piątek, 2 stycznia 2015

Secret Invasion WKKM #55

Zbliżamy się powoli do końca. Ten tom to przedostatnie wielkie wydarzenie jakie otrzymaliśmy w pierwszej 60-tce tomów. Jeszcze tylko "Siege" i będziemy mieli komplet. Kolejna polska premiera, na którą musieliśmy czekać ponad 6 lat. Ale wreszcie do nas przyszła i ja jestem bardzo zadowolony.

Teraz dopiero naprawdę można docenić zamysł Bendisa. I piszę to niechętnie, bo go nie lubię. Ale to wszystko od czasu "Upadku Avengers" (gdzie podobno można dostrzec walczącego Skrulla) było głęboko przemyślane. Kolejne wydarzenia i stopniowe osłabianie naszej obrony prowadziły do tego momentu - pełnej inwazji Skrulli na Ziemię. Teraz wszystko ma sens i logikę. Wiadomo już czyje drobne knowania doprowadziły do usunięcia Nicka Fury'ego ze stanowiska dyrektora S.H.I.E.L.D. Jak bohaterowie zostali wmanewrowani w Civil War, jak Hulk mógł tak łatwo pobić Iluminati i opanować Nowy York. Zaczęło się od inwazji Kree spowodowanej czarami Scarlet Wich, a kończy na realnym, mocnym uderzeniu ze strony Skrulli.


Tony Stark wreszcie się orientuje o co chodzi, gdy podczas misji w Japonii Avengers zostają zaatakowani przez Elektrę i Dłoń (Hand). Podczas walki udaje im się zabić tą dawną kochankę Daredevila. Tyle że okazuje się że to nie była Elektra. Po śmierci jej ciało zmienia się w zielonoskórego Skrulla. I dopiero wtedy Iron Man wpada w amok, bo wiadomo, że gdzie jest jeden Skrull, tam musi być ich więcej. A co najgorsze kosmitów nie wykrywają żadne czujniki Starka i SHIELD, magia, telepatia a nawet niezawodny do tej pory węch Wolverine'a. Gdy Tony razem z Hankiem Pym'em i Redem Richardes'em dyskutują nad tym co robić dalej, z bazy SWORD rozlega się komunikat, że pojedynczy statek Skrulli wszedł w atmosferę ziemską i będzie lądował w Savage Landzie. Iron Man zbiera Mighty Avengers i udaje się na Antarktydę. To samo robią Secret Avengers kierowani przez Luke'a Cage'a. Gdy obie grupy spotykają się na miejscu lądowania, nie zdążają nawet zamienić 2 zdań, bo właz statku się otwiera i jednocześnie następuje zmasowany atak wroga na całym świecie.

Jedno słowo opisujące ten tom? Rozmach (mają s... :) ). Kto czytał "New Avengers: Ucieczka", ten wie czego się spodziewać. Tylko tu jest to zwiększone 10-krotnie, bo atak ma skalę globalną. Skrullowie są wszędzie a paranoję powiększa fakt, że również każdy z przyjaciół może być Skrullem. Ba - ty sam nim możesz być, tylko o tym nie wiesz, bo jesteś agentem śpiochem i ujawniasz się dopiero na hasło aktywujące. Choć i tak wszystko jak zwykle skupia się w Nowym Yorku gdzie tradycyjnie rozegra się finałowa bitwa. Zresztą cały komiks to głównie akcja, akcja, akcja. Chwila zaskoczenia ("Ty jesteś Skrullem?") i znowu się naparzają. Trochę dramatyzm siada bo sytuacja staje się tak przegięta, że groteskowa. Zresztą od czasu Kree - Skrull War i tego jak Mr Fantastic załatwił zielonoskórych, nikt nie brał ich na poważnie. Taki Super Skull miał masę potężnych mocy a jednak ciągle dostawał w skórę. M.in z tego powodu Skrulle dyszeli przez lata zemstą i w końcu postanowili ją dopełnić.

Kurczę tym razem całość tego wydarzenia to ponad 100 zeszytów. Trzy razy więcej niż przy WWH. A ponieważ polskich wydań nie ma, tak więc nie przeczytałem jeszcze tych tie-inów. Może zdążę przed wyjściem Siege, ale pewności nie mam. Podobno i przygody X-Men i Inhumans i wtręty Avengers były dobre. Skrule też nieźle wykorzystały Red Richardsa w Fantastic Four. Ale mówię - nie znam jeszcze tego, choć po lekturze Mighty Avengers #12 byłem zadowolony.


Znowu rozwalił mnie humor - choćby Marii Hill czy uspokajające nawoływania najeźdzców do poddania się, bo będzie realizowana lepsza przyszłość pod światłym przywództwem królowej Veneke. Jak zwykle najlepszy był Spider-Man sypiący jak z rękawa onelinerami. Zwłaszcza do swojego sobowtóra. (-Powiedzcie, że nie jestem taki wkurzający -Jesteś -Wiem  :) ). Kocham po prostu tą postać. Nie będę wam spoilerować, ale spodobał mi się powrót długo nieobecnego bohatera (a nawet dwóch), zwroty akcji i intrygi mimo ich pewnej oczywistości. Trochę żałuję, że Bendis nie zdecydował się na pewien zabieg fabularny, który naprostowałby garby z przeszłości. Nie zrobiono tego i trochę szkoda. Ale poza tym historia jest po w stylu jaki lubię i to się jej chwali.

Podobają mi się też rysunki Lenila Francisa Yu i tuszowanie Marka Moralesa. Postacie wyglądają realistycznie, ale nie tracą komiksowego sznytu. Wspaniale przedstawione są szerokie plany i sceny batalistyczne. Jest mniej migawek i umowności jaką prezentował choćby Copiel w Rodzie M. Akcja trzyma się kupy i się nie rwie. Może kolory są nieco za surowe, ale da się je przeżyć. Nie wykluczam, że tylko ja kręcę nosem a inni nie widzą problemu.


Jedyną wadą jest może mała liczba dodatków, choć jest to zrozumiałe ze względu na grubość tomu wynoszącą ponad 200 stron. Hachette trochę przesadziło też z tymi okładkami alternatywnymi. Ja wolałbym dostać słowo od Bendisa o tej historii - tak jak 2 tygodnie temu Millar opowiadał o Old Man Logan. Te okładki nie są aż tak ważne - w necie mógłbym je sobie znaleźć. Co ja - Skrulla nie widziałem? :) Ewentualnie mogliby zmniejszyć te reprodukcje i dać po 6 albo i 8 na jedną stronę. Wtedy może by te wszystkie 39 weszło. :) No i album strasznie jedzie farbą drukarską. No strasznie. Kręci mnie w nosie i wywołuje ból głowy, tak więc radzę przewietrzyć.

Poza tym brać, brać, brać. Za te pieniądze, taka opowieść, w tym wydaniu? Toż to świetna okazja. Znowu - tylko głupi by nie kupił. :)

1 komentarz: