Dzięki świętom (i
Kapitanowi Hydrze), dwa tygodnie szybko zleciały i mamy już
komiksową środę z kolejnym numerem testu Kolekcji Spider-Mana. Tym
razem jest to 7 zeszytów (nowej w 1991 roku) serii, zatytuowanej po
prostu "Spider-Man". Rysując do scenariuszy
D.Michelliniego Todd McFarlane wyrobił sobie uznanie, rozgłos,
pozycję i Marvel postanowił dać mu jego własny pajęczy tytuł.
Na okładce mamy znany, polakierowany rysunek z Pajączkiem
zwisającym do góry nogami. W cieniu kryje się Wolverine a resztę
wypełnia niebieskie tło. Bardzo przyjemnie to wygląda. Zwłaszcza
jak się kilka razy obraca ją w rękach. Jedynie napis "Spider-man"
na górze strony ma taką strasznie niepasującą, brzydkawą
czcionkę. To już czerwony na białej belce, cienko drukowany tytuł kolekcji "Kultowe Komiksy" wygląda lepiej. Z drugiej
strony – przypomina się rok 1990 i pierwsze TM Semici.
Pierwsze co się rzuca w
oczy i to zaraz na początku, od rozkładówki z Hobgoblinem, to
wyraziste, mocne, soczyste kolory. Tutaj naprawdę kredowy papier
daje lepszą jakość, niż gazetówka z wydania TM Semic. Przykre
tylko że nie mam tamtych komiksów by zrobić porównanko.
Na początku mamy dwuczęściowe "Maski", gdzie Peter musi zmierzyć się z
oszalałym i morderczym Hobgoblinem. W pogoń za zabójcą włącza się też
Ghost Rider. Tutaj mamy czasy gdy Hobgoblin stracił swoje
człowieczeństwo. Nie wiem jak to się stało – czekam na kolejne
tomy Kolekcji. O tym jak z niego powstał Demogoblin też bym z
chęcią poczytał.
Potem mamy 5 zeszytów "Zmysłów". Parker zostaje wysłany do małego kanadyjskiego
miasteczka "Hope", bo przy pobliskim lesie znaleziono ciało
młodego chłopca. Świadek widział, że ciało to niosła wielka,
owłosiona postać przypominająca Wielką Stopę. Wybucha cyrk medialny, zjeżdża się na miejsce
stado reporterów. Zaczynają ginąć kolejne dzieci, pojawia się też psychoza strachu. Peter próbuje zorientować się o co chodzi w tej
całej awanturze i szybko wrócić do swojej żony. Na miejsce
przybywa też Wolverine, bo też go mierzi to co się dzieje z
dziecięcymi ofiarami i okolicznymi zwierzętami wziętymi w krzyżowy
ogień między mordercę a domorosłych łowców.
Bardzo było przyjemnie
odświeżyć sobie ten komiks, wydany w 1995 roku w polskim ASM.
Fajnie wyglądają reprodukcje okładek na czerwonej wyklejce, które
u nas też zamieszczano. A jeszcze lepiej się prezentują w pełnym formacie w środku numeru. Wszystko szybko wróciło, więc starszych
czytelników ostrzegam przed gwałtownym atakiem nostalgii. Nie było
to może istotne wydarzenie w życiu Pajączka, ale historyjka nie
jest zła. Najbardziej w jej odbiorze pomaga oprawa wizualna.
McFarlane rysuje po
prostu genialnie. Mimo tych czasem za dużych oczu czy za długich "uszek" Logana, reszta wygląda
super. Chociażby MJ w różowym peniuarze, z bujnymi włosami i
kształtami. Zaraz obok rysunku z ikonicznym ujęciem pocałunku do
góry nogami. I to na 11 lat przed filmem Sama Raimiego. No dobra –
jest jedna scena gdzie Peter ma tak umięśnione plecy, że obie
łopatki wyglądają jak pośladki. Ale to takie niewielkie wady
stylu artysty. Człowiek przez te 20 lat po zamknięciu TM Semic
zapomniał jak przyjemnie obcuje się z pracami McFarlane'a. Nawet
WKKM i SBM nie potrafiły przypomnieć tego zachwytu wrzucając zaledwie trochę jego prac w "Narodzinach Venoma". I tu cała na
biało wchodzi Kolekcja Kultowe Komiksy. Nie mogę się doczekać, aż
wyjdą kolejne tomy których był współtwórcą (Torment!). Coś
jednak było w tych jego słowach, że to jego prace napędzały
sprzedaż Spider-Mana w latach 90-tych i że Marvel powinien płacić
mu więcej. Teraz rozumiem czemu odszedł na swoje.
Podczas lektury rozwalają
mnie te klasyczne i typowe dla Pająka żarciki. Dowcip o nożach,
dowcip o Batmanie, przekomarzanki z Wolverine'm, ironiczne monologi
wewnętrzne. Kwintesencja postaci, za którą tak ją polubiłem za
dzieciaka. A najzabawniejszy żart jest o tym, że tak bardzo kocha
Mary Jane, że rozwiódł by się z nią, tylko po to by się z nią
ponownie ożenić. Jak wiemy po "One More Day" do dziś się
to nie stało i to jest w tym właśnie najśmieszniejsze.
Tłumaczył (mi nieznany)
Dominik Szcześniak, który jednocześnie był redaktorem
merytorycznym. Redaktorem zwykłym jest tu niezapomniany Marvel Arek.
I fajnie byłoby tu wrzucić jego strony klubowe dokładnie z tych TM
Semiców. Ale naprawdę – nie mam ich pod ręką, więc musicie
obejść się smakiem. Dodatki są troszkę lepsze niż w 1 numerze,
bo mamy jednostronną galerię kadrów i przykłady kart
kolekcjonerskich jakie Marvel wtedy wydawał z okazji runu
McFarlane'a. Bardzo fajny jest też trzy stronnicowy tekst o
spotkaniach Spider-Mana i Wolverine'a na przestrzeni lat. I tu są
kolejne przykłady pozycji jakie mogłyby znaleźć się w
pozostałych tomach. Mam nadzieję, że Hachette przemyśli sprawę,
bo po co nam druga "Śmierć Gwen Stacey"? Jest reprodukcja okładki komiksu z X-Menami (głównie Nightcrawlerem), który polscy fani mogli przeczytać w Essentialu Punishera.
Wali farbą gorzej niż 1
numer. Ale dla mnie to nie problem, bo uwielbiam zapach komiksów o
poranku. Wręcz się nim upajam, bo pachnie jak zwycięstwo. :) Za 30
zł po 24 latach drugie wydanie "Zmysłów" na twardo i na
kredzie wygląda świetnie. Nawet ci co mają I wydanie mogą się
zastanowić nad zakupem. Osobiście bardzo polecam.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz