środa, 3 kwietnia 2019

Conan Barbarzyńca: Niszczyciel Światów Tom 34


Tym razem okładka 34 tomu mogła by być lepsza. Z dostępnych bardziej podobała mi się ta w mroźnych górach, która jednak trafiła za okładkę, a nie na nią. Szkoda, że polski oddział Hachette nie może czasem zrobić odstępstw i samemu dobierać arty na okładki, inaczej niż centrala. Ale rozumiem, że to pewnie podniosłoby koszty. Ze wstępu dowiedziałem się, że John Buscema jeszcze do serii powróci, gdy dojdziemy do lat 90-tych, po swoim okresie w Avengers.


Kontynuacja wątków z poprzedniego tomu okazała się inna w swoim tonie niż się spodziewałem. Ale jak przez to stała się lepsza! Michel Fleisher stworzył prawdziwą perełkę. Obserwujemy tu przygody Conana głównie z punktu widzenia młodego chłopaka, który potrzebuje pomocy barbarzyńcy. Możemy się dowiedzieć jak to jest być skrybą :) w Akademii Nemedyjskiej. A na dodatek widzimy jakie Cymmeryjczyk sieje spustoszenie i jesteśmy świadkiem wielu zabawnych scen, żartów sytuacyjnych i prześmiesznych dymków. I to jest cudowne. Wspaniale mi się czytało takie humorystyczne spojrzenie na przecież dość poważne zagrożenie, które powraca z 29 tomu. Zakończenie jest równie zabawne jak początek. Dla mnie to jedno z najlepszych opowiadań z bodajże ostatnich 5 tomów. Lubię humor w komiksach. Zwłaszcza tak dobrze wkomponowany i pasujący zarówno do postaci jak i sytuacji. To wszystko tak właśnie mogłoby wyglądać. Nie ma żadnych volt charakterologicznych i Conan zachowuje się po swojemu.


Okazuje się, że Kwapisz najlepiej wypada rysunkowo w duecie z Ernie Chanem. Kocham te szczegółowe, żywe, ekspresyjne ilustracje i to nie tylko za postacie kurtyzan. Co ważne, każda kobieta jest wtraźnie inna i ma odmienne od towarzyszek rysy. Nie ma tu kopiuj-wklej, jak np. przy Romicie Jr, gdzie wszystkie babki wyglądają tak samo i mają tylko inne fryzury. Ludzie Robaki też są świetnie zobrazowani. Sceny zbiorowe to małe perełki a i potwory cieszą oko.


Niestety bez Chana Kwapisz już nie podoba mi się aż tak bardzo. Sam rysuje ostro może trochę zbyt realistycznie. Brakuje mi tego komiksowego wygładzenia, wycieniowania. Jest mniej szczegółów i czasem tła są zbyt pustawe. Nawet ta Armia Umarłych, niby dobrze i wiernie oddana, jakoś mi nie grała. Zdarzają się oczywiście naprawdę ładne ujęcia, ale niezbyt się do nich przekonuję.


W każdym razie Fleischer również w opowieści o ludziach z Keshan dał swój humorystyczny sznyt. Urechotałem się ze sceny ze sprzedawcą słonia, który wychwalał zwierzę w ten sposób, że jego właścicielką była stara kobieta, która jeździła nim tylko raz w tygodniu do świątyni. Conan zresztą musiał pogonić tego słonia po ulicach miasta, by wymknąć się grupie ścigających go Łowczyń Nagród. A potem wplątał się jeszcze w wojny plemienne w Keshan. Zakończenie opowiadania mnie rozczarowało, bo to było pójście na łatwiznę, zbyt skrótowe i po łebkach. Choć ostatnia strona, to znów banan na ustach.


Armia Umarłych mnie trochę zawiodła, bo w sumie była to alegoria o tym jak zdrada nie popłaca i jak ludzie sami na siebie ściągają zło. Choć mechanizm ataku nieumarłych na oblężone miasto został pokazany według kanonu.


Trzy krótkie opowiadanka są dość zabawne, bo mamy i wystrzeliwanie wroga z katapulty i walkę szynką i straszne zmęczenie Conana, który chce się po prostu wyspać. W "Gościu" akcja dzieje bez żadnych dymków, co przypomina nam sławne Nuff said z komiksów Dobrego Komiksu na początku wieku. Rysunki w tych szortach nie powalają ale nie są tez szczególnie złe. Ot takie średniaczki jak cały ten tom. Znaczy "Niszczyciel Światów" wymiata i dla mnie jest wystarczającym powodem, by kupić ten numer. Ale w sumie jest trochę krótki i inni komiksiarze niekoniecznie muszą się czuć tak zadowoleni jak ja, patrząc na pozostałą zawartość.


Niestety w ostatniej historyjce są dwie zamienione kolejnością strony, co jest gupim ale irytującym błędem. Okazuje się, że @Motyl redaguje merytorycznie lepiej nieparzyste numery, niż Tomasz Sidorkiewicz parzyste.

Ocena: 7/10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz