czwartek, 17 grudnia 2015

Nick Fury Agent of S.H.I.E.L.D. cz.1 WKKM #80

3 lata i 80 numerów już za nami, a ja ciągle nie mam dość WKKM. Chciałoby się je mieć wszystkie na raz wydając 2000 zł na pozostałe 60 numerów i mieć naprawdę udane święta. :) Ale ponieważ Kolekcja potrwa jeszcze przynajmniej półtora roku, pozostaje mi porzucić marzenia i zabrać się za najnowszy tom.


I znowu widać wyraźną różnicę, miedzy współczesnością a latami 60-tymi. Te drugie wygrywają starcie wg mnie. Bo "Misję na Marsa" człowiek przeleciał w godzinkę lekcyjną, a po następnych dwóch już nie pamiętał szczegółów tego komiksu. Natomiast przygodami Nicka Fury'ego człowiek rozkoszuje się znacznie dłużej i czerpie z nich o wiele więcej przyjemności.


Nie wiem czy ta opowieść Jima Steranki, o tym jak Stan Lee pozwolił mu wybrać jeden tytuł Marvela do prowadzenia jest prawdziwa. Ale nawet jeśli jest to kłamstwo, to ładnie wymyślone. W każdym razie jego wejście w przygody Szefa S.H.I.E.L.D. było strzałem w dziesiątkę. Bardzo przyjemnie ogląda się jego prace. Postawił on na swoim i zaprezentował własny styl rysunków, wychodząc ze słusznego założenia, że przecież w Marvelu nie mogą pracować same klony Jacka Kirby'ego. Najprościej i najbanalniej określić rysunki Jima Steranki jako Pop Art w komiksie. Futurystyczne lub psychodeliczne krajobrazy, bardziej poważne miny postaci o wyraźnych rysach, dużo dynamicznych scen, bogata paleta kolorów i ekspresyjne łączenie tych wszystkich elementów. Gołym okiem widać różnicę między pierwszymi zeszytami, gdzie Steranko jeszcze wypełniał layouty po Kirby'm a ostatnimi, gdzie miał już pełną władzę na rysunkiem i historią. Mi np. bardzo spodobała się sekwencja 9 kadrów na jednej stronie, w której Nick z gracją tancerza powala kolejnych bandytów. Artysta pokazał jak pięknie forma może wzmacniać a nie przerastać (jak u np. Del Otto czy Alex Ross) treść.


Natomiast co do scenariuszy, to pójdę w przeciwną stronę niż inni. Mi się właśnie podobały dialogi Stana Lee i Roya Thomasa. Oczywiście wiem, że są przaśne, wyjątkowo przerysowane i mocno pompatyczne. Ale dzięki temu są takie zabawne. Gromko zaśmiewałem się czytając te wszystkie przekomarzanki, onelinery i slapsticki, które rzucali bohaterowie. Dialogiem numeru była oczywiście parafraza Bogusia Lindy: 

- Chcieli mnie zabić! 
- Wiem! Bo to źli ludzie są!
Nie wiem czy tak to brzmiało w oryginale, ale w tym miejscu praca Jacka Drewnowskiego mi się spodobała. Anionorodnik jednak bije go na głowę liczbą przypisów. :)


Wszystkie kłótnie ala Flip i Flap między Duganem (nabijanie się z jego pełnego imienia), Jonesem (token który nie ginie) i Sitwell'em (służbistą aż do przesady) były rozczulające. A zwłaszcza scena gdzie pielęgniarka każe Duganowi jeść kaszkę. Natomiast Sitwell był cudownie uroczy i dokładnie taki sam jak w niedawnym "Iron Man: Tragedia i Triumf" - szarmancki wobec kobiet i ściśle wypełniający przepisy. Także obowiązkowe szpiegowskie gadżety, które ledwo gdy zaprezentowano ich działanie, zaraz znajdowały praktyczne zastosowanie w akcji (pojedynek z Dreadnought'em). Smaczkiem było to, że bohaterowie bezpośrednio w dialogach nawiązali do serialu "Man from U.N.C.L.E." i filmów o Bondzie (akcja komiksu dzieje się niedługo po premierze "Żyje się tylko dwa razy"). Kocham też fakt, że zbiry w co drugim zdaniu mówią kultowe "Heil Hydra!". Bo tak powinno być, bo tego się od nich oczekuje.


Steranko zaś zaczął odchodzić od takiego klimatu i spojrzenia na szpiegowskie historie. Dokończył rozprawę z Hydrą i w całkowicie swoim scenariuszu postawił na większą powagę. Dlatego nie wiem, czy rozpoczęta opowieść o starciu z Żółtym Szponem, spodoba mi się tak bardzo jak pierwszy tom. Trzeba będzie poczekać aż przeczytam kontynuację w WKKM #95. Dobrze, że został chociaż zachowany motyw supersamochodu, który każdy wielki superszpieg powinien posiadać. Nick Fury najpierw walczy z Hydrą, która chce zniszczyć cały świat, a potem mierzy się z nowym i nieznanym wcześniej przeciwnikiem. Po szczegóły zapraszam do środka komiksu. I tyle na temat fabuły, bo nie ma co więcej się rozpisywać i spoilerować.


Tym razem znowu uniknęliśmy wychodzenia grzbietu na okładki i złej wielkości liter. Nie wiem jednak co i kto zadecydowało o tym, że pozbawiono nas połowy oryginalnych okładek Czy centrala Hachette również tak wydała brytyjską wersję? Czy to polski oddział tak je wyciął? Jest to bardzo niezrozumiałe, gdyż tom z Dr Strange'm miał wszystkie okładki z tego okresu gdy magazyn "Strange Tales" był dzielony między tych dwóch bohaterów. 
"- Odd
 - More like strange." :)


W dodatkach mamy chyba jeden z dłuższych biogramów (4 strony) o Jimie Sterance. To dużo jak na faceta który w branży robił tylko trzy lata. Ale nie ma tego fragmentu gdy mówił, że wziął kiedyś swojego redaktora za klapy marynarki, przyciągnął do siebie i groźnie krzyknął by mu jednak zapłacono za trzy strony rysunków na których jednak nie było tekstu czy dymków. I swoją gażę dostał. Fajnie też, że w galerii postaci nie ma wersji Ultimate. Nick Fury jest tylko jeden.


Polecam ten tom jak najbardziej. Może nie dlatego co inni krytycy, ale wspaniale się bawiłem podczas jego lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz