami.

Wstęp na 3 strony jest całkiem fajny. Ksenia Chamerska opowiada pokrótce o Rosińskim, jego współpracy z Van Hamme i motywach jakie wpłynęły na powstanie i zawartość tego komiksu. Za ten tekst ode mnie jest plus. Potem komiks się zaczyna. Każdy rozdział poprzedza całostronnicowa ilustracja i tytuł pod nią. Nie ma podziałów na trzy główne tomy, czyli "Misja", "Wybraniec", "Sąd". Nie ma też numerów rozdziałów. Szkoda też, że obok i za tym otwieraczem dostajemy po prostu puste, białe strony. Bez żadnych szkiców czy dodatkowych ilustracji. Co jest oczywiście sztucznym dmuchaniem komiksu i zmuszaniem nas do płacenia za puste strony, jak to Egmont ma w zwyczaju. Powinno być inaczej. Albo dawać te tytuły na każdej stronie, a nie tylko na prawych. Albo wypełnieniu tych pustych stron dodatkowymi grafikami. W swoich komiksach superhero wydawnictwo wrzuca przecież tam gdzie może alternatywne okładki, by właśnie uniknąć ślepych stron. Nawet w samym Szninkielu zaraz za pierwszą stroną tytułową jest mała reprodukcja jak J'on dobiera się do G'wel. Czyli można to było zrobić. A nie zrobiono tego dalej, bo przecież przez folię nie sprawdzimy środka. ETZ.

Sam komiks opowiada nam historię Daaru. Świata który trawi wieczna, wojna pomiędzy trójką Nieśmiertelnych. Konflikt ten jest okrutny, bezlitosny ale i bezsensowny skoro głównych władców nie można zabić. Ale główni gracze zdają się tego nie widzieć i nie zważając na nic, ciągle wysyłają swoje armie w bój.  Akcja zaczyna się od ukazania pobojowiska po wielkiej bitwie. Okazało się, że przeżył ją J'on, przedstawiciel niewolniczej, niższej w oczach wszystkich innych, rasy Szninkieli. Gdy unika pożarcia przez ptaki ścierwojady, ukazuje mu się Władca Stworzyciel Światów, najwyższe bóstwo Daaru. I nakazuje biednemu, słabemu, tchórzliwemu J'onowi zaprowadzić pokój w tym świecie w ciągu 5 lat, bo inaczej go zniszczy. Szninkiel oczywiście jest przerażony bo dostaje zadanie niemożliwe dla niego do wykonania. Boga nic to jednak nie obchodzi. Znika i zostawia nieboraka z tym olbrzymim brzemieniem. Dalej będziemy obserwować klasyczny quest i podróż J'ona przez bardzo wrogi mu świat aż do zaskakującego finału.

Znaczy finał będzie zaskakujący dla świeżych czytelników. I to raczej tylko takich, którzy nie oglądali pewnego znanego filmu sci-fi, którym przypuszczam Van Hamme się inspirował. Choćby przy projektach niektórych postaci. Jak teraz nad tym myślę widać tu też podobny koncept co w innym serialu sci-fi lub serii fantasy, ale nie zaspoileruję tu o które mi chodzi. Sama konstrukcja fabuły jest też do bólu sztampowa, bo mamy oczywiście motyw wyprawy i misji, którą główny bohater musi wykonać. Ale już sposób w jaki robi to scenarzysta i szczegóły jakie zmienia i porusza, sprawiają, że ta historia staje się dziełem wybitnym. Za każdym razem gdy ją czytam odkrywam nowe znaczenia i detale, które wcześniej mi umykały. Weźmy troszeczkę pod uwagę ogrom zawartych zagadnień - mesjanizm i religia, nietolerancja, rasizm, przyjaźń, zdrada, oczywiście miłość, seksizm, przekleństwa, samotność, żal, rozpacz, seks i przemoc. Ogrom kwestii. Niektóre przewijają się przez cały czas, inne pojawiają się na chwilę. Ale przez to wbijają szpilę w świadomość jeszcze mocniej. Zaraz w trzecim rozdziale mamy choćby próbę gwałtu, czyli coś co w mainstremowych komiksach jest bardzo rzadko pokazywane czy poruszane. Dobra, "Szninkiel" może nie jest mainstreamem jak superhero, Asterix czy temu podobne komiksy. Ale jego zawartość i sposób przedstawienia moim zdaniem decyduje o tym, że każdy miłośnik i komiksów i dobrego fantasy powinien go poznać. Albo scena gdy Szumszum wyznaje, że jest jedynym przedstawicielem swojego gatunku. Aż samemu chce się łezkę uronić. Volga oprócz wyłożenia teorii wieloświatów, jednym zdaniem podsumowuje też cały naród żydowski - zauważyłem to dopiero teraz. Kurczę - ten komiks naprawdę ma warstwy.

Kultową i chyba najbardziej znaną sceną jest oczywiście ta z Wyrocznią i stosunek jaki J'on musi z nią odbyć, aby mogła mu przepowiedzieć sposób uratowania świata. Stronę z tej sceny oczywiście użyto jako przykładowej w większości księgarni internetowych. To i wiele innych scen czy dialogów pokazuje, że mimo fatalizmu całości, scenarzysta nie odpuścił sobie humorystycznych wstawek. I bardzo dobrze, bo są one i śmieszne i błyskotliwe i jednocześnie dopełniają obraz świata przedstawionego, który jest pełny kontrastów. Sceny gdy G'wel odmawia seksu, bo J'on jest Wybrańcem. Tekst o tym, że wszystkie [kobiety] są takie same cholera. Jak G'wel zostawia Szninkiela samego dla sukienek, perfum i klejnotów. Te dowcipy przy pierwszej lekturze szczególnie rzuciły mi się w oczy i sprawiły że reszta przekazu też do mnie dotarła.

Z wad samej opowieści, niezbyt podobały mi się takie ostre cięcia pomiędzy kolejnymi rozdziałami a nawet między kolejnymi planszami. Np. w jednym kadrze bohater jest uwięziony na małej tratwie podczas burzy, a zaraz potem już budzi się na wielkim drzewie, bez pokazywania scen pośrednich.  Można by to zrobić jakoś płynniej. Nie lubię rozwlekania fabuły, ale tu Van Hamme nieco przesadza. Chyba że to Rosińskiemu się nie chciało rysować. :) Ale poza tym rysunki są genialne. Nie tylko piersi G'wel, ale też choćby scena nadejścia Nieśmiertelnych na Daar - aż żal, że nie jest to panel na całą stronę, albo i na dwie. Bo choć głównie pokazano go w błękicie i zieleni, jest naprawdę piękny. Tak jest też z resztą - zamek i królestwo Baar-Finda, potężny Sualtam, stepy Zembrii. Kadry i plansze naprawdę zapierają dech w płucach. A magnum opus jest oczywiście spektakularny finał, który razem ze swoją symboliką wbija czytelnika w ziemię.

Na koniec dostajemy jeszcze szkicownik Rosińskiego z różnymi kadrami i projektami postaci. Oczywiście nie mogło tam zabraknąć nagiej G'wel. Podsumowując, "Szninkiel" to wybitne dzieło sztuki komiksowej. Powalający, piękny, złożony, mimo pozornej prostoty. Duetowi twórców wyszła prawdziwa perełka. Powtarzam się, ale uważam, że powinno go znać jak najwięcej ludzi, bo jego przesłanie przewierca do głębi. Bardzo polecam to wydanie, które pomimo swoich drobnych wad, jest warte zakupu i będzie ozdobą każdej półki z książkami.

Ocena: 9/10

niedziela, 8 listopada 2020

Kolekcja Superbohaterów Marvela. Spis tomów 101-130

 Wrzucam planowane daty premier ostatniej partii tomów Kolekcji Superbohaterów Marvela od Hachette Polska. Bo czasem zapominam w którą środę wychodzi SBM, a w którą inne Kolekcje. Tytuły pisane kursywą to moje przypuszczenia, ale reszta jest już pewna że tak właśnie wyjdzie.



WAŻNE. 130 numerów SBM wyjdzie tylko i wyłącznie, jeśli sprzedaż poprzednich numerów będzie zadowalająca dla wydawnictwa. Jeśli nie, to Kolekcja zostanie zakończona za 38 tygodni, w lipcu, na numerze 120. Zatem gorący apel do fanów komiksów Marvela w Polsce - kupujcie SBM. Doprowadźmy razem do przedłużenia Kolekcji o ostatnią dziesiątkę tomów z villanami.

