Tym razem okładka 34
tomu mogła by być lepsza. Z dostępnych bardziej podobała mi się
ta w mroźnych górach, która jednak trafiła za okładkę, a nie na
nią. Szkoda, że polski oddział Hachette nie może czasem zrobić
odstępstw i samemu dobierać arty na okładki, inaczej niż centrala.
Ale rozumiem, że to pewnie podniosłoby koszty. Ze wstępu
dowiedziałem się, że John Buscema jeszcze do serii powróci, gdy dojdziemy do lat 90-tych, po
swoim okresie w Avengers.
Kontynuacja wątków z
poprzedniego tomu okazała się inna w swoim tonie niż się
spodziewałem. Ale jak przez to stała się lepsza! Michel Fleisher
stworzył prawdziwą perełkę. Obserwujemy tu przygody Conana
głównie z punktu widzenia młodego chłopaka, który potrzebuje
pomocy barbarzyńcy. Możemy się dowiedzieć jak to jest być skrybą
:) w Akademii Nemedyjskiej. A na dodatek widzimy jakie Cymmeryjczyk
sieje spustoszenie i jesteśmy świadkiem wielu zabawnych scen,
żartów sytuacyjnych i prześmiesznych dymków. I to jest cudowne.
Wspaniale mi się czytało takie humorystyczne spojrzenie na przecież
dość poważne zagrożenie, które powraca z 29 tomu. Zakończenie
jest równie zabawne jak początek. Dla mnie to jedno z najlepszych
opowiadań z bodajże ostatnich 5 tomów. Lubię humor w komiksach.
Zwłaszcza tak dobrze wkomponowany i pasujący zarówno do postaci
jak i sytuacji. To wszystko tak właśnie mogłoby wyglądać. Nie ma
żadnych volt charakterologicznych i Conan zachowuje się po swojemu.
Okazuje się, że Kwapisz
najlepiej wypada rysunkowo w duecie z Ernie Chanem. Kocham te
szczegółowe, żywe, ekspresyjne ilustracje i to nie tylko za
postacie kurtyzan. Co ważne, każda kobieta jest wtraźnie inna i ma odmienne od
towarzyszek rysy. Nie ma tu kopiuj-wklej, jak np. przy Romicie Jr,
gdzie wszystkie babki wyglądają tak samo i mają tylko inne
fryzury. Ludzie Robaki też są świetnie zobrazowani. Sceny zbiorowe
to małe perełki a i potwory cieszą oko.
Niestety bez Chana
Kwapisz już nie podoba mi się aż tak bardzo. Sam rysuje ostro
może trochę zbyt realistycznie. Brakuje mi tego komiksowego
wygładzenia, wycieniowania. Jest mniej szczegółów i czasem tła
są zbyt pustawe. Nawet ta Armia Umarłych, niby dobrze i wiernie
oddana, jakoś mi nie grała. Zdarzają się oczywiście naprawdę
ładne ujęcia, ale niezbyt się do nich przekonuję.
W każdym razie Fleischer
również w opowieści o ludziach z Keshan dał swój humorystyczny
sznyt. Urechotałem się ze sceny ze sprzedawcą słonia, który
wychwalał zwierzę w ten sposób, że jego właścicielką była
stara kobieta, która jeździła nim tylko raz w tygodniu do
świątyni. Conan zresztą musiał pogonić tego słonia po ulicach
miasta, by wymknąć się grupie ścigających go Łowczyń Nagród.
A potem wplątał się jeszcze w wojny plemienne w Keshan.
Zakończenie opowiadania mnie rozczarowało, bo to było pójście na
łatwiznę, zbyt skrótowe i po łebkach. Choć ostatnia strona, to
znów banan na ustach.
Armia Umarłych mnie
trochę zawiodła, bo w sumie była to alegoria o tym jak zdrada nie
popłaca i jak ludzie sami na siebie ściągają zło. Choć
mechanizm ataku nieumarłych na oblężone miasto został pokazany
według kanonu.
Trzy krótkie opowiadanka
są dość zabawne, bo mamy i wystrzeliwanie wroga z katapulty i
walkę szynką i straszne zmęczenie Conana, który chce się po
prostu wyspać. W "Gościu" akcja dzieje bez żadnych
dymków, co przypomina nam sławne Nuff said z komiksów Dobrego
Komiksu na początku wieku. Rysunki w tych szortach nie powalają ale
nie są tez szczególnie złe. Ot takie średniaczki jak cały ten
tom. Znaczy "Niszczyciel Światów" wymiata i dla mnie jest
wystarczającym powodem, by kupić ten numer. Ale w sumie jest trochę
krótki i inni komiksiarze niekoniecznie muszą się czuć tak
zadowoleni jak ja, patrząc na pozostałą zawartość.
Niestety w ostatniej
historyjce są dwie zamienione kolejnością strony, co jest gupim
ale irytującym błędem. Okazuje się, że @Motyl redaguje
merytorycznie lepiej nieparzyste numery, niż Tomasz Sidorkiewicz
parzyste.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz