W tym tomie okładka jest
już lepsza niż poprzednio. Mamy przedstawienie bohatera w stylu
wikingskim, jaki czasem zdarzał się na ilustracjach. Czyli jest
rogaty hełm, kolczaste naramienniki i potężny topór bojowy. O
dziwo jednoostrzowy a nie podwójny. Dodano jeszcze fioletowe tło i
viola – jest klasyczna okładka heroic fantasy od Billa
Sienkiewicza.
Ze wstępu dowiadujemy
się, że Kolekcja dochodzi już do 100 numeru magazynu "Savage
Sword of Conan" i roku 1984. Nieźle. Człowiek nawet się nie
zorientował jak te lata zleciały w ciągu tych 13 miesięcy.
Dowiadujemy się też, że po odejściu Roya Thomasa John Buscema
rysował już 70 stron komiksu miesięcznie, do dwóch czasopism na
raz. Poza tym sam musiał zacząć tworzyć scenariusze, a
przynajmniej ich zarysy, do kolejnych komiksów. Bo niestety inni
twórcy chcieli bardziej skupić się na świecie hyboryjskim, a nie
na samym Conanie. Ja osobiście zgadzam się z postawą Buscemy –
to jednak jest pewien absurd opuszczać postacie, bo główny bohater w opowieści być
musi. Ale to niestety jest częste w popkulturze – beztalencia chcą
tworzyć swoje grafomaństwa, ale wiedzą, że nie zainteresowały by
one psa z kulawą nogą. Podpinają się więc do znanej już postaci
i próbują ją pisać po swojemu, bez związku z jej charakterem.
Cieszę, się, że Buscema zaczął tu stosować metodę Marvela, bo on
naprawdę rozumiał tą postać. Scenariusze wykańczał Michel
Fleisher, którego tak chwaliłem w zeszłym tomie. A rysunki dalej
są genialne – zwłaszcza w tytułowym opowiadaniu. Potem w
"Syrenach" wracamy do rozmycia, gdzie nieco tracą twarze
na ostrości. Ale i tak wygląda to pięknie. Powtórzę to kolejny
raz – John Buscema wielkim artystą był. Kiedyś czytałem tylko
Punisher Puerto Dulce jego autorstwa i wtedy jeszcze nie doceniałem
jego wielkości. Ale teraz po 30 tomach Conana jestem o wiele
mądrzejszy.
"Gdy ożywa Bóg"
to tytułowa i pierwsza opowieść. Zdradzony Conan musi uciekać z
Arejunu, stolicy Zamorry najpierw w góry, a potem w środek puszczy,
ścigany przez oddział Straży Miejskiej . Tu mi się pojawia mały
zgrzyt – bo skąd gęsta puszcza i dzikusy w
górzysto-leśno-stepowo-pustynnej Zamorze? Nie ta strefa
klimatyczna. Przełykając tą nieścisłość możemy potem śledzić
zmagania z wyznawcami boga-nietoperza o mackowatym ciele. Jak
zazwyczaj jesteśmy świadkiem spektakularnego finału.
Potem jest "Dar"
opowiadający o tym jak Conan popadł w niewolę u czarodziejki i jak
udało mu się wykaraskać dzięki jego mimowolnej szlachetności.
Tutaj lekkie i cienkie rysunki June Brigmana niezbyt podeszły mi do
gustu. Następnie mamy morską opowieść z wodnymi demonami i
krakenem, gdy barbarzyńca w pościgu za mordercami nieopatrznie
wpłynie na cmentarzysko okrętów.
Ostatni komiks opowiada
nam o tym jak na skutek intrygi na Conana zostaje nałożona klątwa
tchórza, przez co traci przywództwo nad swoimi Zuagirami.
Ostatecznie poznajmy jak odchodzi z tamtych rejonów, by wreszcie
podążyć do Aquilonii. Tutaj rysunki tworzył Garry Kwapisz. W
tuszowaniu Ernie Chana wyszło to bardzo zacnie. Jest na czym
zawiesić oko. W całym tomie jest mniej humoru i zgryźliwości niż
ostatnio. Ale nie doskwiera mi to bardzo, gdyż fabuła kolejnych
opowiadań dostarcza dużo emocji i satysfakcji. Człowiek chłonie
kolejne przygody i przyswaja jak ciężki jest los barbarzyńcy.
Na końcu tomu oprócz
okładek, powracają przypisy. Tym razem jest to historia powstania,
przeróbek, redakcji i wydań opowiadania "Czarny Przybysz/Skarb
Tranicosa". Bardzo ciekawa sprawa, pokazująca jak redaktorzy
magazynu "Weird Tales" nie poznali się na talencie Howarda
w latach 30-tych. Wyszła kolejna świetna pozycja. Nie wyłapałem
błędów ani w tłumaczeniu R.Lipskiego, ani w korekcie i
redagowaniu @Motyla. Naprawdę świetna pozycja dla fanów Conana.
Wychodzi na to, że to jest najlepsza kolekcja Hachette, bo
nieustannie trzyma wysoki poziom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz