czwartek, 28 sierpnia 2014

Marvel 1602 WKKM #46

Od tomu 45 Hachette serwuje nam duble. Egmont wydał u nas tą historię już w 2004 roku, ledwo 2 lata po premierze. Jak przez mgłę pamiętam, że chyba widziałem tą elżbietańską okładkę na półce, podczas moich sesji czytelniczych w lubelskim Empiku. Ale w przeciwieństwie do "Ultimates" czy "Diabła Stróża" w ogóle nie miałem ochoty tego czytać. Na szczęście to już ostatnia taka seria. Przemęczymy się do numeru 49 z Eternals i ostatnie 10 tomów to już czyste polskie premiery. Hurra! Bo nikt jeszcze nie wydał u nas ani Old Man Logan, ani Tunderbolts, ani World War Hulk. Pomijam Ghost Ridera wydanego przez Mandragorę, bo to rodzynek którego i tak ominę.
Twórcą fabuły tego tomu jest Neil Gaiman. Brytyjczyk który jest pisarzem, scenarzystą oraz maczał palce w grach komputerowych, filmach czy właśnie komiksach. Wszystkim się podoba jego twórczość. Może znowu robi się ze mnie maruda, ale mnie aż tak bardzo nie zachwyca. Dobrze, napisał "Gwiezdny Pył", "Amerykańskich Bogów", "Koralinę" lecz jakoś w ogóle mnie nie ciągnie by przeczytać te pozycje. To samo z jego komiksem "Sandman". Nie jest ze światka Marvel/DC, więc nie czytałem i na razie nie zamierzam.
Bo popatrzmy na fabułę "Marvel 1602". Mamy kolejny alternatywny świat, tym razem o numerze 311. Na całym świecie dochodzi do gwałtownych zjawisk atmosferycznych, które destabilizują życie milionów ludzi. A kto może temu zapobiec? Oczywiście tylko Nick (tutaj sir Nickolas) Fury i Dr Strange którzy tradycyjnie odgrywają rolę bohaterów wiedzących i prowadzących inne postacie. Naprawdę - poza przeniesieniem akcji w czasy elżbietańskie, wszystko jest takie samo. Nawet chemikalia, czy raczej magiczna maź która pozbawiła Daredevila wzroku, pozostała zielona a okulary Cyclopsa czerwone. Herosom oczywiście dano stroje z epoki, ale nazwiska to komiczne odpowiedniki tych z Ziemi 616, różniące się głównie pisownią a nie wymową (Peter Parquagh, Carlos Javier, Scotius Summerisle itp.). Tak samo robi się w Komiksach Gigantach. :) Jak w przypadku "Ultimates" zmiany nie są zatrważająco wielkie a pomysł oryginalny. Nie trzeba było znanego nazwiska Gaimana by coś takiego wysmażyć. Jako Brytyjczyk pewnie dość łatwo przyszły mu do głowy te realia. Równie dobrze ja - Polak, mógłbym przenieść świat Marvela w realia Rzeczpospolitej Szlacheckiej czy naszego rozbicia dzielnicowego i też bym chwalił się "oryginalnością".
SPOILERY Z przebiegiem akcji jest to samo. Profesor X ma swoją szkołę i (śmierdzących :) ) mutantur, Magneto knuje przeciwko ludziom (tutaj utożsamianymi ze Świętą Inkwizycją i papiestwem), głównym złym okazuje się oczywiście Doom (któremu jako jedynemu, nie wiem czemu, zmieniono imię z Viktor na Otto), Watcher jak zwykle się wtrąca, a na koniec wymagane jest poświęcenie któregoś z herosów dla dobra ogółu. Ok, niektórzy ze znanych i lubianych są nieźle zamaskowani. Mi nie chciało się zastanawiać głębiej nad nimi, bo wolałem gnać do końca komiksu, gdzie wszystko jest podane na tacy. Czarna Wdowa ma zmieniony charakter, ale tylko ona. Reszta toczy się po staremu. Nie potępiam tego w czambuł, bo ja lubię tylko te filmy co je znam. Tylko po co przepłacać? Dobre jest to, że scenarzysta podkreślił miałkość Bendisa który 3 lata później w swojej "Tajnej Wojnie" robi dość podobny szturm na Latwerię. Mark Weid w swojej "Uzasadnionej Interwencji" zresztą też. Jakbym czytał 1602 wcześniej popsułoby mi to odbiór tamtych tomów, bo aż taka zrzynka to dla mnie przesada.



Klina mi tylko zabiła Victoria Dare, której nie mogłem skojarzyć z żadną postacią Marvela. Ale to tylko dlatego, że jestem Polakiem a legenda o zaginionej koloni Roanoke jest u nas słabiej znana. Choć jak przeczytałem wyjaśnienie, to przypomniał mi się odpowiedni odcinek "Supernatural" ze słowem croatonian. Dzięki temu, że w opowieści są sami znajomi, czytało mi się ją całkiem przyjemnie, lepiej niż pierwsze 6 zeszytów Ultimates. Podobały mi się smaczki, żarciki ("Szybko biegłem panie") i jako miłośnikowi historii, cała ta XVII w. otoczka. Co by nie mówić - Stuartowie dostali za darmo Anglię we władanie i zepsuli wszystko po całości, przez swoją głupotę, prostactwo i upór. Realia tych zmian Gaiman oddał bardzo dobrze.
Pomógł też rysunek Andego Kuberta i nakładanie koloru przez Richarda Isanove. Ten duet robił już tom 36 - Wolverine Origins gdzie rysunek był równie ładny. Dodatków nie dostajemy za wiele - wypowiedź Gaimana o pracy nad 1602, alternatywną okładkę i krótki opis innych komiksów z tego świata. Jednak to zrozumiałe, jeśli  weźmie się pod uwagę, że zebrano aż 8 zeszytów w tych twardych okładkach. Prawie 230 stron za 40 zł (gdy Egmont chce aż 75) robi wrażenie.

Ale znowu, ja kupuje tylko dla grzbietu. Dzięki grubości tomu, tym razem uniknę podwojonego oka Spider-Mana. Jeśli zaś ktoś lubi brytyjskich scenarzystów, dobry rysunek, alternatywne światy dziejące się bez udziału 616, historyczne realia i trochę angielskiego humoru to powinien kupić, bo będzie zadowolony.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Smutny przyład Wenezueli

Dziś się wkurzyłem słuchając wiadomości w radiu. W Sejmie grupa posłów wpadła na pomysł by tak jak z czynszami wprowadzić okres ochronny w energetyce. Tzn. by elektrownia nie mogła odcinać dłużnikom prądu w zimie - od grudnia do końca marca. Może i szczytna idea ale problem jest przecież postawiony na głowie. Ciągle wraca stare przysłowie mówiące, że socjalizm dzielnie walczy z problemami które sam tworzy.

Przecież problem leży w tym, że prąd jest za drogi i dlatego ludzie mają kłopoty z opłaceniem rachunków. A ceny są takie bo jest zarząd państwowy nad elektrowniami. Nie ma prawdziwej, realnej konkurencji (nawet Vattenfall się wycofał z naszego rynku) to jak mają spadać ceny? Poprzednia szefowa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów straciła robotę bo nie chciała się zgodzić na fuzję Tauronu i Enei czy tam PGE. Nowy szef już to przyklepał i nie ma problemu (dla Tuska). Do nędznego zarządu i braku konkurencji dodajemy jeszcze wysoki socjal i uzwiązkowienie pracowników energetyki. Zyski są przejadane zamiast inwestować je w tańszą infrastrukturę i technologię. Lepiej sponsorować beznadziejne zespoły piłkarskie (czy tam inne) i płacić wysokie opłaty klimatyczne niż coś z tym zrobić. W końcu to państwowe, więc niczyje, a oni prąd mają za darmo. :(((((

A żeby utrwalić ten stan to jeszcze ekipa Tuska wysmażyła fatalną ustawę o odnawialnych źródłach energii (OZE). Jeśli jakiś wkurzony obywatel  postawi sobie (przechodząc przez piekło biurokracji) własny wiatrak czy panele słoneczne, to będzie musiał odsprzedawać elektrowni prąd za 1/3 ceny po której oni za niego żądają. Dla elektrowni to żyć nie umierać - za darmo będą mieli instalacje prądotwórcze zbudowane przez "murzynów" którym za prąd zapłacą psie pieniądze i sprzedają go z 60% zyskiem. A na dodatek będą płacić mniejsze kary za zatruwanie środowiska. Żyć nie umierać i wydawać kasę na większe premie dla siebie. I właśnie dlatego do mojego domu przyszedł rachunek na 370 zł za 2 miesiące. Normalnego człowieka szlag trafia.

Tak to właśnie jest, jak rząd bierze się za gospodarkę i regulacje. Właśnie coś takiego mamy teraz w Wenezueli. Po latach socjalistycznych rządów zmarłego już prezydenta Chaveza to państwo praktycznie przestało cokolwiek produkować. Została im tylko surowa ropa naftowa, której po tragicznie przeprowadzonej nacjonalizacji przemysłu naftowego nie mogą nawet przetworzyć w rafineriach. Ten kraj musi importować benzynę!

Ponieważ nikt nie widział wenezuelskiego inżyniera (wiem - stereotypowy żart o leniwych latynosach), infrastruktura po wyrzuceniu obcokrajowców została miejscami poważnie uszkodzona a wydobycie drastycznie spadło z 3.5 do 2 milionów baryłek dziennie (Rosja wydobywa 10 mln). Prezydent Maduro kompletnie sobie nie radzi z systemem zbudowanym przez jego poprzednika.

Chavez rozbudował do absurdalnych rozmiarów  państwowe rozdawnictwo. Obywatele stali się klientami rządu. Przedsiębiorcy, zwłaszcza sklepikarze i sieci handlowe zostały zmuszone do sprzedawania podstawowych produktów spożywczych po państwowych cenach. Są one niższe, ale oderwane od rzeczywistości ekonomicznej. I teraz Wenezuelczycy przeżywają polskie lata 80-te
na własnej skórze. Czyli stoją w coraz dłuższych kolejkach do coraz bardziej pustych sklepów. Inflacja wynosi już 56% i rośnie.

Jaka jest odpowiedź rządu? Rówież nam doskonale znana. Oskarża o wszystko spekulantów którzy niby wykupują całą żywność po państwowych cenach by sprzedać je w sąsiedniej Kolumbii. Dlatego wysłał na granice z tym krajem 17 tyś żołnierzy by uszczelnić granicę. A do sklepów chce wprowadzić czytniki lini papilarnych by jeszcze bardziej kontrolować kto, gdzie i co kupuje. Śmiech więźnie w gardle gdy się pomyśli, że gdyby u nas nie upadł PRL 25 lat temu, też byśmy mieli czytniki linii papilarnych przy pustych sklepowych hakach. :(

Kto zyskał? Oczywiście urzędnicy. Gdy Chavez obejmował urząd w 1998 było 18 ministerstw. Teraz jest ich 35 + 11 administracyjnych misji specjalnych. A to tylko czubek góry lodowej. Kraj trawi też oczywiście wysoka korupcja, nieudolność tych wszystkich funkcjonariuszy publicznych i wysoka przestępczość z niską wykrywalnością. Ogólnie pomysł by całe społeczeństwo żyło z wydobycia ropy jest całkiem niezły. Ale nie da się, no nie da się by ze sprzedaży 3.5 mln baryłek ropy dziennie utrzymało się prawie 30 mln Wenezuelczyków. Gdy teraz wydobywa się 2 mln, system musi upaść. Czego sobie i Wenezueli życzę. Ludzie wyszli tam na ulicę i protestują. Oby im się udało.

Potwierdza się kolejna smutna prawda, że zarząd urzędników doprowadzi do braku piasku na Saharze, lub lodu na Antarktydzie. Powystrzelać co drugiego darmozjada, a resztę trzymać krotko. :)))

środa, 20 sierpnia 2014

Ostatnie Dni

Jedną z niewielu wad Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela jest  ZA MAŁO PRZYGÓD PUNISHERA! :) Nawet w drugiej sześćdziesiątce tytułów, brakuje pozycji z Frankiem Castle. Może pojawi się w tomie Marvel Origins: The 70s, ale ponieważ akurat mam ten Essential od Mandragory, mnie to rybka. I właśnie 2 dni temu jeden użytkownik na fanpagu WKKM przypomniał mi niesamowitą historię "Punisher: Summer Special Ostatnie Dni", której nie mógł znaleźć na Allegro. Jak zauważyli inni użytkownicy, od premiery "Broni X" w Polsce minęło już 20 lat i są takie osoby które, albo nie znają, albo nie czytały fantastycznych pozycji TM Semic. Powątpiewam w to, bo przecież zawsze można po nie sięgnąć. Skoro ja czytałem to inni powinni zrobić to tym bardziej. Ale niech znają serce bosmana - podzielę się moimi doświadczeniami nt. tamtych czasów.


Ech, mam słabą pamięć, ale to akurat pamiętam. Było gorące, upalne lato, przełom lipca i sierpnia 1995 roku a ja miałem wtedy 10 lat. Szedłem na dworzec autobusowy w Zamościu a po drodze na rogu ulicy Niepodległości stał zwyczajny, zielony kiosk Ruchu. Teraz ju go tam nie ma, ale wtedy stał. I jak zwykle przykleiłem nos do szyby wystawowej. Tam właśnie leżał ten komiks z tą kozacką okładką. Na 10-latku wywierała ogromne wrażenie. Przeliczyłem te złocisze z mojej kieszeni i akurat 4 złote (denominacja obowiązywała już ponad pół roku) udało mi się na rozrywkę wygrzebać. W ten sposób zakupiłem mojego pierwszego w życiu Punishera. Potem niestety zbłądziłem i wymieniłem ten numer. Już nie pamiętam na co - czy na Kaczory Donaldy, czy na Spider-Many. Trudno - nie miałem go przez wiele lat. Dopiero będąc na studiach zauważyłem niewielki antykwariacik niedaleko miasteczka akademickiego. Wszedłem z ciekawości bo bardzo lubię takie miejsca. I tam był właśnie ten numer! Leżał w kartonowym pudle, z taką właśnie dziurą na okładce, jakby go mole podjadły. Nie zraziło mnie to, zapłaciłem wygórowane 10 zł i ponownie zjednoczyłem się z komiksem od którego zaczęła się moja przygoda z TM Semic.

Przez to, że ja nie kupowałem wcześniej, sytuacja dwumiesięcznika zaczęła się pogarszać. Polskiemu Punisherowi groziła likwidacja jak wcześniej spotkało to TM Semicowe Turtlesy, Conana, Tarzana czy Green Lantern. I wtedy wpadli tam na genialny pomysł - zamiast 52 stron w kolorze zaczęto wydawać 132 strony w czerni i bieli. Właśnie w 1995 roku wyszły 4 najlepsze, genialne, grube Punishery - Eurohit, Ostatnie Dni, Firestorm i Mury Jerycha. W 1996 roku mimo bardzo dobrego Sucide Run, komiks zaczął tracić strony i grubość okładki, przez co spadła jego "coolowość". :) Żałuję strasznie, że do dziś nie mam fantastycznego Eurohitu. Niestety jakoś nigdy nie ma wolnej kasy by go dokupić na Allegro.
Od "Ostatnich Dni" wszystko się zaczęło. Okładka dziś może jest już zbyt surrealistyczna, ale kiedyś nie przeszkadzały mi ani futurystyczne mini-rakietnice w rękach Franka, ani malowana a nie rysowana postać, ani krew i pływające w niej dłonie. Mojego pierwszego Punishera rysowanego przez Hugha Haynesa uznawałem za "wzorcowego" i potem się dziwiłem dlaczego w innych historiach wyglądał inaczej i był brzydszy. To tu po raz pierwszy zobaczyłem Kingpina, Micro czy Jigsawa. Dobre też było że zachowywali się typowo dla swoich postaci. Zwłaszcza Fisk bardzo wkurzony gdy jego ludzie nie wypełniali swoich zadań. Zachowanie Franka Castle to zaś poezja dla fana. Od pierwszych stron w swoim stylu wykańcza przestępców, wymusza zeznania, rzuca tekstami nasyconymi czarnym humorem. Choćby "To nie twoja wina. Prędzej czy później i tak bym cię zabił" czy "Od tej pory będziecie grzeczni i nauczycie się kochać swoich bliźnich".

Historia może jest prosta ale znowu wciąga sposobem i stylem narracji. SPOILERY. W Nowym Yorku pojawia się nowy gracz na rynku heroiny - Howard Ness. I jak w 2 sezonie serialu "Glina" zaczyna brutalnie uderzać w konkurencję którą stanowią handlarze Kingpina. Giną ludzie a Fisk nie może nic zrobić by nie narażać swojej reputacji "filantropa i dobroczyńcy". Dlatego jego cwany chiński doradca George wpada na z pozoru chytry plan. Skłania Kingpina by ten porwał Micro - jedynego przyjaciela Punishera, a potem szantażem zmusić go by zabił Nessa.
 Gdy Frank spełnia to zadanie zostaje wykiwany i wysłany do więzienia gdzie Kingpin liczy na łatwe pozbycie się prawdziwego odwiecznego wroga (którym na pewno nie jest nim praworządny Daredevil :) ). Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem.

