Już od jakiegoś czasu dostajemy naprawdę niezłe tomy w kolekcji Eaglemoss. Przebrnęliśmy przez dziwną kolejność z początku i teraz będą głównie polskie premiery. W końcu nadszedł też pierwszy tom z Flashem. I to od razu początek runu Marka Waida, którego historie o początkach JLA, Wieży Babel czy niedawny Brave and the Bold bardzo chwaliłem. Dlatego z entuzjazmem zasiadłem do czytania.
W miarę lektury mina mi się jednak wydłużała. Okazało się, że Waid z 1992 to nie ten sam człowiek co w roku 2000. Chyba przez te 8 lat pracy przy Flashu wyrabiał się stopniowo. Albo może ten run był dobry już na początku - nie wiem, bo jeszcze nie czytałem. Ale nie mogę tego powiedzieć o pierwszych 4 zeszytach które opowiedziały nam powstanie Kid Flasha. Ten origin jest strasznie typowy, naiwny i nudny. Popełnia wszystkie błędy narracyjne z jakich śmiano się w Złotej i Srebrnej Erze. Zresztą wystarczy popatrzeć do archiwalnego zeszytu na końcu albumu. Miejscami jest on nawet ciekawszy niż główna historia. Wally West wspomina gdy jako 10-latek przyjechał do Central City na wakacje, do swojej ciotki Iris West. Zaraz przy dworcu uratował życie Flashowi (!) i ten postanowił poznać go lepiej, odwiedzając go w mieszkaniu Barrego Alena. Podczas ich rozmowy jeszcze raz piorun wpada przez okno i niszcząc szafkę oblewa Wallego tymi samymi chemikaliami (!!), które kiedyś dały Barremu jego moce. A potem mamy typową naukę tego jak być superbohaterem. Wally dostał nawet dokładnie taki sam czerwony kostium jak jego mentor. Na dodatek musiał on złożyć przysięgę, że nigdy nie użyje swoich mocy w złym celu.
Strasznie osłabiał mnie ten banał. Ja wiem, że w latach 60-tych tak się pisało komiksy. Ale skoro to powstało w 1992 to można było wprowadzić pewne poprawki i usunąć głupotki. Tak jak to później Waid zrobił w originie JLA. Ale wtedy poszedł bezpiecznie po najmniejszej linii oporu i nie zrezygnował ze staroświeckiej stylistyki. Przez co jest to najsłabszy origin story jaki na razie ukazał się w WKKDC. Nie umywa się do Tajnej Genezy Green Lanterna autorstwa G.Johnsa. Jedyny ciekawszy fragment, to starcie z ikonicznym wrogiem Flasha, które odbyło się w 3 zeszycie. W innych miejscach jesteśmy skazani na długie ramki z monologami wewnętrznymi podczas gdy na kadrach niewiele się dzieje. Ale za to Wally'm mocno targają uczucia i możemy się w nich zagłębiać i poznać jego motywację. Fascyyynuuujące to było.
Interesujący był za to zeszyt pokazujący pierwsze starcie z Cobalt Blue z 1997. Spekulowało się, że ta postać ma wystąpić w serialu telewizyjnym o Flashu. A ponieważ nic o niej nie wiedziałem, przeczytałem ten fragment z ciekawością. Szkoda, że był taki krótki. Po 20 latach doznałem też olśnienia. To, że TM Semicowy Spider-Man z rysunkami Buscemy był taki brzydki nie było winą artysty. Wcale nie - to Bill Sienkiewicz wszystkie komiksy które tuszował, przerabiał na swój ciężki styl. I to nie ważne, czy były to prace Sala Buscemy czy Jima Aparo, jak w tym tomie. Zawsze wychodzi mu tak samo. I za to Kolekcji dziękuję - że ujawniała prawdziwego winnego zepsutych rysunków z lat 90-tych.
