sobota, 8 kwietnia 2017

Harley Quinn: Preludia i Fantazje WKKDC #17

Wiele osób na fb i Forum Gildii pyta się czy warto zapoznać się z komiksem o Harley Quinn od Eaglemoss. Ja nie rozumiem tego pytania. Przecież wystarczy pójść do kiosku, kupić go sobie i po lekturze będzie się już wiedziało czy było warto.


Powyższe zdanie może nie ma zbyt wiele sensu ale dobrze oddaje styl 17 tomu WKKDC. Jest on pełen absurdalnego, abstrakcyjnego, specyficznego humoru. Oczywiście jest to humor na o wiele wyższym poziomie niż to co ja zwykle wymyślam. To są dobre złe żarty, tak jak opisuje to oryginalny tytuł. Nie wiem skąd się w polskiej wersji słowo "fantazje" wzięło? Chyba odnosi się ono do osoby tłumacza, który ma jej wiele i ciągle  pokazuje nam ją w swoich "pracach".


Jest to pierwsza w historii samodzielna seria komiksowa z Harley Quinn, wydana pod koniec 2000 roku. Dla mnie to ewenement i rzadki przypadek, kiedy postać wymyślona do serialu tworzonego na podstawie komiksów, okazała się tak interesująca, że weszła na stałe do uniwersum DC. Co tylko bardziej podkreśla jak kultową i fantastyczną kreskówką był "Batman TAS". Gdy tylko otworzyłem strony z archiwalnym numerem "The Adventures of Batman", od razu mnie ogarnęła nostalgia na widok tej stylizowanej kreski którą rysowana była Harley. Albo chwytający za serce widok Poison Ivy z kuszą dokładnie taką samą jak wtedy, gdy celowała w Batmana nad dołem śmierci (ale ten miał różę to się uratował).


Fabuła głównej historii też jest inspirowana motywami z kreskówki. Harley Quinn w pierwszym zeszycie uwalnia Jokera z Arkham ale dość szybko on jest zmęczony jej irytującą osobowością (chyba nawet psychopatyczny maniak ma swoje granice wytrzymałości) i dochodzi do poróżnienia tej pary. Quinn odchodzi na swoje i przez kolejne 6 zeszytów śledzimy jak sobie radzi bez Pana J. Nie jest to dokładna kopia odcinka "Harley and Ivy" ale widać wyraźną inspirację i rozważania na temat tego co byłoby dalej. A solowa kariera wychodzi jej tu różnie - od prób współpracy z innym bossem, przez spotkanie z Ivy i Catwoman, aż po założenie własnej ekipy. Szkoda tylko, że album zostawia nas z pytaniem o to co będzie dalej. Ale zrozumiałe jest, że 38 zeszytów pierwszego wolumenu jej przygód w jednym tomie Kolekcji się nie zmieści.

Czyta to się dobrze, zwłaszcza jeśli jest się jak ja fanem "Batman TAS". Zachowanie Harley jest takie same jak w kreskówce i to mi się podoba. Odrobinę (he he) szalona, niczym się nie przejmująca, z nastrojem zmieniającym się co chwila, Harley  przeżywa kolejne przygody. Zachowano jej atrybut w postaci rewolweru z grubą lufą, którym dziarsko wywija. Karl Kessel moim zdaniem dobrze skopiował jej gadanie do siebie, rozchwianie emocjonalne i kiepskie/dziwne/suche żarty które często rzuca. ("Na pewno nie jesteście małżeństwem?"). Humor komiksu jest naprawdę wyjątkowy i trzeba go albo polubić, albo się przyzwyczaić do jego stylu. Inaczej człowieka odrzuci, gdyż pojawia się nie tylko w dymkach, ale też w sposobie narracji, w warstwie graficznej, w postaci komizmu sytuacyjnego lub zaledwie mimiki twarzy danej postaci na zaistniałą sytuację. Rozwaliła mnie np krótka pogadanka o dużym biuście Power Girl. Sami twórcy mają duży dystans do swojej pracy na jednym z dymków wprost nazywając tą historię "naszą typową nawalanką" (tak zostało to zdanie przetłumaczone).


Jedyny mankament to to, że może przesadzono z jej możliwościami. Ja wiem, że wymyślono jakąś miksturkę od Poison Ivy ale Harley lekką ręką załatwiająca wielu przeciwników, czy fakt, że zawsze się wywija i wychodzi bez szwanku, to nieco za dużo jak dla mnie. Wychodzi niemal, że gdyby chciała, to mogłaby załatwić wszystkich bossów w Gotham, tylko jest zbyt zajęta swoimi obsesjami by to zrobić. Boli też to, że Batman odgrywa trzeciorzędną rolę w tej historii.

