To już 55 wydanie Kolekcji
Superbohaterów Marvela. I jak na tak okrągły numer, prezentuje
się on zacnie i okazale. To aż 9 zeszytów, dających razem aż 200
stron komiksu porządnie oprawionego, w twardej okładce, z całkiem
fajną grafiką na froncie. Tzn jeśli toś lubi specyficzny styl
Johna Romity Jr i jego kanciaste, wyglądające prawie zawsze tak
samo, postacie. Ja lubię, więc mi się podoba. Zwłaszcza, że
żółte rozbłyski trochę maskują jego charakterystyczną kreskę.
W środku nie ma jednak
jego dalszych prac. Dostajemy pierwszą serię o tym bohaterze,
wydaną w 2000 roku. I to jest niestety największa wada tomu, bo
jest to nudny, sztampowy do bólu origin. Ja znam już Sentrego, bo
został świetnie rozwinięty w tomie o początku New Avengers, oraz
jego spektakularny udział w "Siege", które to przygody
dostaliśmy w WKKM i serii od Muchy. Ale tutaj nie ma tych
wszystkich emocji, akcji i humoru jakimi raczył nas Bendis. Zerowe emocje, czyta się z rozpędu wywołanego pozytywnym wrażeniem zewnętrznym. W końcu to Sentry z mocą 1000 słońc. Dalej na pewno akcja się rozkręci. Tak sobie to tłumaczyłem, lecz mina mi się wydłużała, gdy brnąłem w kolejne strony. A co
dopiero gdybym czytał to pierwszy raz te 19 lat temu. Pewnie
rzuciłbym to w diabły po 1 zeszycie i nie obchodziła by mnie w
ogóle fama o tym, że niby był to pierwszy bohater Marvela Srebrnej
Ery, szkicowany jeszcze przed Fantastyczną Czwórką.
Paul Jenkins przedstawia
nam jakiegoś no name'a którego w ogóle nie znamy, o którym nic
nie wiemy. Nazywa się on Robert Reynolds i budzi się w środku
nocy, bo ogarnia go potwornie złe przeczucie, że wrócił jakiś
Void, który jest bardzo, bardzo zły i bardzo, bardzo przerażający.
Jednocześnie Reynolds zaczyna sobie przypominać, że jego
dotychczasowe życie to kłamstwo, a on sam był kiedyś wielkim
herosem, którego podziwiał cały świat. Wypija więc jakieś
tajemnicze serum, kłóci się z żoną i w spodniach od pidżamy, z
prześcieradłem przyczepionym klamerkami od bielizny do koszuli,
leci do Nowego Jorku i męczy innych herosów, by go sobie
przypomnieli bo idzie to wielkie zagrożenie.
Nienawidzę takiego
doklejania historii do kanonu dobrze znanych nam wydarzeń. Przez to robi się bałagan w continuum. Przecież
można wymyślić świeżego, nowego bohatera, który zainteresuje
ludzi. Tylko trzeba mieć talent i naprawdę dobry pomysł. Niestety
teraz twórcom komiksów tego bardzo brakuje, więc się przylepiają
do znanych, sławnych, uznanych postaci i wołają "Płyniemy". Sentry Jenkinsa to taki
ni to Hyperion, ni to Superman. Kolejny banalny najsuperowszy heros z blond
grzywką, stworzony tylko po to by powstało coś nowego. A potem
śledzimy go przez osiem zeszytów jak se podlatuje to tu, to tam i
wypluwa z siebie masę monologów wewnętrznych. By nas
jeszcze bardziej pogrążyć, tak samo zachowują się herosi którzy
go sobie przypominają. Finał jest kuriozalny – stoją wszyscy
przy Statule Wolności i czekają nie wiadomo na co, nic się nie
dzieje, wspominają, a ściany tekstu wypełniają kolejne strony.
Zaś krótkiej finałowej walki prawie wcale nie pokazano, mimo iż
niby są setki ofiar i wielkie zniszczenia.
Dla mnie to było
rozczarowanie. A rysunki wcale nie pomagają, bo jest to taki brudny,
czarny surowy styl ala Miller-Sienkiewicz-Maleev, którego nie lubię.
Ciemno, niewiele widać, a na dodatek totalny brak humoru na
rozluźnienie sytuacji. Rysunki o wspomnieniach innych bohaterów też mi się nie podobały. FF za bardzo cartoonowe, ale bez wdzięku
"Niepojęte". Hulk to jakieś gryzmoły przedstawiające go
jak ogra. A historia z Angelem chciałaby być jak "Tajna Wojna"
Del Otto ale jej nie wychodzi. Fałszywe, stylizowane okładki
komiksów z lat 60-tych z udziałem Senrego, również mało mnie
obeszły. Na końcu tomu dostajemy krótki opis historii postaci (bo
istniał tylko 10 lat) i kulisy akcji promocyjnej, która stała za
jego powstaniem.
W ogóle mnie to wszystko
nie porwało. Żeby to była chociaż jakaś intryga z kimś znanym.
Np. gdyby zapomniano o Iron Manie czy Redzie Richardsie, to może bym
się przejął. Ale Reynolds tak niewiele mnie obchodzi, że czytało
mi się to bardzo słabo. W tym tomie powinna być druga seria z 2005
r, właśnie z Romitą Jr i bujaniem się w New Avengers. To chyba
byłoby lepsze w odbiorze. A tak tom mogę polecić tym którym
orginy nie przeszkadzają albo je nawet lubią, oraz miłośnikom
pisaniny Paula Jenkinsa. Ja się do tych grup nie zaliczam, więc tom
w ogóle mi nie podszedł. Przepraszam za krótki i smętny tekst, ale dopasował się do poziomu opisanego materiału. Mam nadzieję, że w następnych numerach będzie lepiej.
Ocena: 5/10
wiekszego nudnego snuja niż punishera i reszta netflixa nie da sie nakręcić czy napisać
OdpowiedzUsuńKompletnie nie zgadzam się z recenzją.
OdpowiedzUsuńA tak poza tym - już cię zbanowali na SPEC?