Dom Wydawniczy Rebis
kolejny raz w tym roku raczy nas książką sci-fi. Wcześniej nie
znałem innych dzieł powyższego autora, więc nie wiedziałem czego
się spodziewać. Pierwsze strony zachęcają do zapoznania się
również z jego dziesięcioksiągiem "Cienie Pojętnych",
którymi może zainteresuję się w wolnej chwili.
Akcja tej powieści
zaczyna się gdy nad nowo zterraformowaną planetą ziemska ekipa
badawcza chce rozpocząć swój eksperyment polegający na
zasiedleniu jej małpami, które pod wpływem specjalnie stworzonego
nanowirusa przyśpieszającego rozwój i ewolucję, mają wyrosnąć
na nową rozumną rasę.
Dla mnie pomysł nieco
dziwny bo po co wielkim kosztem tworzyć świeżą, zieloną planetę
i samemu jej nie zasiedlać? Trochę za drogie to wszystko na
długotrwały eksperyment ewolucyjny. Ale w przyszłości
najwyraźniej ludziom się jeszcze bardziej od dobrobytu przewróciło
w głowach. W każdym razie tuż przed końcem projektu na stacji
dochodzi do eksplozji spowodowanej przez fanatycznego zamachowca.
Tylko szefowej projektu udaje się uciec w Kapsule Strażniczej, z
którą nowa rasa miała się skontaktować, gdy osiągnie odpowiedni
poziom rozwoju. Niestety moduł z małpami spala się w atmosferze,
wiec rozpylony nanowirus teoretycznie nie ma na co oddziaływać.
Tymczasem na Ziemi
wybucha globalna wojna która dziesiątkuje naszą populację. Zapada
nuklearna zima a gdy po wiekach lody ustepują, przez skażenie
planeta staje się niezdatna do życia. Zdesperowane resztki
ludzkości pakują się na olbrzymie Statki-arki i ruszają na
poszukiwanie planet, które zasiedlali ich przodkowie.
Powieść jest pisana
dwutorowo. Z jednej strony śledzimy podróż i przygody załogi
jednego ze statków - "Gligamesza", która szuka nowego
domu, przesypiając większą część drogi w komorach stazy (jak w
serii "Alien"). Dzięki temu może przetrwać 2 tysiące
lat (!) podróży przez kosmos, na prymitywnych silnikach z odzysku.
Na pierwszy plan wysuwa się Holsten Mason, który jest klasykiem –
lingwistą i badaczem przeszłości "Starego Imperium" (tak
potomkowie ludzi, którzy przetrwali apokalipsę, nazwali cywilizację
sprzed globalnej wojny). Jest on w sumie outsaiderem, który często
bezsilnie obserwuje poczynania swoich współzałogantów starszych
stopniem, z którymi nie zawsze się zgadza. Charakter tego bohatera
dość często spotykałem w innych dziełach sci-fi.
Drugą stronę historii
stanowią pająki, który to gatunek rozwinął się dzięki
nanowirusowi. Gdy zabrakło małp, nie przestał on działać, szukał
nowego obiektu dla siebie i ostatecznie wpłyną właśnie na owady.
Gdy "Gilgamesz" płynie przez milenia po niebie, my możemy
śledzić jak rozwinęła się ta rasa pajęczaków, jak
przezwyciężała trudności i ciągle parła naprzód. Nad nimi zaś
stale orbitował przetrwalnik z dr Avraną Kern, szefową projektu
"Wyniesienia". Jej osobowość połączyła się z
maszynerią satelity, by gdy przyjdzie czas, móc się porozumieć z
mieszkańcami stworzonego świata. Początkowo bardzo zabawnie było
popatrzeć na zapatrzonego w siebie naukowca-biurokratę ("zwykły,
wszechstronny geniusz") z kompleksem Boga. Uważa ona, że ma
wielką misję odkrywania i zasiedlania nowych światów i przez to
sama staje się wielka. A może odwrotnie – ona jest wielka z samej
definicji, więc wszystko czego się podejmie, też jest wielkie?
Niestety z racji zmiany gatunku, eksperyment znacznie się wydłużył,
co niekorzystnie wpłynęło na jej osobowość, a skutki tego faktu
odczuli z czasem inni bohaterowie.
Po lekturze wiem, że
cała otoczka sci-fi, jest głównie maską za którą kryje się
raczej rozprawka filozoficzna, niż powieść akcji. Sprawnie i
miejscami ciekawie napisana, ale to nie było koniecznie to czego się
spodziewałem. Teraz wiem, że autor jest zoologiem i dlatego tak
skupił się na tych owadach. Opisuje je jako niewykłe interesujące,
ciekawe świata stworzenia, ale ten jeden raz cieszę się, że
książka nie zawiera ilustracji z tymi wszystkimi szczękoczułkami,
nogogłaszczkami, odwłokami, odnóżami i czterema parami oczu. I to
mimo tego, że lubię Spider-Mana. Książka jest dedykowana Portii i
to imię oraz parę innych (Bianca, Fabian, Viola) powtarza się w
opisie kolejnych pokoleń pajęczych bohaterów na drodze rozwoju tej
rasy. To szczególny rodzaj hołdu.
Są sceny w których
nawet sporo się dzieje, ale są one głównie tłem, by pokazać i
rozważać problemy takie jak odwieczny Kompleks Boga w człowieku.
Uznajemy się za pana stworzenia i sami chcemy tworząc, myśląc, że
jesteśmy doskonali niczym Bóg. Ale ponieważ wiadomo, że nie
jesteśmy, nasze plany zazwyczaj nam nie wychodzą i często
wybuchają w twarz. Miały być małpy, a wyrosły pająki. Miało
być nowe otwarcie, wyszły prymitywne instynkty. I to krytyczne
spojrzenie na ludzkość, która popełnia wciąż te same błędy,
jest przeciwstawiane tak odmiennemu od nas, nowemu gatunkowi
rozumnemu. Mimo, że on wywodzi się od łowców, które paraliżują
swoją ofiarę, by rozpuścić jej wnętrzności i je wypić, są one
wg Czajkowskiego lepsze od nas. Skrytykowano też patriarchat
pokazując zalety matriarchatu. To nic, że to taka sama skrajność,
tyle że z odwróconym wektorem. Pająki niby dobrowolnie przeszły
do równouprawnienia, czego ludzie nie potrafili zrobić. W tych
opisach jest pewna doza humoru: powtarzające się imiona,
wyjaśnienie skąd się wzięły memy, postępowanie samic z samcami,
ale rażą i wybijają z rytmu porównania czysto ludzkie, jak
paskarskie ceny czy Termopile. Czyli pisarz chce wejść w odnóża
pająka, ale nie zawsze mu się to udaje bo wychodzi wciąż jego
człowiecza natura. Albo nie zwracał na to uwagi, albo nie chciał
wymyślać specjalnych pajęczych metafor i odniesień.
Nie chcę spoilerować
całości, ale opis z tyłu książki jest mylący. Czytelnik szybko
spodziewa się konfrontacji tych dwóch światów przedstawionych,
ale nie do końca go dostaje. Konstrukcja fabuły składa się z
długiego początku i rozwinięcia, które zjadają dużo miejsca,
przez co koniec jest krótki i wg mnie rozczarowujący. I to mimo 560
stron normalnej czcionki (a nie rozdmuchanej jak w Metro 2033). Poza
tym nie podobało mi się to, że wydarzenia mają się dostosować
do z góry założonej tezy, często wbrew logice. I pojawiają się
proste pytania – przecież spokojnie można to było zrobić
inaczej i nie znaleźli byśmy się w tych kłopotach. Ale o to
autorowi chodziło. Jeśli ludzie by byli rozsądni, to nie pasowało
by do obrazu zepsucia ludzkości do czego sprowadziło się
przesłanie powieści. A rozwiązanie tego problemu, mnie kompletnie
rozczarowało. Po wszystkim myślę sobie, że szkoda, że nie ma
ciągu dalszego, w postaci drugiego tomu. Po chwili jednak nachodzi
mnie refleksja, że autor i tak by pewnie wszystko przygiął do
swojego punktu widzenia i kontynuacja pewnie też by mi się nie
spodobała.
Książka jest wydana
porządnie, w miękkiej okładce ze skrzydełkami, na papierze
ekologicznym, za bardzo przystępną cenę, jak na 565 stron które
sobie liczy. Znalazłem tylko jedną małą plamkę rozmazanego tuszu
na jednej stronie w moim egzemplarzu. Poza tym ideał. Polecam ją
osobom, które lubią przy lekturze sci-fi pomyśleć nad głębszymi
rzeczami niż tylko kosmiczne bitwy, a także lubią owady. Innych
zachęcam bardziej do "Ognia Krzyżowego", który też
opisuje podobny problem, ale w dość odmienny sposób.
Ocena: 6/10
Wydawca: Rebis
Okładka: miękka ze
skrzydełkami
Liczba stron: 570
A gdzie info o zasłużonej moderację postów na Forum Gildii?
OdpowiedzUsuń