środa, 6 lutego 2019

Sentry MMH #55


To już 55 wydanie Kolekcji Superbohaterów Marvela. I jak na tak okrągły numer, prezentuje się on zacnie i okazale. To aż 9 zeszytów, dających razem aż 200 stron komiksu porządnie oprawionego, w twardej okładce, z całkiem fajną grafiką na froncie. Tzn jeśli toś lubi specyficzny styl Johna Romity Jr i jego kanciaste, wyglądające prawie zawsze tak samo, postacie. Ja lubię, więc mi się podoba. Zwłaszcza, że żółte rozbłyski trochę maskują jego charakterystyczną kreskę.


W środku nie ma jednak jego dalszych prac. Dostajemy pierwszą serię o tym bohaterze, wydaną w 2000 roku. I to jest niestety największa wada tomu, bo jest to nudny, sztampowy do bólu origin. Ja znam już Sentrego, bo został świetnie rozwinięty w tomie o początku New Avengers, oraz jego spektakularny udział w "Siege", które to przygody dostaliśmy w WKKM i serii od Muchy. Ale tutaj nie ma tych wszystkich emocji, akcji i humoru jakimi raczył nas Bendis. Zerowe emocje, czyta się z rozpędu wywołanego pozytywnym wrażeniem zewnętrznym. W końcu to Sentry z mocą 1000 słońc. Dalej na pewno akcja się rozkręci. Tak sobie to tłumaczyłem, lecz mina mi się wydłużała, gdy brnąłem w kolejne strony. A co dopiero gdybym czytał to pierwszy raz te 19 lat temu. Pewnie rzuciłbym to w diabły po 1 zeszycie i nie obchodziła by mnie w ogóle fama o tym, że niby był to pierwszy bohater Marvela Srebrnej Ery, szkicowany jeszcze przed Fantastyczną Czwórką.


Paul Jenkins przedstawia nam jakiegoś no name'a którego w ogóle nie znamy, o którym nic nie wiemy. Nazywa się on Robert Reynolds i budzi się w środku nocy, bo ogarnia go potwornie złe przeczucie, że wrócił jakiś Void, który jest bardzo, bardzo zły i bardzo, bardzo przerażający. Jednocześnie Reynolds zaczyna sobie przypominać, że jego dotychczasowe życie to kłamstwo, a on sam był kiedyś wielkim herosem, którego podziwiał cały świat. Wypija więc jakieś tajemnicze serum, kłóci się z żoną i w spodniach od pidżamy, z prześcieradłem przyczepionym klamerkami od bielizny do koszuli, leci do Nowego Jorku i męczy innych herosów, by go sobie przypomnieli bo idzie to wielkie zagrożenie.


Nienawidzę takiego doklejania historii do kanonu dobrze znanych nam wydarzeń. Przez to robi się bałagan w continuum. Przecież można wymyślić świeżego, nowego bohatera, który zainteresuje ludzi. Tylko trzeba mieć talent i naprawdę dobry pomysł. Niestety teraz twórcom komiksów tego bardzo brakuje, więc się przylepiają do znanych, sławnych, uznanych postaci i wołają "Płyniemy". Sentry Jenkinsa to taki ni to Hyperion, ni to Superman. Kolejny banalny najsuperowszy heros z blond grzywką, stworzony tylko po to by powstało coś nowego. A potem śledzimy go przez osiem zeszytów jak se podlatuje to tu, to tam i wypluwa z siebie masę monologów wewnętrznych.  By nas jeszcze bardziej pogrążyć, tak samo zachowują się herosi którzy go sobie przypominają. Finał jest kuriozalny – stoją wszyscy przy Statule Wolności i czekają nie wiadomo na co, nic się nie dzieje, wspominają, a ściany tekstu wypełniają kolejne strony. Zaś krótkiej finałowej walki prawie wcale nie pokazano, mimo iż niby są setki ofiar i wielkie zniszczenia.


Dla mnie to było rozczarowanie. A rysunki wcale nie pomagają, bo jest to taki brudny, czarny surowy styl ala Miller-Sienkiewicz-Maleev, którego nie lubię. Ciemno, niewiele widać, a na dodatek totalny brak humoru na rozluźnienie sytuacji. Rysunki o wspomnieniach innych bohaterów też mi się nie podobały. FF za bardzo cartoonowe, ale bez wdzięku "Niepojęte". Hulk to jakieś gryzmoły przedstawiające go jak ogra. A historia z Angelem chciałaby być jak "Tajna Wojna" Del Otto ale jej nie wychodzi. Fałszywe, stylizowane okładki komiksów z lat 60-tych z udziałem Senrego, również mało mnie obeszły. Na końcu tomu dostajemy krótki opis historii postaci (bo istniał tylko 10 lat) i kulisy akcji promocyjnej, która stała za jego powstaniem.



W ogóle mnie to wszystko nie porwało. Żeby to była chociaż jakaś intryga z kimś znanym. Np. gdyby zapomniano o Iron Manie czy Redzie Richardsie, to może bym się przejął. Ale Reynolds tak niewiele mnie obchodzi, że czytało mi się to bardzo słabo. W tym tomie powinna być druga seria z 2005 r, właśnie z Romitą Jr i bujaniem się w New Avengers. To chyba byłoby lepsze w odbiorze. A tak tom mogę polecić tym którym orginy nie przeszkadzają albo je nawet lubią, oraz miłośnikom pisaniny Paula Jenkinsa. Ja się do tych grup nie zaliczam, więc tom w ogóle mi nie podszedł. Przepraszam za krótki i smętny tekst, ale dopasował się do poziomu opisanego materiału. Mam nadzieję, że w następnych numerach będzie lepiej.

Ocena: 5/10



2 komentarze:

  1. wiekszego nudnego snuja niż punishera i reszta netflixa nie da sie nakręcić czy napisać

    OdpowiedzUsuń
  2. Kompletnie nie zgadzam się z recenzją.

    A tak poza tym - już cię zbanowali na SPEC?

    OdpowiedzUsuń