wtorek, 27 maja 2014

Kiedy przyjaciel staje się wrogiem


„Wojna Domowa”
Ocena 3/5

Dzięki uprzejmości Hachette polskie wydanie „Civil War” zawitało wreszcie pod strzechy J  Jasne, Mucha Comics była pierwsza. Ale z powodu jej specyficznej polityki cenowej i formy dystrybucji można powiedzieć, że dopiero dzięki WKKM szersza publiczność ma szansę się zapoznać z tym eventem.



A jest to wielkie wydarzenie. Wydawnictwo Marvel po bankructwie w drugiej połowie lat 90-tych, po zmianach właścicielskich i personalnych, na początku XXI wieku zaczęło ponownie snuć większe plany i koncepcje rozwoju całego superbohaterskiego uniwersum. Ich głównym architektem stał się scenarzysta Brian Michael Bendis, twórca świata Ultimate. Po przejęciu serii o Avengers tworzy dwie historie - preludia – „Upadek Avengers” (2004) i Tajną Wojnę (2005). Zaraz po nich zostaje wskrzeszona idea Marvel Major Events, czyli zdarzeń które mają wpływ na wszystkich bohaterów i są widoczne w ich własnych seriach komiksowych, jako tzw. tie-iny. W ten sposób rok 2005 wita nas największym komiksowym eventem od czasów Onslaught’a - „House of  M”. Zaraz potem dostajemy dewastujący „Civil War” który obejmuje ponad 100 zeszytów wydanych w 2006 roku przez Marvela.

Co prawda scenarzystą tej historii zostaje Mark Millar, który wcześniej stworzył choćby alternatywną wersję Avengers czyli Ultimates. Ale główna koncepcja pochodzi od Bendisa, który pisze tie-iny o Nev Avengers podczas tej wojny. Millar modyfikuje ten pomysł o to, że herosi nie walczą z samym rządem USA czy tylko S.H.I.E.L.D. a głównie między sobą.

I to jest największa wada tego komiksu. Sprawia wrażenie stworzonego tylko po to by w końcu dobrzy superbohaterowie przestali walczyć ze złymi villanami, a zaczęli zupełnie bez sensu bić się między sobą „na poważnie” a nie jak do tej pory bywało głównie ze względu na nieporozumienie lub udział wrogich sił trzecich. Dzięki temu zrobi się szum i podbije to sprzedaż zeszytów. Logika postępowania i charakterów postaci zostaje zepchnięta na drugi plan.



Jasne, można przyjąć, że jest to poważna komiksowa krytyka i alegoria na rząd USA który pod pretekstem 9/11, teraz kontroluje i podsłuchuje wszystkich, stając się powoli policyjnym państwem nie szanującym wolności osobistej. Ale gdyby tak było to przecież jak pierwotnie myślano, ten cały Registration Act mógł wyjść od rządu US (np. rozszerzenie programu Sentinel na wszystkich super-ludzi a nie tylko mutantów) czy osobników pokroju senatora Kellego. Ba – można było zrobić spisek villanów (Doom, Zemo czy HYDRA) posługujących się przekupnymi/uległymi politykami przeciw bohaterom.

Zamiast tego głównym złym stała się jedna z ikon super świata – Tony Stark/Iron-Man. Zrobiono z niego megalomana z olbrzymią żądzą władzy i kontroli. Skundlono go po prostu. Najpierw arbitralnie wystrzelił Hulka w kosmos (co zaraz po CW spowodowało Word War Hulk) a potem uknuł całą intrygę z zamachem na samego siebie, aby przepchnąć ustawę o rejestracji przez Kongres. Takie czyny w ogóle nie pasują do tej postaci. Iron Man do tej pory był zawsze szlachetny, porządny, godny zaufania. Jasne był też obrzydliwie bogatym playboyem i byłym alkoholikiem. Ale do tej pory nigdy nie forsował swoich argumentów wobec przyjaciół i sojuszników brutalną siłą. Nie było to w jego dość finezyjnym, do tej pory stylu.


Potem w trakcie wydarzeń cała koncepcja praworządności Iron Mana pruje się jak wełniany sweter. Większe, pewne bezpieczeństwo kosztem małego zmniejszenia wolności? Super wyszło. Paradoksalnie bezpieczeństwo się zmniejszyło gdy ulice pełne sił S.H.I.E.L.D. walczyły z Secret Avengers Kapitana Ameryki nie zważając uwagi na cywilów. Wolności obywatelskie zabrano na rzecz permanentnej inwigilacji. Zastosowano odpowiedzialność zbiorową (jeden superczłowiek popełnił błąd więc zaobrączkujmy wszystkich), wypuszczono z więzień superprzestępców (Baron Zemo) aby ścigali bohaterów. I ostatecznie bezpośredni sprawca Speedball zamiast zostać przykładnie ukarany, został oficerem w nowych siłach porządkowych. Jak zwykle szlachetne intencje dość szybko sięgnęły bruku, a cel znowu uświęcił wszystkie środki.

 Jeśli Iluminati naprawdę chcieli tylko chronić Ziemię i ludzi na niej żyjących, to powinni stworzyć jakiś ochotniczy legion czy coś. A naprawdę wyszło że, Iron Man i Mr Fantastic zaraz chcieli dowodzić, rządzić Spider-man'em i innymi herosami, bo „oni wiedzą lepiej”  dry.gif  confused_prosty.gif  Zaś decyzje samego Starka były takie rozsądne i mądre, że Hulk wściekły na to co mu Iron Man zrobił, wrócił na Ziemię i rozwalił połowę NY. A S.H.I.E.L.D. i Inicjatywa które miały nas bronić właśnie przed takim zagrożeniem, zostały prawie że starte na proszek. Okazało się, że Wojna Domowa nie rozwiązała żadnego z problemów, a tylko osłabiła obronę Ziemi, co wykorzystały wrogie siły. Niedługo po Hulku nastąpiła inwazja Skruli a potem Norman Osborne infiltrował administrację i przejął władzę.


Niestety w głównej serii zabrakło paru niuansów. Szkoda, że nie ma po polsku "Drogi do Wojny Domowej" czyli głównie 1 numeru Iluminati i trzech kolejnych Amazing Spider-Man - 529-531, gdzie tym bardziej widać perfidię Tonego Starka. Polskie wydanie oryginalnych numerów Amazing Spider-Man – Civil War, też by się przydało. Właśnie Pająk (w jeszcze większym stopniu niż to było w „Rodzie M”) staje się bardzo ważną postacią całego eventu, więc szkoda, że do WKKM nie łapią się żadne tie-iny. To tam jest pokazany coraz większy upadek Tonego Starka ("Będą siedzieć w Strefie Negatywnej póki nie podpiszą Aktu Rejestracji. A jeśli go w ogóle nie podpiszą to będą tu siedzieć do końca ich naturalnego życia"). Także bardziej szczegółowo pokazano "pożegnalny" pojedynek Spider-Mana i Iron Mana. Peter nie dał się załatwić jak She-Hulk i przewidział, że Tony manipulował przy Stark Amor, „prezencie” dla swojej „prawej ręki”. Właśnie losy Spider-Mana w tej wojnie pokazują, że ta sielanka w postaci niby happy endu i tego, że po zakończeniu Civil War Tony Stark zostaje dyrektorem SHIELD i prawie likwiduje przestępczość, to iluzja i kłamstwo mające przykryć odbieranie ludziom ich swobód obywatelskich.



Główny rysownik Steve McNiven wykonał przy tej historii fantastyczną robotę. Ilustracje są jasne, dość realistyczne ale nie tracące tradycyjnej komiksowej kreski. Artystyczna stylizacja nie psuje przejrzystości wydarzeń. Widz spokojnie może napawać się akcją, bez przedzierania się czy adaptowania do specyficznej wizji artysty (jak to było w tomie „Marvels” czy „Tajna Wojna”).


Ale muszę przyznać, że scenka gdy Stark każe Marii Hill (już nie dyrektor :) ) zrobić mu 2 kawy albo reakcja Jonah J. Jamsona na konferencję prasową Spider-Mana - Petera Parkera były bezcenna. J Ale czy do tego trzeba było tak mocno przeorać całe uniwersum Marvela? Niech każdy sam wyda osąd, bo niezależnie od stosunku do Civil War, polscy fani komiksów  powinni się zapoznać z tą pozycją. I nie muszą na to wydawać aż 100 zł.

poniedziałek, 19 maja 2014

Star City w chaosie jeszcze raz

Arrow  2x22   4/5

Mimo swojej niedługiej bytności na ekranie „Arrow” zdążył nas już przyzwyczaić do przedłużonego finału. W odróżnieniu od konkurencyjnych produkcji jest więcej akcji i istotnych wydarzeń nie tylko w ostatnim i pierwszym odcinku sezonu.