Kto jeszcze nie czytał, zdecydowanie powinien nadrobić zaległości. Komiks ocieka klimatem, który czerń i biel tylko podkreśla. Mike Baron napisał świetną, logiczną, spójną, pełną akcji fabułę. Osobiście każdy jej element mi się podobał. Jedyna wada to zakończenie, które zostawia człowieka z niedosytem. Bardzo chciałem wiedzieć co wydarzyło się dalej a musiałem obejść się smakiem. Niemniej jednak - było warto dać się wciągnąć w tą przygodę Pogromcy.


piątek, 15 sierpnia 2014

Weapon X - WKKM #45

W Kolekcji Hachette w tym tygodniu mamy powtórkę na naszym polskim podwórku. Oczywiście, wiem to nie jest niczyja wina, ani złośliwość wydawnictwa. Prawie ta sama lista tytułów trafia do Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Czech, Rosji a nawet Brazylii. Jednak szkoda, że dostajemy dubel, podczas gdy wiele tytułów ciągle nie może się doczekać premiery w naszym kraju. Nawet w rozszerzonej liście 120 tytułów ciągle nie mamy Infinity Gauntlet i Crushade, Kree-Skrull War, a z nowszych pozycji choćby Dark Avengers, Messiah Complex i War czy Age of Ultron. Dlatego tak żałuję tego miejsca. Co z tego, że minęło 20 lat. Ja jestem z pokolenia TM Semic i czytałem "Broń X" w Mega Marvel, a reszta mnie nie obchodzi. :) Z drugiej strony, może skończą się taki aukcje Allegro - http://allegro.pl/bdb-mega-marvel-5-4-1994-weapon-x-i4489019653.html. Nie wiem, czy ten facet jest głupi, czy bezczelny, że liczy na 80 zł za tamten numer.

Pierwszy raz mam poważne zastrzeżenia co do jakości wydania samego tomu. Drobniejsze wpadki już się zdarzały (kilka stron nie po kolei, nie do końca drukowane obrazki w dodatkach), ale teraz dla mnie Hachette przesadziło. Tłumaczenie zostawiam, bo jest funkcjonalne i spełnia swoje zadanie. Jednakże kolorystyka to koszmar. Sporo ludzi narzeka na gazetowy papier na którym TM-Semic wydawała swoje komiksy. Ale 20 lat temu w swoim pierwszym wydaniu w Mega Marvel, ta historia wyglądała bardzo w porządku. Nie było takich rażących kontrastów. Dzisiaj od samej okładki ta żółć (zamiast białego odblasku) aż bije po oczach. I to nie w przyjemny sposób. Mimo, że powstał w 1991 roku, komiks wygląda jak z żarówiastych lat 80-tych. W tomie "Thor. Ostatni Wiking" też dostaliśmy odnowione kolory i tam efekt był bardzo dobry i estetyczny. Przy "Broni X" kredowy papier wyraźnie nie współgra z "odnowioną" kolorystyką.Jej rekonstruktor - Michael Keller zasługuje na naganę.




Uwagi mam też do rysunku grzbietowego. Cięcie obrazka akurat w tym miejscu robi Spider-Manowi jakby "podwójne" oko. Niemal jak w TASie w rozdziale o Mutagenic Nightmare. Odstęp i przesunięcia tej grafiki nie pomagają. Trzeba będzie dobrze ścisnąć by jakoś to wyglądało. Niezadowolony jestem z tego powodu bo chęć posiadania chociaż jednej całej postaci, była moim głównym motorem napędzającym zakup 45 tomu. To samo z okładką. Oprócz tego, że jest żółtawa, to wybrano chyba najsłabszą grafikę obrazkową z tych jakie się pojawiły w tej mini-serii. Każda inna byłaby lepsza. Moim faworytem jest (by nie powtarzać się po MM) ta, gdzie Logan ma ten kask na głowie. Szpony i czerwień okładki dobrze ze sobą współgrają. Jak pokazuje internet dało się front zrobić współcześnie i o wiele lepiej. Kolory położyły ten tom WKKM. Niemal jak rysunki historii "Machiny" w 75 numerze Batmana TM-Semic.

Przechodząc do treści, dla mnie jest to kolejna wada (uwaga na spoilery). Napiszę to ostatni raz - bardzo nie lubię originów. Po pierwsze - nuda. Nic, albo niewiele się w nich dzieje. Nie ma kostiumów (albo wchodzą na samym końcu), mamy jakieś postacie które widzimy pierwszy raz na oczy, znani bohaterowie nie zachowują się jak do tego przywykliśmy (https://www.youtube.com/watch?v=V4b7gEu7b74). I oczywiście od dawna wiadomo jak to wszystko było i jak się skończyło. Mnie osobiście nie obchodzą jakieś duperele i nieważne szczególiki. 20 lat temu przeczytałem raz i to mi wystarczy. A tu nie dość, że ciągle się wraca do tego motywu (X-Men 1 i 2, Wolverine Origins, animacja Wolverine and the X-Men, teraz WKKM), to jeszcze ciągle się go rozbudowuje (komiks Wolverine Origins znowu podwójnie wydany przez Mandragorę i Hachette). No ile tego można?! Jasne - Barry Windsor-Smith napisał ją, bo musiała powstać by wszystko wyjaśnić. Ale raz na jej przeczytanie to i tak za dużo.


Sama opowieść wpisuje się w schemat wszystkich originów. Jacyś nieznani sprawcy porywają Wolverine'a z ulicy. Umieszczają go w jakimś laboratorium i eksperymentują na nim. Źli ludzie robią z nim złe rzeczy, wystawiają go na próby i sprawdzają do granic jego możliwości. A na koniec on się buntuje, zabija wszystkich (albo tak mu się wydaje) i ucieka. KONIEC PIEŚNI. Do tego dochodzi jeszcze ten najdłuższy wstęp Marco Lupoi'ego na początku albumu. Ja miałem wrażenie, że próbuje gorączkowo uzasadnić dlaczego ten tom tak wygląda i że niewiele się w nim dzieje. Powoływanie się na "artyzm" i "wyjątkowość" drażni mnie trochę. Gładkie słówka są dla mnie gorsze, niż rzetelne wytłumaczenie.

Po prostu po tylu odwołaniach i nawiązaniach już mnie nie rusza groza i okropieństwa z jakimi zmagał się "pan Logan". To oczywiście było straszne i nieludzkie co uczynili mu Profesor, Dr Cornelius i nieodtajniony pracodawca (Apocalipse? Wiliam Stryker? Rząd Kanady lub USA?). Ale niestety konieczne. Został zahartowany w ogniu i krwi. Dopiero po tym koszmarze narodził się Wolverine jakiego znamy i kochamy. I z łatwością można zrozumieć jego najskrytsze życzenie ujawnione w "House of M"., gdzie w końcu ostatecznie odzyskał swoją pamięć i tożsamość, tak nieludzko mu odebraną.
Oczywiście refleksje podczas lektury nasuwają się same. Rozmowy Profesora i Dr Corneliusa poruszają i oburzają. Jak mogą odbierać człowieczeństwo Loganowi ("Mutanci nie są ludźmi") wybielając swoje czyny,  podczas gdy sami popełniają takie okropieństwa? Tego koszmaru i zbrodni nie da się usprawiedliwić. Zrozumiałe jest, że przy takiej historii autor musiał ograniczyć humor do minimum, by nie popaść w groteskę. Najzabawniejszą sceną zostały dwie poniższe miny Dr Corneliusa jako reakcja na słowa wypowiadane do mikrofonu przez Profesora. No i te lamenty Profesora po stracie ręki od razu nasunęły mi na myśl fragment filmu "Chłopaki nie płaczą" (https://www.youtube.com/watch?v=7nD6Bhjymh4)

Mi nie było żal tych wszystkich osób, które Wolverine zabił podczas swojej próby ucieczki. Dostali to na co zasłużyli. Smutek pojawił się gdy okazało się, że to tylko symulacja a oprawcy na zimno komentują jej przebieg i zakończenie. Wśród fanów pojawiają się dyskusje czy podczas drugiego zdarzenia, po zabiciu pantery, Logan uciekł naprawdę? Czy była to tylko symulacja? Ja uważam, że jednak uciekł naprawdę a Profesor poniósł zasłużoną karę. A nawet jeśli nie udało mu się to w tamtym momencie, to zrobił to później. Bo w końcu wszyscy wiemy, że jednak im uciekł. I adamantium stało się jego nierozłączną częścią. Zabawne były nawiązania w filmie X-Men. Days of the Future Past. Gdy przyszły Wolverine nie może się przyzwyczaić, że jego przeszłe ciało ma tylko kościane szpony, a wykrywacze metali nie piszczą gdy przez nie przechodzi.

Obiektywnie Barry Windsor-Smith wykonał dobrą robotę. Sam napisał spójny, logiczny i wyjaśniający scenariusz i sam go narysował. Może podobać się ten fakt, że jego styl jest tak podobny do Chrisa Claermonta który rządził wtedy mutantami. Pokazuje nam to ciągłość i spójność przygód Logana. Kolory może mu wyszły takie sobie (za ostre przejścia między kolorami) ale na 1991 rok były odpowiednie.

Na koniec tylko powtórzę, że akurat tego tomu wyjątkowo nie polecam. Dla mnie ma trochę zbyt dużo mankamentów. Jedyny duży przymus to grafika grzbietowa i brak dziur w Kolekcji. Ale przecież nie wszyscy kupują całość WKKM, więc tym osobom radzę raczej odłożyć pieniądze na Diabła Stróża i Revelations.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Półki na komiksy cz.3

Jeju. Czasami mój geniusz zadziwia nawet mnie.* Ale po kolei.

Wczoraj zajrzałem do ostatniego sklepu meblowego w moim mieście. I znowu w dziale wyprzedaży znalazłem całkiem fajny słupek.

Oczywiście dla mnie najważniejszy jest stosunek cena/jakość. Za 160 zł dostaję niewąską witrynkę. Szkło w tych wszystkich meblach jest drogie, a tu kosztuje mniej niż 200 zł. Oczywiście jest kruczek a nawet dwa. Po pierwsze się koleboce - czyli trzeba samemu stopki wyrównać. Po drugie szybka się lekko nie domyka, czyli trzeba meblarski magnesik wstawić. Ale przy tej cenie dla mnie to nie jest problem. Tylko 160 zł brak. :)

Wracając do domu tak myślałem i myślałem nad tym problemem (czasem mi się zdarza :) ). W końcu mnie oświeciło. Przypomniałem sobie co leży na moim strychu. Dawno, dawno temu w 1998 roku miałem 13 lat. I wtedy poprosiłem ojca by mi zbił z desek półkę. Ale nie taką klasyczną jak zrobił wcześniej, o nie. Zachciało mi się taką wystawową, w kioskowym stylu. A po co taką? Bo zbierałem Kaczory Donaldy (stary dobry Egmont) i Spider-Many (jeszcze lepsze TM Semic). I chciałem je sobie prezentować i podziwiać na ścianie mojego pokoju. Nie wiem jak mi to przyszło do głowy ale stało się. Tato bardzo dobrze się spisał. Wziął kawał płyty drewnianej, podobijał cienkie listewki w charakterze podstawek i Taa-Daa... Tak właśnie powstała moja własna wystawka. Jak przez mgłę pamiętam, że na pewno wystawiałem tam Spider-Mana 2/98 bo miał charakterystyczną okładkę.

Ale potem przeniosłem się do drugiego pokoju w domu, TM Semic się wziął i upadł, Kaczory Donaldy porzuciłem na rzecz Gigantów i straciłem zainteresowanie tą oryginalną półeczką. Jak remontowaliśmy dach domu, to trafiła na strych i leżała tam z 10 lat. Aż do wczoraj.

Doszedłem do wniosku, że idealnie nadawałaby się na prezentowanie WKKM. Po powrocie do domu z tego sklepu, wlazłem na strych z latarką, pogrzebałem chwilę wśród staroci i znalazłem "wystawkę" w stanie prawie nienaruszonym. Zniosłem na dół, wytarłem dokładnie z kurzu. Niewiele myśląc chwyciłem wkrętarkę, poziomicę i po paru ruchach już wisiała na mojej ścianie.

