niedziela, 27 listopada 2016

Elektra Assassin

Napaliłem się na ten komiks. Bo wreszcie Egmont zaczął wydawać grubsze, stare, dobre Marvele i chciałem położyć szpony na którymś z tych klasyków jak najszybciej. A ponieważ w tym roku wyszedł jeszcze tylko gupi elseworld - origin i dubel sprzed 2 lat który już mam, pozostawała mi "Elektra Assassin".


Niektórzy odradzali mi jej zakup, przekonując, że mi się nie spodoba. Ale się zawziąłem i nabyłem, nie oglądając się na nikogo. Bo to Frank Miller, bo ukochana Daredevila, bo czytałem WKKM "Naznaczony śmiercią" oraz zeszytową pierwszą część Elektry Sagi wydaną w 1989 r. po polsku... Myślałem, że to będzie taka podobna do nich opowieść tylko rysowana przez Billa Sienkiewicza a nie Klausa Jansona. Dopiero po przeczytaniu całego komiksu i posłowia wiem, że tak nie jest i teraz niby orientuję się dlaczego.


To nie jest normalny komiks z universum, do jakich przywykliśmy przez ostatnie 4 lata. To nawet nie jest głupie "Marvels" czy psychologiczne "Blue". Stworzone zostało dzieło sztuki. I to dosłownie. Zarówno warstwa artystyczna jak i tekstowa odbiegają od czegokolwiek czego zwykły człowiek mógłby się spodziewać. Przede wszystkim rzuca się w oczy obraz. A ściślej to obrazy i to czasem dosłowne malunki wypełniające całą stronę. Sienkiewicz stworzył kolaż mieszający różne style artystyczne. Czego tu nie ma - różne farby, szkice, wycinanki, dziecięce rysunki kredką, steampunk, cyberpunk itd. itp. Jedna postać jest przedstawiana prawie wyłącznie w jednym ujęciu, które jest wycinkiem z plakatu doklejanym do rysowanego/malowanego ciała. Mix wszystkiego. Nie wiem czy np. sceny z dzieciństwa Elektry bardziej mi przypominały niektóre postimpresjonistyczne prace Van Gogha, Marc Chagalla okres niebieski Picasso, czy też jeszcze inne obrazy które gdzieś, kiedyś widziałem. W każdym razie miłośnik takiej sztuki będzie zadowolony.


Komiks zaczyna się flashbackami. Elektra wspomina jakie miała trudne dzieciństwo. I to nie w stylu "Mama zabroniła mi iść na dyskotekę", czy "Tata nie podwyższy mi kieszonkowego", a bardziej "Moi rodzice nie żyją, ojczym mnie wykorzystuje seksualnie, a moimi współlokatorami są zabójcy z Dłoni". Ze względu na pokręcony styl "rysowania" trochę ciężko się w tym wszystkim zorientować. Cała akcja dzieje się oczywiście przed spotkaniem z Daredevilem w #168 jego serii. W sumie powtarza ścinki z jej przeszłości (trening z mistrzem, szkolenie w Dłoni), które Klaus Janson rysował w "Elektrze Sadze". Chaotycznie to wygląda. Potem bohaterka przyjmuje zlecenie zabójstwa pewnego południowoamerykańskiego prezydenta. To z kolei prowadzi ją do ambasadora USA a potem do kandydata na prezydenta USA. Do tego dochodzą jakieś mistyczne i parapsychiczne moce ale ciężko mi było się zorientować czy była to rzeczywistość, czy tylko halucynacje Elektry i w sumie niczym nieuzasadniony szał zabijania kompletnej wariatki. Mogła to też nie być jej wina, gdyż została odurzona i kontrolowana. Mogła mieć uszkodzony umysł ze względu na poddanie jej eksperymentom. Tutaj czytelnik ma naprawdę możliwości otwartej interpretacji zdarzeń.

Jednym jasnym i pewnym punktem scenariusza jest SHIELD, które oczywiście interesuje się tym, że ktoś zaczął zabijać ważnych oficjeli. Mamy nawet pułkownika Fury'ego, który niby jest taki sprytny ale daje się oszukać jednemu z podwykonawców jego organizacji. Sprawę prowadzi agent Garret najpierw tropiący zabójczynię i nie mogący uwierzyć w super ninja. Stopniowo jednak popada w obsesję na jej punkcie.
   Widać osadzenie świata przedstawionego w popkulturze lat 80-tych. Są nawiązania do Terminatora, do Blade Runnera, do Commando czy też Miami Vice albo mody tamtych czasów. Z posłowia autorstwa Jerzego Szylaka dowiaduję się, że tak miało być. "Elektra Assassin" była tworzona nie jak typowy komiks superhero, a jako powieść graficzna, która miała się różnić od masówek zarówno stylem jak i wysoką jakością narracji.

