piątek, 14 kwietnia 2017

The Big Bang Theory 10x21: The Separation Agitation

"Helo. I'm doctor Sheldon Cooper. (...) And welcome to a special retrospective where we take a look back in the history "Fun with Flags", on a episode we're calling "Fun with Flags. Behind the Flags: a retrospective."


Ze zdumieniem obejrzałem najnowszy odcinek "The Big Bang Theory". Kiedyś był to najlepszy sitcom komediowy jaki leci aktualnie w telewizji. Godny następca "Przyjaciół" wg mnie stał się równie kultową produkcją. Przede wszystkim zabawną, ciekawą, nie głupią, poruszającą interesujące tematy popkultury i nauki w przystępny sposób. Idealny serial dla takich no-lifeów jak ja. Wszystko jednak się popsuło gdy skończyły się długoletnie kontrakty głównym aktorom, wraz z końcem 7 sezonu. Jak zwykle "gwiazdy" zażądały podwyżki i to olbrzymiej. Wiadomo - każdy chciałby zarabiać tyle co obsada "Przyjaciół". Ale chyba na coś takiego trzeba zasłużyć a nie wymóc szantażem. Niestety zamiast posłać aktorów na drzewo i zrobić recasting, CBS się ugięło i pod wpływem raitingów dało głównej piątce prawie po bańce na głowie, oszczędzając na gaży ich dziewczyn. 


To był tak głośny ruch, że scenarzyści musieli się obrazić, że oni żadnej znaczącej podwyżki nie dostali. Nie widzę innego wytłumaczenia dlaczego nagle z jednego sezonu na drugi poziom serialu poleciał na twarz. Ci sami ludzie, którzy potrafili dać nam tak świetne odcinki jak ten o pojedynku na żarty Kripkego i Sheldona czy demaskujący braki scenariuszowe "Poszukiwaczy Zaginionej Arki", nagle zaczęli serwować nam wyświechtane, sztampowe i zgrane do cna motywy z dziesiątek innych produkcji. Komedia o nerdach zamieniła się w telenowelę o związkach z może dwoma niezłymi żartami na odcinek a może i to nie. Przez 3 sezony oglądam to już tylko z przyzwyczajenia czekając aż wreszcie produkcja zostanie zakończona, bo wszystko szło jak krew w piach. Ten sezon był chyba najgorszy bo 20 dotychczasowych odcinków można określić mianem kompletnego dna, pozytywnym występem Christine Baransky (matki Leonarda) na 5 minut, 10 metrami mułu i poziomem poniżej dna. Pisanie tych scenariuszy chyba musiało wyglądać jak w serialu "Episodes", gdzie twórcy fikcyjnej produkcji byli zmuszeni tworzyć kolejne odcinki, choć nie mieli na to ochoty.


Ale chyba do 21 razy sztuka w tym sezonie, albo ktoś w pokoju scenarzystów przejrzał na oczy i zorientował się, że im wszystkim tez się kontrakty kończą a po tych 3 latach nikt inny ich nie zatrudni. Zwłaszcza, że u konkurencji sitcomy padają jak muchy, nie mogąc się utrzymać na antenie. I wreszcie w trosce o własne tyłki, ekipa przestała pisać na odwal się i wróciła nasza stara, dobra Teoria.

Odcinek moim zdaniem był znakomity. Zaczął się od starych dobrych Zabaw z Flagami. Nie wiem kto wpadł na pomysł, by Sheldom miał taki serial internetowy ale był geniuszem. Odcinki z tym motywem jeszcze nigdy mnie nie zawiodły jeśli chodzi o dobrą zabawę. Temat, sposób drętwego prowadzenia czy zabawne sytuacje w trakcie (np. wizyta Willa Weathona) trwania programu zawsze wywołały salwy mojego śmiechu. Tym razem dodatkowym atutem jest oprawa muzyczna jaką wykonują Howard i Raj. A kto pamięta ich występy w sklepie z komiksami Stuarta wie na co ich stać. 


Drugą atrakcją najnowszego "Fun with Flags" był telefon od Berta, który chciał się pochwalić swoim nowym związkiem. . Wprowadzenie do fabły znajomego geologa z Caltechu, jest chyba jedynym dobrym pomysłem w aktualnym sezonie. Choć szkoda, że przez to praktycznie wyleciała postać Barrego Kripkego. Poza tym gra go Brian Posehn który jest jeszcze komikiem a niedawno pisał scenariusze do komiksu z Deadpoolem z Marvel Now. I jego nowa dziewczyna jest właśnie jednym z głównych wątków tego odcinka. Bo patrząc na tytuł i żałość fabuły poprzednich epizodów myślałem, że twórcy ponownie zechcą rozdzielić Leonarda i Penny dla specyficznie przez nich rozumianego "dramatyzmu". Ale tak nie było, bo skupiono się właśnie na związku Berta i Rebecki (którą gra Kendal, czyli chwilowa żona Alana z "Dwóch i Pół" :) ).


Najzabawniejsze było to, że przedstawiono ich jako karykaturalne odbicie Penny i Leonarda z przeszłości. Wróciła tępa blond dzida, która nie rozumiała podtekstów kierowanych pod jej adresem a nawet nie obrażała się za (ZNOWU!) cudownie niezręczne i walące prawdę między oczy podsumowania Sheldona (za które Amy wyganiała go z mieszkania). Gromko się śmiałem cały czas, jednocześnie nie mogąc uwierzyć, że z tygodnia na tydzień może powrócić dawna świetność TBBT. Szybko się okazało, że blondi poleciała na pieniądze Berta, które niedawno zgarną za nagrodę Mac Andrew. I to od razu przypomniało, gdy Howard miał podobny związek ze znajomą Penny. I ten motyw ciągnął się do końca odcinka a nasi bohaterowie próbowali pomóc Bertowi przejrzeć na oczy ale jednocześnie zapobiec jego stoczeniu się w otchłań depresji, przez powrót do samotnego życia.


Drugi wątek odcinka zaczął się genialnie, bo nagle sobie ktoś przypomniał, że Howard jest świetnym naśladowcą i komikiem w prawdziwym życiu. Scena w samochodzie gdy parodiuje Bernadette a potem Stuarta zwaliła mnie z nóg swoim ładunkiem dobrego humoru. A potem była zabawna wizyta w zoo żeby zobaczyć leniwca. Gdy jednak cała trójka wróciła do mieszkania zaczęto znowu ględzić o dziecku. Powróciła też depresja Bernadette związana z powrotem do pracy i myślałem że skończyło się rumakowanie. Ale nie! Znowu chyba pierwszy raz w tym sezonie nie wrócono do jędzowania Bernadette. W śmieszny sposób pokazano jak Wolowitzowie radzą sobie z problemem powrotu do pracy i zostawienia córeczki w żłobku. Czyli jak się chce to można nie powtarzać setny raz tego samego, tylko w przystępny i rozrywkowy sposób pokazać nawet niby nudne wątki rodzinno-wychowawcze. Można przestać pisać ckliwe scenki niby mające wzbudzić tanie wzruszenie a w rzeczywistości tylko człowieka denerwujące. Sceny przy szybie rozwaliły system a jednocześnie pokazały, że Melissa Rauch spokojnie mogłaby zagrać Gwen Stacy.


Dorzućmy jeszcze przypomnienie jak żałosny jest teraz Raj i żarty o tym że jest z Indii. Jak Sheldon znowu jest sobą, opowiada genialne dowcipy o fizykach i nie lubi geologów. Jak Penny i Leonard do siebie nie pasują a jednocześnie ciągle ze sobą są i mamy pełny obraz tego odcinka. To prawdziwa beczka śmiechu której dawno nie widziałem na antenie CBS. Pokazano kto naprawdę decyduje o tym że serial jest kultowy. Jedynym smutnym wnioskiem jest to, że zatoczono koło. Zamiast się rozwinąć produkcja wróciła do punktu wyjścia. Może to są jego korzenie i rdzeń śmieszności ale pokazuje tylko olbrzymią wadę braku postępu. Że czeka nas albo nudne i żałosne brnięcie w uczucia, albo odgrywanie jeszcze raz tych samych wątków w bardzo podobny sposób. I to tylko dlatego, że producenci nie poświęcają uwagi scenarzystom a skupiają się tylko na aktorach. Druga wada, to to, że nie połączono obu spraw odcinka. Wolowitzowie robili swoje, Hofstaderowie swoje. Zero kontaktu. Równie dobrze mogliby być po dwóch stronach oceanu. Nie lubię tego zabiegu, bo niszczy budowane przez lata poczucie wspólnoty i więzi tych charakterów.


Podsumowując - cały 10 sezon można rzucić w cholerę i w ogóle do niego nie zaglądać. Wierzcie mi, wiem co piszę. Ale 10x21 to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów TBBT. Wreszcie znowu robi to co powinien robić zawsze - bawi na całego.

Ocena 9/10

1 komentarz: