Po poprzednim tomie, tym razem ponownie można dostać prawdziwego "szoku objętościowego" ze względu jaki on jest cienki, gdyż składa się tylko z 5 zeszytów. A dodatki na jego końcu wcale tego nie nadrabiają. Jak już jednak było wspominane wcześniej - Hachette nie może ciągle wydawać samych grubych tomów za jedyne 40 zł. Czasem muszą dać coś krótszego by nie ponosić strat. Patrząc w przyszłość - to już ostatni taki numer aż do marca. Szykuje się obfita i gorąca zima dla fanów.
Scenarzystą "Misji na Marsa" jest świetnie nam znany z Zimowego Żołnierza (oraz choćby runu Daredevila) Ed Brubaker, a rysunki tworzy Mike Deodato, który pięknie zilustrował nam pierwsze zeszyty Thunderboltsów Warrena Elisa. I rysunki dalej są bardzo dobre. Są odpowiednio "epickie", zachwycają szczegółowością, rozmachem, ukazaniem postaci i dynamizmu wydarzeń. Mięśnie i duże biusty ładnie prezentują się na klatkach bohaterów i bohaterek. Mniej mi się podobają rysunki M.Larka, który zilustrował zeszyt 5. ale to już jest kwestia gustu i tego czy ktoś lubi jego nieco "surowy" styl.
Natomiast angażowanie tutaj aż Brubakera, było tu chyba strzelaniem z armaty do wróbla. Fajnie, że akcja dzieje się po "Siege" i "Avengers Prime". Możemy przekonać się jak Steve Rogers "robi porządek" na świecie jako nowy dyrektor (naczelnik? :) ) nowego S.H.I.E.L.D. Tyle że tytuł tego tomu zdradza prawie całą fabułę. Herosi lecą, walczą, ratują świat - i niewiele więcej. Tym bardziej, że 5 zeszyt, tak jak w "[Agencie] Venomie" to tylko interludium, które zabiera nas w przeszłość, nie popychając akcji do przodu. I musimy albo obejść się smakiem, albo sięgnąć po oryginalny materiał źródłowy po angielsku, by dowiedzieć się co działo się dalej. Znaczy przez te półtora roku, do czasu Av vs X-Men, "Świata Avengers" i tego jak Illuminati poradzili sobie z Kapitanem Ameryką. :)
Tom 79 pokazuje, że nierozsądnie jest narzekać na dużą ilość tekstu w klasycznych historiach Marvela z lat 60-tych i 70-tych. Hulka czytało się i czytało i końca widać nie było, dzięki rozbudowanym dialogom i dopiskom Stana Lee. A w Secret Avengers człowiek nie zdąży się rozpędzić czy wciągnąć w temat, a tu już koniec lektury. Inne czasy i zupełnie inny sposób prowadzenia fabuły. Nie ma co się kłócić o to który jest lepszy, ale różnica jest widoczna gołym okiem. Brubaker poskąpił też dobrego humoru - mamy zaledwie kilka sarkastycznych uwag, ale żadnego killer joke'a nie wyłapałem. Ot Walkiria nie chce przebierać się za damę do towarzystwa, a War Machine nie lubi trzeciego Ant-Mana, który zaś trochę gubi się w tym bohaterskim biznesie.
Tomasz Sidorkiewicz wykonał dobrą robotę przy tłumaczeniu, bo znalazłem tylko jedne zbędne "z". Natomiast Hachette przeniosło Richardsa z tekstu o Secret Avengers także na tylną okładkę, zmieniając nazwisko Steve'a Rogersa. Zaś na przodzie dało większe A w słowie "Mars". Ale przynajmniej grzbiet jest ok. Żal, że dodatki są takie szczupłe, zwłaszcza, że miejsce by się znalazło. Historia jest też zbyt mało znacząca, by zachwycać się alternatywnymi okładkami. Zainteresowało mnie za to wydanie zbiorcze "Secret Avengers" Ellisa, które znalazło się w Polecanych Lekturach. Może kiedyś je sobie przeczytam.
Ten WKKM jest tylko dla chętnych i kasiastych zbierających całą Kolekcję. Reszta czytelników może go sobie spokojnie odpuścić, zwłaszcza jeśli musi oszczędzać swoje zasoby finansowe.
P.S. Po złożeniu przysięgi na wierność i oddaną służbę, Apocalypse wyciągną mnie z komory stazy i uzdrowił z technowirusa. Dlatego wyłączyłem Symulator 8azyliszka i od teraz ponownie sam piszę recenzje i inne teksty na swoim blogu.
"Zainteresowało mnie za to wydanie zbiorcze "Secret Avengers" Ellisa, które znalazło się w Polecanych Lekturach. Może kiedyś je sobie przeczytam." pewnie ze SKANÓW, tylko kto ci je udostępni, bo na pewno nie będzie to mkolek81 :)
OdpowiedzUsuń