Wystarczyło tylko wyciągnąć tomy WKKM z dotychczas opublikowanymi Marvel Major Events, ułożyć w odpowiedniej kolejności i viola. Jestem z siebie szczerze zadowolony. Dla kogoś kto jak ja nie ma całej kolekcji i pełnego obrazka na grzbiecie to jest całkiem zgrabne rozwiązanie. Jak kupię pełną następną 60-tkę to ustawię ją konwencjonalnie. A na razie jest to, co widzicie na zdjęciach. Cały dzień leje deszcz na dworze, ale mi banan nie schodzi z ust. :)

Wiem, że prawidłowo, powinno się kupić szklane gabloty, podstawki,  podświetlenie i dopiero w taki sposób prezentować cenne egzemplarze swojej Kolekcji. Ale ja na to nie mam kasy. I myślcie sobie co chcecie o mojej bardzo budżetowej półeczce. Najważniejsze że mi się podoba.

*Dla mniej kumatych czytelników i tych bez poczucia humoru. Tak to zdanie jest ŻARTEM. Nie mam aż tak wielkiego mniemania o sobie. Potrafię robić sobie jaja z własnej osoby.

czwartek, 7 sierpnia 2014

W 2015 roku Mucha Comics zostanie zamknięta :)






A przynajmniej jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. :) Mucha-Egmont Killerem :) może stać się mało znane (przynajmniej mi) wydawnictwo Eaglemoss. To kolejna firma specjalizująca się w Kolekcjach prasowych, tak jak DeAgostini czy inne Marshal Cavendish'e. :) Zwykle wydają fajne rzeczy ale po koszmarnych cenach. Eaglemoss u nas z tych mi znanych wydawało serię z modelami Ferrari, figurkami bohaterów Marvela czy ostatnio Szachy DC. Ale teraz po złej, zachodniej stronie Odry szykuje się prawdziwy super hit.

http://www.eaglemoss.de/dc-sammlung/die-graphic-novels.asp#features/12

To może być pierwsza dobra rzecz która przyszłaby do nas z Niemiec. Więcej, to pierwsza rzecz z Niemiec którą ja pragnąłbym by do nas przybyła. Co w naszej historii nigdy się nie zdarzyło. :) Dobra, żarty na bok. Jak zobaczyłem tego newsa na facebookowym fanpagu WKKM (DZIĘKI PANOWIE PROWADZĄCY) oczy mi się zaświeciły.

Wreszcie spełniłoby się to o czym myślę od ponad roku. Hachette udało się pozamiatać na komiksowym poletku  Kolekcją Marvela. Dopiero po pojawieniu się u nas WKKM polski rynek komiksowy odżył. Nagle dotychczasowe wydawnictwa ze zdumieniem i niedowierzaniem zobaczyły, że są u nas fani komiksów. W wystarczająco dużej ilości aby biznes był opłacalny. Dajcie nam dobre tytuły w dobrej cenie a będziemy je regularnie kupować. No i posypały się tytuły od Egmonta i Muchy w ilościach do 2012 roku niespotykanych.

Problemem została tylko niezwykle wysoka cena. Zdegustowany byłem faktem, że dwaj starzy wydawcy komiksowi w ogóle, w najmniejszym stopniu nie podjęli próby konkurowania z Hachette. Przenieśli się tylko z Marvela na DC i utrzymali wysokie marże oraz niskie nakłady. O wy dranie, pomyślałem :) Poczekajcie - ktoś kiedyś w końcu wyda taką Kolekcję z pozycjami DC i wtedy zaśpiewacie cienkim głosem. :) I minęły tylko 2 lata i wyszło na moje.

Ponieważ Hachette wydaje także niemiecką edycję WKKM ( http://www.zeit-fuer-superhelden.de/vorschau/ ), ktoś doszedł do tego samego wniosku co ja. :) Skoro w RFN wyszło już ponad 40 tomów, to nawet przy cenie 10 euro, to musi się opłacać. Klienci są , tylko po nich sięgnąć. I Eagelmoss Niemcy właśnie to robi. Tak jak Hachette wypuścili na wabia parę pierwszych tomów, a za chwilę ruszą na poważnie. I tak właśnie ma być! Ponieważ same modlitwy aby ukazała się edycja polska, mogą nie wystarczyć (tylko 39% Polaków regularnie chodzi do Kościoła :) ), jeszcze dziś wysmażyłem i wysłałem do nich poniższego maila. IMHO każdy fan komiksów natychmiast powinien zrobić tak samo. Jeśli to się uda i wyjdzie to u nas, wreszcie skruszymy wydawniczy beton w Polsce. A więc fani komiksów - do klawiatur. :))))))


eaglemoss@dbfactory.pl

Drogie wydawnictwo Eaglemoss Polska





Właśnie dowiedziałem się, że niemiecki oddział waszego wydawnictwa zamierza niedługo wydawać u naszego zachodniego sąsiada nową kolekcję prasową, zawierającą najlepsze komiksy od Wydawnictwa DC.

http://www.eaglemoss.de/dc-sammlung/die-graphic-novels.asp#features/12

Bardzo, gorąco proszę by polski oddział Eaglemoss rozważył wydanie polskiej edycji. Oczywiście wiem, że nie to jest prosta sprawa. Że musicie przeprowadzić badania rynku i spróbować wybadać potencjalnych klientów. Ale do nowego roku jest jeszcze sporo czasu i można to przeprowadzić przy odrobinie dobrej woli.

Nie chcę was pouczać i wymądrzać się, tylko uprzejmie proszę o rozważenie by ten tytuł znalazł się w waszych przyszłorocznych planach wydawniczych, bo i tak wypuscicie nowe tytuły w 2015.

Laickimi oczami potencjalnego klienta (mnie :) ) jest zapotrzebowanie na taką Kolekcję w naszym kraju. Pokazało to konkurencyjne Hachette. Ich polski oddział jakiś czas po brytyjskim wydał także u nas Wielką Kolekcję Komiksów Marvela po polsku. I się sprzedaje, bo niedawno ogłosili, że także w Polsce przedłużą wydawanie Kolekcji o drugie 60 tomów - tak jak w Wielkiej Brytani.

A wszystko spowodowane tym, że do 2012 roku brakowało na naszym rynku regularnych seri komiksowych z superbohaterami Marvela i DC. Wydawnictwo Mucha Comics i Egmont wypuszczało co jakiś czas albumy o tej tematyce, ale po pierwsze nieregularnie, po drugie bez określonego porządku, po trzecie w koszmarnie wysokiej cenie. Hachette mimo europejskiej ceny ~ 10 euro (jak w edycji niemieckiej czy francuskiej) i tak zawojowało rynek, bo byli 100% tańsi od dotychczasowych wydawców. Egmont i Mucha w ogóle nie podjęły walki konkurencyjnej. Poddały się i utrzymując wysokie ceny przestały wydawać komiksy Marvela, przerzucając się na DC.

I tu jest podobna możliwość dla Eaglemoss Polska. Zróbcie polskie wydanie Kolekcji DC, a rozniesiecie konkurencję i wykroicie dla siebie spory kawałek rynku. I nie będzie to trudne, bo Hachette przetarła wam szlak i wytworzyła potencjalnych klientów. Przyznaję, że do tej pory nie kupoałem żadnej waszej pozycji. W ogóle o waszym istnieniu dowiedziałem się parę miesięcy temu właśnie jak reklamowaliście Kolekcję DC Szachów. :) Ale obiecuję, że stanę się wdzięczynym i gorliwym nabywcą tej waszej pozycji. I mgę założyć, że znajdą się tysiące takich komiksiarzy jak ja. Nawet jeśli przeniesiecie cenę 13 euro bez żadnego dyskonta. To i tak mniej niż to co Egmont sobie życzy za swoje Batmany i inne pozycje DC. Proszę bradzo o poważne rozważanie wydawania takiej Kolekcji w naszym kraju.

P.S. Znalazłem wreszcie swoją wypowiedź z Forum Actionum z 30.08.2013 roku w której domagam się od Hachette wydania także Kolekcji DC by skończyć z chorymi cenami Egmonta i Muchy (pierwszy post na górze strony).
http://forum.cdaction.pl/index.php?showtopic=40011&st=840#entry3370797  

Teraz tylko kochane Eaglemoss niech wyda polską edycję Kolekcji DC i kolejny raz potwierdzi się, że 8azyliszek zawsze ma rację. :) :P :D

środa, 6 sierpnia 2014

Ultimates: Homeland Security WKKM #44

W tym roku Hachette wreszcie kończy historie, których pierwszymi częściami uraczyła nas w zeszłym roku. Dostaliśmy zakończenie Tajnych Wojen, Punishera a teraz także Ultimates, czyli Avengers na Ziemi 1610 w świecie Ultimate.


Cały pomysł na alternatywny świat Ultimate nie podoba mi się, bo uważam go za jeden wielki skok na kasę. Przecież cała popularność postaci Marvela polegała na tym, że znaliśmy ich od dawna, że mieli lata doświadczeń w walce ze złem, że byli niezłomni i skłonni do poświęceń. Za nowym projektem stała koncepcja uwspółcześnienia niby nieco zużytych superbohaterów Marvela. Może jakiś sens w tym jest, ale IMHO Marvel wykonał go po najmniejszej linii oporu. Zwyczajnie trochę odmłodził swoich najpopularniejszych herosów (Spider-Mana, X-Men, FF, Avengers) i dał nam jeszcze raz to samo co kiedyś, tylko nieco inaczej. Pomysły im się skończył i zaczęli mielić papkę od początku.


Niech tam Millar sobie będzie autorem Sędziego Dredda i Autorithy, ale mi w pierwszych sześciu zeszytach całkowicie obrzydził Ultimate Avengers. Tony Stark to znowu alkoholik, tylko by coś zmienić dodano mu nieusuwalnego guza mózgu i związane z tym ciągłe narażanie swego życia. Dodatkiem jest brzydka zbroja Iron Mana. Nie wiem, kto ją wymyślił - Millar czy Hitch, ale przywodziła mi na myśl (przez ten trapezoidalny, obły hełm) teletubisia. Brucowi Bannerowi dali obsesję na punkcie serum superżołnierza, robiąc z niego niemal szalonego naukowca (kolejny "oryginalny" pomysł). Thor to ekoświr, a Kapitan Ameryka jest stary i zmęczony (niemal jak w tym jednym jego zeszycie z House of M), najchętniej w ogóle by się nie budził. Wiem, że ten motyw był też ogrywany w 616, ale po pierwsze Kapitan to przezwyciężył, po drugie miało być coś nowego (jasne).


Najgorsza była jednak dla mnie nowa wersja Hanka Pyma. Z genialnego naukowca, który działał dla dobra ludzkości i popełnił w życiu tylko jeden, mały błąd (Ultrona), zrobiono z niego kompletnego psychola. Stał się furiatem, nałogowcem i damskim bokserem. Niemal zabił Wasp. I to mają być bohaterowie na miarę XXI wieku? Banda popaprańców? To ja podziękuję. Tylko jeden Nick Fury, którego zrobiono na Samuela L. Jacksona był fantastyczną postacią. Ale jeden pułkownik nie może udźwignąć całego ciężaru komiksu o drużynie superbohaterów.





Z tego właśnie powodu podchodziłem do kolejnych 7 zeszytów pierwszej serii Ultimates jak do jeża. Spodziewałem się kolejnych idiotycznych pomysłów, albo kolejnych odgrzewanych kotletów. I choć główny wątek oryginalny nie był (któraś tam z rzędu inwazja kosmitów), to dała się zauważyć zmiana akcentów i od razu lepiej czytało mi się tą historię. Wciągnąłem się i czekam na ciąg dalszy.
  Zaczyna się od spokojnego pogrzebu ofiar ostatniej eskapady Hulka. Ale już po chwili akcja rusza z kopyta. Kapitan się wnerwia i idzie nakopać Giant Menowi, na scenę wchodzą Ultimate Black Widow i Hawkeye, intryga i spisek kosmitów wychodzi na jaw, a Quicksilver i Scarlet Wich ratują masę ludzi. :)




Scena ataku na wieżowiec oczywiście jest "inspirowana" Matrixem, który w chwili powstawania komiksu miał dopiero 2-3 lata. Ale akurat takie zrzynki lubię, gdy coś się dzieje, gdy myślenie się wyłącza a opiera się na emocjach i wybuchach. Brutalność akcji w tym tomie jeszcze wzrosła. Hawkeye bez słowa zabija recepcjonistę a potem strzela do reszty jak do kaczek. Podświadomie niby wiemy, że to są źli kosmici ale obrazki śmierci i zniszczenia są dosadne. Dopiero potem prawda wychodzi na jaw. Niektórzy uważają że połączenie kosmitów, którzy współpracowali z nazistami by wywołać II wojnę światową i zapanować nad światem jest obrazoburcze, hańbi pamięć ofiar tej wojny czy tam rozmywa odpowiedzialność sprawców. Ale bez przesady - to tylko rozrywkowy komiks. Nikt z niego nie będzie się uczył historii. Tym bardziej, że Niemcy już od dawna uważają się tylko za ofiary tej wojny i coraz bardziej zapominają o jej winowajcach.

Kleiser staje się typowym arcyłotrem. Karykaturalnie niemal złym do szpiku kości, ale właśnie dzięki temu budzącym moją sympatię. On to przecież wszystko robił dla naszego dobra. Tak starannie wszystko zaplanował, wciągnął całe SHIELD w pułapkę i chciał zaprowadzić ład i pokój na Ziemi. Jak czytałem te jego wywody to się uśmiechałem serdecznie bo od razu Palpi mi się przypominał.






https://www.youtube.com/watch?v=plnmE1M1Bdc



Kleiser też chciał dobrze, tylko jego koledzy wpadli z innym pomysłem, a on nic już nie mógł zrobić, bo tylko wykonywał rozkazy. I właśnie inwazja Chitauri jak kulminacja Ultimates wyszła bardzo dobrze.Pytaniem było, po co narysowano te wszystkie Transkoptery nad niebem Malezji, skoro po 5 minutach już ich nie było? Potem mamy wszystkie klasyczne elementy starego, dobrego komiksu superbohaterskiego. Ogromną skalę bitwy, beznadzieję sytuacji, walkę z przeważającymi siłami wroga, dramaturgię, ratunek w ostatniej chwili i sypiące się jak z rękawa dowcipne onlinery. A wszystko w akompaniamencie radosnej nawalanki w złych kosmitów. W 2012 Robert Downey Jr świetnie skwitował i podsumował coś takiego jednym zdaniem - "Wy macie armię, a my Hulka". Gdy zjada on Kleisera, jest to cudownie obrzydliwa scena.




W ogóle strasznie się uśmiałem gdy czytałem jak Kapitan Ameryka motywował Hulka do walki. Bo dokładnie coś takiego było w starym numerze Komiksa Giganta, gdy Sknerus wystawiał Gęgula do walk bokserskich a tuż przed pierwszą rundą mówił mu, że przeciwnik zjadł mu właśnie kolację. Tu była ta sama zasada. Ogólnie finał był epicki i klasyczny. Dla mnie uratował całą tą opowieść o Ultimates. Tylko pojawia się pytanie postawione na początku - gdzie tu nowość, gdzie tu współczesność, gdzie zupełnie inne podejście, skoro już to wszystko widzieliśmy? No właśnie.

Rysunki Hicha jednym mogą się podobać, innym nie, kwestia gustu. Dla mnie były akceptowalne, ale jak niepodległości bronić ich raczej nie będę. Podstawową wadą tego tomu jest tłumaczenie podtytułu. Ja wiem, że Homeland tak się tłumaczy, ale te trzy wyrazy razem - "Ultimates: Bezpieczeństwo Ojczyzny" i jeszcze czarny Fury na froncie, strasznie mnie wpieniło. Normalnie zgrzytałem zębami jak czytałem tę frazę. O wiele zgrabniej brzmiałoby "Bezpieczeństwo narodowe" i nie byłoby takiego kontrastu. Ale polskie tłumaczenia to temat rzeka.
  Przeszkadzał mi też trochę patos i amerykański patriotyzm wylewający się z kadrów, jednak to jest choroba nie tylko Marvela, ale także filmu czy gier komputerowych. Ja w ogóle tego nie rozumiem, widzę to jako zbyt naiwne i wywołujące u mnie wręcz odwrotne reakcje, przeciwne miłości do ojczyzny. Ostatnią wadą jest brak udziału Giant Mena. Ja wiem, że jest to uzasadnione fabularnie, ale po co on w takim razie pojawia się na okładkach? To samo z Quicksilverem i Scarlet Witch. Dobra, ich "występ" był niezwykle komiczny (pewnie będzie tak samo w Avengers 2 :) ), ale trochę się wkurzyłem.

Podsumowując - kto chce i lubi Ultimate niech sobie kupi ten tom. Ja go nabyłem z dwóch powodów. Dla mnie, posiadacza Punishera od Mandragory, jest to najfajniejszy i najlepszy tom miedzy numerami 41 (FF:AA) a 48 (Spider-Man Revelations). Środek wakacji, dobrze by było poczytać jakiś komiks, więc ten jest jak znalazł. Po drugie, na grzbiecie zaczął się już Spider-Man i ja chcę go mieć. Bonusem jest ikonka czarnego Nicka Fury'ego. Na "Tajnej Wojnie" był biały, teraz jest czarny i mamy komplet. Ale decyzję zostawiam fanom. Jak nie chcesz, to nie musisz kupować.