Akcja rusza w tym samym miejscu gdzie się skończyła tydzień temu, choć scenę w kanałach spokojnie można by pominąć. Naciągana jest strasznie. Skoro Oliver i Laurel stali tuż obok siebie, to jakim cudem nagle oddziela ich kupa gruzu? Skąd znalazł się tam łuk i kołczan, skoro chwilę wcześniej Arrow miał je na plecach? No i dlaczego Laurel się początkowo dusi a zaraz potem ma tyle miejsca by uniknąć wybuchu spowodowanego jej wystrzałem z łuku? Komiksowa konwencja jednak wszystko wybacza i nie ma co zawracać sobie głowy logiką. J


Lepsze są sceny na powierzchni gdy Diggle próbuje podkładać ładunki ale przeszkadza mu napakowana mirakuru Isabel Roschew. Wszyscy narzekają na jej maskę i mają rację. To gumowe cos strasznie odstaje od eleganckich i prostych „hokejowych” masek reszty Armii Deathstroke’a. Jeszcze te klamerki niczym w goglach pływackich – koszmarek. I pewnie niewiele w niej widać, bo tylko w taki sposób można wyjaśnić jak mając 2 miecze i super siłę, nie mogła ona pokonać Diggla uzbrojonego zaledwie w jeden „teleskop”. Na szczęście zaraz przybyła „Felicyty to the rescue” i uderza Summer Glau furgonetką. Szkoda, że nie poprawiła jeszcze raz – byłby kłopot z głowy. J Tak jak w poprzednim, tak i w tym odcinku panna Smoak to promyczek słońca na chmurnym niebie. Jej humorystyczne kwestie i nerwowe zachowanie jest tak naturalne i tak dobrze zagrane że człowiek nie wyobraża sobie Emily Bett Rickards w jakiejkolwiek innej roli. J

Innym humorystycznym akcentem była scena na posterunku, gdzie Quentin Lance klasycznie niemal załatwia jednego z ludzi Slade’a. Ten tuż przed wybuchem oczywiście przekrzywia głowę patrząc na granaty pod nogami. J

Trochę rozczarowuje zakończenie wątku Sebastiana Blooda. Aż dziwne, że nie zorientował się że na końcu Slade go oszuka. Wyraźnie było widać szaleństwo Wilsona, choć z drugiej strony Blood miał własne demony. Może jako głowa Kościoła Krwi był tak już zadufany w sobie, że oślepł na pewne rzeczy? Zresztą nie spodobało mi się, że nagle podziali się wszyscy jego wyznawcy których widzieliśmy na początku sezonu. Powinien sobie zostawić jakichś akolitów na wszelki wypadek.  Potem został sam, zaczął się miotać i łudzić, że jak pomoże Arrow’owi zabić Slade’a to znowu będzie rządził miastem. Naiwny głupiec – w pełni zasłużył sobie na los który zgotowała mu Isabel. By nie powtarzać sceny z Moirą użyła aż 2 mieczy. J


No i ta blokada miasta. Dla mnie kolejny raz jest to zbyt oczywiste wzorowanie się twórców na zakończeniu trylogii Nolana. Tu brak logiki boli jeszcze bardziej. Żeby nawet nie spróbować zaprowadzić porządku. Ludzie Deathstroke’a są bardzo mocni, ale od czego granatniki? J A kierowane rakiety, a czołgi? Jednak nie – Amanda sama postanawia, że rozwali pół milionowe miasto, bo tak najłatwiej. Dla mnie kupy się to nie trzyma. Tym bardziej, że jednak daje jeszcze parę godzin by lokalny bohater spróbował sam rozwiązać sytuację.

Takie sobie były też sceny na posterunku policji. Chyba jedynym w całym mieście z jedynym żyjącym porucznikiem i jedynym przywróconym detektywem. Jak dodamy jeszcze patos którym nasączone były te dialogi („Blondynka wyniosła jedno dziecko z pożaru – to prawdziwa bohaterka”) to wychodzi ciężkostrawne danie. No fajnie że Sara wróciła, dzięki temu dostaniemy te ż wsparcie od Nyssy Al Ghul i Ligi Zabójców. Bo ogień trzeba zwalczać ogniem. J

Powrót Malcolma Merlyna na razie trochę rozczarowuje. Załatwia jednego „namirakurowanego” J i znowu wyskakuje z tym swoim nudnym już (a ledwo 3 raz to mówi) „Thea ja jestem twoim ojcem”. J Oczywiście liczę, że córeczka go nie zabiła i zobaczymy go w 23 odcinku.


Wobec takiego nagromadzenia wydarzeń w Star City, akcja na wyspie jest minimalna i potraktowana po łebkach. Ot Oliver każe Anatoliemu zatopić frachtowiec gdyby nie wrócił za godzinę i idzie „nakopać” Slade’owi. Oczywiście ten już na niego czeka – och co za niespodzianka. J


Podsumowując – strasznie dużo się działo i ciągle dzieje tuż przed finiszem sezonu. Ale dzięki nagromadzeniu wydarzeń człowiek nie ma dość i żąda więcej. Osobiście nie mogę się doczekać następnego odcinka.