101. 04.11.2020 - Superior Spider-Man

102. 18.11.2020 - Jean Grey 

103. 02.12.2020 - Cyclops

104. 16.12.2020 - Ludzka Pochodnia

105. 30.12.2020 - Ms Marvel (Khamala Khan)

106. 13.01.2021 - Banshee

107. 27.01.2021 - Multiple Man

108. 10.02.2021 - Silk

109. 24.02.2021 - Storm

110. 10.03.2021 - Spider-Woman (Gwen Stacy)

111. 24.03.2021 - Kingpin

112. 07.04.2021 - Iceman

113. 21.04.2021 - Infamous Iron Man

114. 05.05.2021 - Rogue

115. 19.05.2021 - Gambit

116. 02.06.2021 - Gwenpool

117. 16.06.2021 - Colossus

118. 30.06.2021 - Kitty Pride

119. 14.07.2021 - Ghost Raider (Robbie Reyes)

120. 28.07.2021 - Nightcrawler

121. 11.08.2021 - Red Skull

122. 25.08.2021 - Dr Doom

123. 08.09.2021 - Magneto

124. 22.09.2021 - MODOK

125. 06.10.2021 - Ultron

126. 20.10.2021 - Thanos

127. 03.11.2021 - Apocalypse

128. 17.11.2021 - Venom

129. 01.12.2021 -

130. 15.12.2021 -


poniedziałek, 2 listopada 2020

"Polot"

Ja wiedziałem, że poziom polskiego scenopisarstwa filmowego leży i kwiczy. Albo na filmówce w Łodzi nie umieją wpoić studentom choćby podstawowych zasad i cech chociaż średniego scenariusza. Albo wykładowcy sami nie umieją pisać i nie wiedzą jak wygląda dobry scenariusz. Albo absolwenci olewają wszystkie nauki i piszą te swoje gnioty. Albo w ogóle nie mają w ogóle żadnej wiedzy i talentu by napisać cokolwiek, o dobrym scenariuszu filmu pełnometrażowego nawet nie wspominając.




Od ponad dwóch lat (Exterminator, Zimna Wojna) ja nie widziałem dobrego polskiego filmu z przyzwoitą fabułą. Kiedyś nasi filmowcy klepali na potęgę lektury szkolne (szkoły pójdą), a teraz królują albo bieda filmy historyczne, albo biografie, które wymagają tylko adaptacji. Oryginalne pomysły leżą i kwiczą.

Przy "Polocie" sprawdza się kolejny raz zasada, że jak Polak jest jednocześnie scenarzystą i reżyserem filmu, to wychodzi gniot. Nie będę się bawił w żadne spoilerowanie, tylko opowiem wam te parę zdań, którymi streszcza się wszystkie wydarzenia w tej produkcji. Najkrócej mówiąc wyszło gówno i to jeszcze rzadkie, bo wcale nie chce się trzymać kupy.


Jak podaje Filmweb autor Michał Wnuk ukończył reżyserię filmową na Wydziale Radia Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Nie scenopisarstwo i to od razu widać, bo znowu mamy w sumie sfilmowany tylko sam pomysł i tytuł. Szkic na 5 kartek którego nie dało się dobrze zrobić. Moja rekonstrukcja zdarzeń to przypuszczenie, że pan Wnuk rzucił do żony - "Wiesz co kochanie? Jak brałem prysznic, to przyszedł mi do głowy pomysł napisania filmu o budowie nowego typu sterowca. A tytuł będzie brzmiał "Polot", żeby pasowało do tematu (i tak dobrze, że nie jest rymowany). Pomożesz mi dopisać szczegóły? I chyba na to dopracowywanie poświęcili ze dwa wieczory przy lampkach wina. Wyszło dzieło dosłownie niedorobione, bez sensu, składu i logiki. Pan Michał albo niczego się na UŚ nie nauczył, albo tam słabo uczą filmowego fachu, albo przyniósł wielki wstyd swojej alma mater.


Historia opowiada o synu pilota, którego ojciec ginie w wypadku lotniczym awionetki, zabijając siebie i kursanta. Karol i jego matka pozostają bez grosza przy duszy, bo tata wszystkie ich pieniądze ładował w wynajem wielkiego hangaru, plany budowy nowego typu sterowca. Robi model i z dwoma kolegami postanawia zbudować spółkę, która stworzyłaby pełnowymiarowy statek powietrzny. Tylko oczywiście nie mają kasy i szukają inwestora. Znajdują go w bracie zabitego przez ojca Karola kursanta. 

Dalej jest już klasycznie i sztampowo - miłe złego początki, potem jeden rozłam, drugi, trzeci aż do ostatecznego triumfu. Tylko tutaj naprawdę nic się nie trzyma żadnego nawet prawdopodobieństwa, o realizmie nie wspominając. Dyletant w ogóle nie znający się na lotnictwie, awionice i lataniu, próbuje nam wcisnąć swoje wyobrażenie przeprowadzenia takiego projektu. Tak więc bohater szybko buduje model, który przekonuje kanadyjskiego bogacza. Tworzy się więź między dwoma ludźmi, których połączyła tragedia. Tyle że dość szybko okazuje się, że pełnowymiarowy statek nie może być zbudowany, bo robi się za ciężki. Pada określenie - "nie da się tego wszystkiego zaplanować przy biurku". No właśnie ku#$@ da się. To jest matematyka - można obliczyć wagę materiałów - wiadomo ile waży aluminium z którego miał być szkielet, ile wyporności ma hel, jaką szczelność ma materiał poszycia. A tu nam się próbuje wmówić, że się tego nie da zrobić. Zresztą Karol niby ma talent i jest świetnym konstruktorem, ale zrobiono z niego człowieka, który nie ukończył Politechniki, ani nie zdobył licencji pilota, choć "mieszka na lotnisku". Hęęęęę??



I od razu relacja siada między bohaterami siada, bo wszyscy z miejsca zaczynają się kłócić i zachowywać jak małe dzieci. W ogóle nie potrafiono pokazać przyjaźni trzech kumpli ani zaufania z nowym człowiekiem. Suche dialogi mówią że są na zabój i tyle. A w oczach mają do siebie tylko wkurw i weź spierdalaj. Na szczęście momentem "przełomu" jest to, że bohater bawi się folią bąbelkową i go olśniewa, że pod powłoką sterowca tak trzeba umieścić hel - w nieprzepuszczalnej foli. No to jest po prostu genialne. Nigdy bym na to nie wpadł. Budują na wariata większy model, bez żadnych testów i prób - ot tak na żywioł. Tyle że na prezentacji na jakimś festynie oczywiście to nie chce działać i rozwala się na jakimś drzewie. Wszyscy opuszczają Karola. 5 minut później przychodzą dwaj wysocy oficerowie i pytają go czy naprawi ten sterowiec. On mówi, że tak, że nie ma problemu, zszywa poszycie i dokładnie ten sam statek powietrzny zaczyna działać jak ta lala, nawet pod obstrzałem z pistoletu. Karol dostaje kontrakt wojskowy na 120 sterowców do Afganistanu i film się kończy. Happy end ku#$@ mać.

Normalnie osłupiałem jak mi się znienacka pojawiły napisy końcowe, po 3 akcie trwającym 10 minut. JAK?! Kto to w ogóle zatwierdził? Kto wyłożył pieniądze na taki absurd?? Szybkie spojrzenie w net i oczywiście mamy PISF jako współproducenta. Jak dodamy jeszcze, że Michał Wnuk jest w zarządzie Stowarzyszenia Filmowców polskich, to już wszystko staje się jasne. Nie trzeba mieć talentu i umiejętności, wystarczą plecy i znajomości. W ten sposób można przewalać sobie publiczne pieniądze na własne poronione projekty, kosząc na tym grubą kasę. Nawet w dialogach pada pytanie, czy to jest wałek (ten projekt sterowca a nie film :) ), oraz że liczy się najbardziej stały przelew. I taka jest smutna prawda o tym "filmie".


Oprócz ledwie zarysu bezsensownej głównej fabuły, mamy też szkice postaci drugoplanowych. Tylko narzekająca matka, której wątek się urywa jak wylatuje na paralotni do Krakowa. Kuna w porównaniu z grą Kuleszy w "25 latach niewinności, to niebo a ziemia". Najlepsi przyjaciele, którzy w ogóle na takich nie wyglądają, kłócą się z głównym bohaterem i ich przyjaźń nie zostaje naprawiona. Wątek miłosny który jest żałosny. Przypadkowe spotkanie, rodząca się wielka miłość, tajemnice przeszłości, niby potężne uczucie... które oczywiście się kończy przy pierwszej kłótni o to, że Karol traci pracę. I też do siebie nie wracają. Fajna była tylko scena seksu w hangarze, bo aktorka mimo, że ma garbaty nos, to ma ładny biust. O relacji z Polakiem z Kanady już pisałem - zwroty o 180' bo tak nakazuje scenariusz, gdyż nie ma logiki w ciągu wydarzeń.





Rozpisałem się o tym czymś, bo mnie w kinie zatkało z oburzenia. Jak można chcieć pieniędzy za bilety na obejrzenie tego czegoś?? To się nawet nie nadaje na pracę dyplomową, nawet chyba na śląskim wydziale filmowym. Totalne dno. Zero na sześć. proszę się trzymać jak najdalej.