Cała opowieść jest mocno sfeminizowana. Kobieta jest główną bohaterką i towarzyszą jej inne silne osobowości kobiece, które często pokazują swoją wyższość nad mężczyznami. Choć muszę powiedzieć, że dla mnie to jest takie męsko-szowinistyczne spojrzenie na feminizm. Ja odnosiłem wrażenie, że scenarzysta bardzo starał się pokazać jak wyzwolona kobieta, wyśmienicie radzi sobie bez mężczyzny. Tylko robi on to jakoś mało finezyjnie, zero-jedynkowo przedstawiając jedną płeć jako zawsze dobrą a drugą jako złą. I wychodzi taka karykatura, w rzeczywistości jeszcze bardziej uprzedmiotowująca kobiety, mocno sztuczna w odbiorze. Przez kontrast w moich oczach autor tylko utrwala patriarchalizm, robiąc z samotnej Harley nierealną fantazję, nie mającą absolutnie nic wspólnego z rzeczywistością. Ciągle gdzieś tam w tle jest podtekst, że jednak bohaterka sobie nie poradzi. Daje się odczuć na dalekim tle nadciągające widmo jej klęski, tylko dlatego, że jest kobietą starającą się być niezależną.


Szatę graficzną robił T.Dodson a jego żona oczywiście kładła tusz. Ja lubię jego rysunki, Są mocno kreskówkowe (cartoonowe by K. Śmiałkowski) ale nie aż tak bardzo jak Marka Werniego. Tylko tutaj jeszcze bardziej niż w "Kręgu" poszedł w seksualizację postaci. A oczywiście miał tu pole do popisu, zwłaszcza w zeszycie o imprezce przyjaciółek. Dawno nie widziałem tylu tak bardzo sugestywnych rysunków skąpo i seksownie odzianych kobiet w komiksie superhero. Do tego dochodzą jeszcze gładziutkie twarze jakby wszystkie były nastolatkami z dodatkiem botoksu i silikonu. Ale najbardziej sztucznie wyszła chyba twarz samej Harley. Przez prawie nieustanne noszenie białego makijażu i maski wyglądała mocno nienaturalnie, choć jej ciałko pozostało mocno seksowne. Nie podobał mi się też wizerunek Riddlera wyjęty niczym z serialu z lat 60-tych. Chyba, ze  był to celowy zabieg, ale i tak niezbyt udany. Za to fragmenty gdy szata graficzna zmieniała się nagle na wygląd z lat 90-tych były bardzo klimatyczne i szkoda, że nie było ich odrobinę więcej.


Jeśli chodzi o tłumaczenie komiksu to znowu mamy pracę Tomasza Kłoszewskiego. Tym razem jak na garbatego jest on całkiem prosty, choć kolejny raz mamy błąd stylistyczny we wstępie, lub używanie polskich kolokwializmów pasujących tylko tak z grubsza do sytuacji ("strzela jak baba z wesela"). Da się jednak to czytać. W dodatkach mamy galerię okładek z których trzy są na całą stronę a cztery upchnięte na jednej. Szkoda, że te lepsze są akurat pomniejszone. Tym razem uniknąłem egzemplarza z wpadkami drukarskimi. mam nadzieję, że większość partii jest w tak dobrym stanie jak mój. Tom ma 200 stron a wcale tego nie widać. Wygląda zgrabnie, elegancko i gładko leży w dłoni, przez co naprawdę może się to podobać.


Na koniec odpowiadając na pytanie z pierwszego akapitu  - moim zdaniem warto się zapoznać z najnowszym tomem WKKDC. Zwłaszcza jeśli znasz postać Harley Quinn i bawi cię dobry humor niskich lotów. Kurczę, ja sam nabrałem ochoty na więcej i teraz mógłbym wreszcie sięgnąć po serię z N52, której już 3 tom zaserwował nam Egmont. Mocno polecam.

Ocena: 8/10

4 komentarze:

  1. Mocno niepolecam Harley z N52.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz? Niestety ja mam najlepszy gust na świecie i tylko moje słowo jest ważne. :))))))) kupię 1 tom, przeczytam i najwyżej sprzedam jak niesławnego Flasha 1 też z N52 (ogólnie N52 ssie).

      Usuń
  2. A ty dalej zamiast kupować dobre komiksy kupujesz ten kolekcyjny chłam. Ja się pytam gdzie są jakieś recenzje klasyki Marvela albo dc deluxe? Taki z ciebie fan superhero a nie kupujesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto jest bardziej niepoważny - ten kto czyta ten niby "chłam" czy ten który uważa to za chłam a i tak czyta jego recenzje i to gościa którego nie lubi? Wyluzuj stary. Ponieważ trzy kolekcje to 240 zł miesięcznie, to teraz brakuje mi funduszy na "egmontowy chłam". :D Ale spoko, spoko - niedługo nadrobię.

      Usuń