Inną rysunkową niespodzianką było zobaczenie jak rysuje Humberto Ramos bez komputerowo nakładanych kolorów. Zabawnie było wreszcie zobaczyć jego niepogrubianą kreskę. Podsumowując - tak samo tylko jeszcze dziwniej i śmieszniej. Szkoda też, że jego historyjka nie została wepchnięta między oryginalną historię Waida, bo pasowała tam pod względem ciągłości. Archiwalny zeszyt z końca numeru znowu jest nieco dłuższy, dzięki czemu cały album dobija do 160 stron. Jak na komiks z 1963 roku czytało się go nieźle. Niestety nie dostajemy pełnej galerii okładek a tylko cztery upchnięte na jednej stronie. Mamy też tylko pojedynczą zapowiedź 26 tomu, bez 27, co jest nieco dziwne. Za to wyklejka za okładkami jest bardzo ładna, zawierająca duże ekspresyjne kadry.
Dostaliśmy kolejny originowy numer WKKDC. Niestety zawiera on wszystkie najgorsze cechy originów, za które tak nie lubię tego typu komiksów. Jeśli ktoś nie zbiera wszystkich tomów, ja nie polecam i tego.
Ocena 5/10
Strasznie osłabiał mnie ten banał. Ja wiem, że w latach 60-tych tak się pisało komiksy. Ale skoro to powstało w 1992 to można było wprowadzić pewne poprawki i usunąć głupotki. Tak jak to później Waid zrobił w originie JLA. Ale wtedy poszedł bezpiecznie po najmniejszej linii oporu i nie zrezygnował ze staroświeckiej stylistyki. Przez co jest to najsłabszy origin story jaki na razie ukazał się w WKKDC. Nie umywa się do Tajnej Genezy Green Lanterna autorstwa G.Johnsa. Jedyny ciekawszy fragment, to starcie z ikonicznym wrogiem Flasha, które odbyło się w 3 zeszycie. W innych miejscach jesteśmy skazani na długie ramki z monologami wewnętrznymi podczas gdy na kadrach niewiele się dzieje. Ale za to Wally'm mocno targają uczucia i możemy się w nich zagłębiać i poznać jego motywację. Fascyyynuuujące to było.
Interesujący był za to zeszyt pokazujący pierwsze starcie z Cobalt Blue z 1997. Spekulowało się, że ta postać ma wystąpić w serialu telewizyjnym o Flashu. A ponieważ nic o niej nie wiedziałem, przeczytałem ten fragment z ciekawością. Szkoda, że był taki krótki. Po 20 latach doznałem też olśnienia. To, że TM Semicowy Spider-Man z rysunkami Buscemy był taki brzydki nie było winą artysty. Wcale nie - to Bill Sienkiewicz wszystkie komiksy które tuszował, przerabiał na swój ciężki styl. I to nie ważne, czy były to prace Sala Buscemy czy Jima Aparo, jak w tym tomie. Zawsze wychodzi mu tak samo. I za to Kolekcji dziękuję - że ujawniała prawdziwego winnego zepsutych rysunków z lat 90-tych.
Inną rysunkową niespodzianką było zobaczenie jak rysuje Humberto Ramos bez komputerowo nakładanych kolorów. Zabawnie było wreszcie zobaczyć jego niepogrubianą kreskę. Podsumowując - tak samo tylko jeszcze dziwniej i śmieszniej. Szkoda też, że jego historyjka nie została wepchnięta między oryginalną historię Waida, bo pasowała tam pod względem ciągłości. Archiwalny zeszyt z końca numeru znowu jest nieco dłuższy, dzięki czemu cały album dobija do 160 stron. Jak na komiks z 1963 roku czytało się go nieźle. Niestety nie dostajemy pełnej galerii okładek a tylko cztery upchnięte na jednej stronie. Mamy też tylko pojedynczą zapowiedź 26 tomu, bez 27, co jest nieco dziwne. Za to wyklejka za okładkami jest bardzo ładna, zawierająca duże ekspresyjne kadry.
Dostaliśmy kolejny originowy numer WKKDC. Niestety zawiera on wszystkie najgorsze cechy originów, za które tak nie lubię tego typu komiksów. Jeśli ktoś nie zbiera wszystkich tomów, ja nie polecam i tego.
Ocena 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz