Jak sam tytuł wskazuje, ta książka jest trzecią częścią cyklu Armagedon. Opowiada on o tym jak niespodziewanie upadają Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, przez co resztę świata zaczyna ogarniać chaos. W całym tym bałaganie i osłabieniu głównych mocarstw nieoczekiwanie zyskuje Polska, która przygarnia nad Wisłę co tylko może z pozostałości po amerykańskim potencjale wojskowym. Niestety w drugim tomie odbija nam się to czkawką i człowiek zaczyna rozumieć Stalina, który po II Wojnie Światowej zamykał żołnierzy wracających do ZSRR.
Najnowszy tom opisuje jak po nieudanej próbie
przewrotu w Warszawie, kolejni wrogowie Wielkiej Polski zaczynają robić
burdel u naszych starych-nowych sojuszników. Nasz kraj zawsze miał wielu przeciwników a wzrost jego siły, tylko powiększył ich liczbę. Właśnie oni zaczynają wywoływać zamieszki na południu. Piszę te słowa w
połowie lipca kiedy i na polskich ulicach trwają protesty. A opisy
demonstracji w tej książce są tak żywe, tak bardzo pasują do
sytuacji u nas w kraju, że emocjonowałem się podczas lektury. Celnie ale i przystępnie (to nie jest praca
politologiczno-socjologiczna) autor obrazuje mechanizmy i system
zależności różnych sił i prądów politycznych oraz ich wpływ na ludzi. W sumie widać
gołym okiem, jak historia ciągle się powtarza.
Wolff kolejny raz
pokazuje jak dobrym jest pisarzem. Z przyjemnością czyta się o
mocarstwie jakim staje się Polska, a zaraz potem robi się
człowiekowi słabo, jak pomyśli o otaczającej go zupełnie
odmiennej rzeczywistości. Dla mnie to jest właśnie kunszt autora
– naprawdę porusza struny w czytelniku i wywołuje realne emocje.
A nie że czytam tylko żeby zabić czas i nie obchodzi mnie co się
stanie z bohaterami i światem przedstawionym. Proza Wolffa mocno
wciąga i pozwala się utożsamiać i przejmować losem bohaterów i
„tego biednego kraju”. Po całej trylogii mogę stwierdzić, że
pułkownik Banach jest niczym współczesny Wokulski, który swą
ciężką, organiczną pracą działa tylko i wyłącznie na rzecz
Ojczyzny. Tylko bezwzględniej i skuteczniej walczy z przeciwnościami
i wszelkimi jej wrogami.
Rozmowy Banacha i
Osieckiego czyta się bardzo przyjemnie. Taki jowialno-koszarowy ton
wpada w ucho. Tak właśnie laik taki jak ja, ukształtowany
popkulturą, wyobraża sobie jak odbywają się takie narady i
planowania w takiej powiedzmy sobie Agencji Wywiadu. Znaczy jak
powinny wyglądać, bo patrząc co się teraz dzieje, zapewne nie
tylko nie jest tak przyjemnie lecz znacznie gorzej. Z przykrością myślę
sobie, że teraz to już tylko trwają tam rozgrywki personalne i
polityczne wojenki, a na prawdziwe zagrożenia nikt nie zwraca uwagi.
Obym się mylił, ale kogoś pokroju Banacha to tam z pewnością teraz nie ma. Książka nie jest dla
ekologów z mięciutkim sercem, bo mamy jedną scenę znęcania się
nad zwierzętami. Zdziwiła mnie ona nieco, bo w poprzednich tomach
krzywdzono tylko ludzi, a nie czworonogi.
Mimo iż akcja powieści
dzieje się w alternatywnej rzeczywistości z nieco groźniejszymi
problemami niż obecnie trapiące Polskę, pojawiają się
odniesienia i do naszej rzeczywistości. Np. rozbawiły mnie
refleksje pułkownika Halickiego, nad przymiotnikiem „narodowy”,
który po próbie puczu z poprzedniego tomu zaczęto doczepiać do
wszystkiego – mediów, kin itp. Hasło „Chwała Wielkiej Polsce”
stało się powszechnie używane. Tylko w świecie Armagedonu zmiana
naprawdę się dokonywała, a Polska rosła w siłę. U nas niestety
to tylko puste slogany mające przykryć słabość instytucji. Użycie zwrotu „Opozycja Totalna” całkiem mnie rozłożyło na
łopatki ze śmiechu. „Dobra zmiana” zresztą też. A jak wyszło na wierzch
kto jest sprawcą wszystkich kłopotów, to już w ogóle miałem
banana na twarzy. Zwłaszcza jak czytałem myśli niektórych postaci
o wrogach z jakimi przyszło nam walczyć. Motyw znany ale ja zawsze
chętnie się z nim zapoznawałem, bo to jedna z piękniejszych i
szlachetnych rzeczy na świecie. Tym bardziej, że bezczelność i
zakłamanie naszych kolejnych przeciwników zostało oddane idealnie. Oj
uszczypliwy jest ten autor. I złośliwy. Dopiero zakończenie
odchodzi od w sumie lżejszych przygód głównych bohaterów i gwałtownie
sprowadza czytelnika na ziemię. Trudno się pogodzić, że to już koniec.
Jedyną wadą fabuły są
ciągłe szczęśliwe przypadki. I to nie tylko w tej książce, ale
też w poprzednich dwóch tomach oraz w poprzednich cyklach tego autora. Po
pewnym czasie staje się to męczące. No bo ile razy można czytać
o sytuacjach typu, że ktoś się potkną i uratował swoje życie,
bo właśnie wtedy padł strzał snajpera. Albo że ktoś żle
skręcił nie w tą uliczkę i go zabiła banda łotrów. Przesadzono
z takimi momentami deus ex machina. Bo albo jesteśmy dobrzy i
zasługujemy na opisywany wzrost pozycji, albo ciągle jedziemy na
nieprawdopodobnym farcie i mamy więcej szczęścia niż rozumu.
Miałem po uszy już tych przykładów wiecznej polskiej
improwizacji. Coś tam przecież w końcu potrafimy. Nie spodobało
mi się też rozbicie duetu Gliński – Halicki z pierwszego tomu.
Po wspólnych przeżyciach w Aleppo powinni zostać braćmi już na
całe życie. A tu w tak głupi sposób wprowadzono niesnaski między
nich. Zacietrzewienie w obu bohaterach pojawiło się nagle i ten
zabieg był słabo umotywowany, słabo poprowadzony i mało
wiarygodny. Tym bardziej, że nagle silniejszy okazuje się bromance
z człowiekiem poznanym 5 minut temu. Tak się nie godzi. Powinno być
Brother In Arms Forever.
Dla mnie na dziś jest to książka roku i pozycja obowiązkowa dla osób lubiących historie alternatywne oraz rozbudowane wątki militarne. Ode mnie dostaje Znak Jakości 8azyliszka. Zakończenie ma w sumie formę otwartą, więc mam nadzieję, że Wolff napisze ciąg dalszy.
Ocena 9/10
Znak Jakości 8azyliszka
Muszę sprawdzić tę pozycję. Dzięki!
OdpowiedzUsuń