Moim zdaniem przesadzono z tą odmiennością. W sumie fabuła idzie swoją drogą, a grafika swoją, spotykając się w niewielu miejscach. Teoretycznie w komiksie całkiem sporo się dzieje a trup pada gęsto w orgii przemocy, ale niezbyt to widać? Większość takich scen to slide show - są wyraźne przerwy w ciągu zdarzeń. Nie pomaga też ich umowność. Co z tego, że niby nieźle wyglądają, skoro traci na tym warstwa informacyjna? Z pierwszego zeszytu niewiele zrozumiałem a potem było tylko trochę lepiej. Co się właściwe stało, to powiedzą nam jasno dopiero raporty SHIELD prezentowane po fakcie. A chyba nie o to chodzi w cieszeniu się komiksami, by wszystko wyjaśniały nam dopiero ściany tekstu obok nieruchomych małych obrazków-kwadracików. I tak - ja domyślam się zamysłu autora - tak z grubsza chociaż, bo w sumie odnosiłem wrażenie, że pił on to samo mleko co Elektra. Ale nie lubię sytuacji gdy abstrakcyjny artyzm przesłania funkcjonalność formy jaką jest komiks. Jeśli specjalnie stworzono go tak, żeby czytelnik co chwila miał się zastanawiać "Ale o so chozzi?" to nie jest pozycja dla kogoś takiego jak ja. 

A szkoda, bo wystarczyłoby nie przeginać aż tak bardzo i dałoby się cieszyć z lektury. Sienkiewicz przecież umie rysować/malować. Są sceny bardzo urokliwe gdzie człowiek zachwyca się postaciami czy krajobrazami. Spodobał mi się model postaci agentki Chastity. Albo wielkie spluwy, bo kocham oglądać wielkie spluwy. Jakby M60 nie było wielkie i potężne, to taki Punisher przecież nie miałby czym wymiatać. Ale potem przychodzą np. helikoptery które wyglądają jak gigantyczne młynki do kawy, scena akcji staje się karykaturalna i nie mogę kupić dramatyzmu wydarzeń.
Egmont wydał album porządnie. Bez powiększonego formatu, ale też bez głupiej obwoluty. Papier w dotyku jest bardzo przyjemny - gładki bez chropowatości. Dzięki temu malunki Sienkiewicza wyglądają odpowiednio. Wkurzył mnie tylko jeden detal - tłumacz Jacek Drewnowski przetłumaczył nazwę własną, ksywkę bohatera Stick na swojskiego Kija. I gdy mamy dymek, że "Kij to szlachetny wojownik" ogarnia mnie śmiech a nie podniosłość. Zabrakło też sklejki z kadrami z komiksu, jak to jest w tomach WKKM czy WKKDC. Ten czarny karton jest dość brzydki.

Z szacunku i ulubienia dla Daredevila chciałem nacieszyć się i Elektrą. Ale chyba to trzeba będzie poczekać aż po polsku wyjdzie o niej Saga (niestety nie czytałem też jeszcze o niej "E. Żyje"). Bo jak ma mnie ten komiks zachwycać skoro nie zachwyca? Nie jest on dla każdego i ja się do puli jego miłośników niestety nie załapałem.

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Internet mi się skończył w niedzielę i dokończyłem dopiero teraz.

      Usuń
  2. ktoś, włamał się na blog 8azyliszka i umieścił tą przychylna recenzje ;) tym bardziej że on ten komiks chce sprzedać cytat z forum gildii: "Chętnie pozbędę się też Elektry Assasin za 52 zł plus przesyłka.", mam wrażenie że ta przychylna recenzja jest napisana tylko na złość i w celu nie przyznania racji tym którzy mówili że ten komiks mu się nie spodoba, potwierdza to stwierdzenie z drugiego akapitu "To nawet nie jest głupie "Marvels" czy psychologiczne "Blue"." co potwierdza tylko moje przypuszczenia, że jemu ten komiks się nie podobał, bo jak można nie doceniać dwóch wysoko cenionych pozycji tak jak właśnie omawiana Elektra. Po za tym to: "To nie jest normalny komiks z universum, do jakich przywykliśmy przez ostatnie 4 lata", dla sprostowania komiksy Marvel wydawane są od lat 60 XX wieku, a w Polsce od końca lat 80.

    OdpowiedzUsuń
  3. 8azyliszek chyba coś ci ucięło recenzje. Miałeś też wrzucić opinie Elektry na gildii. Nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń