środa, 7 stycznia 2015

Person of Interest 4x11

WOW!
Kolejny niszczący system odcinek tego wspaniałego serialu. Przykro mi, będą SPOILERY, bo inaczej się nie da. Bardzo mi się spodobała w zeszłym roku Trylogia o HR. Przełamano proceduralne schematy, w których ważne rzeczy dzieją się tylko na końcu i początku następnego sezonu, ewentualnie w środku, na półfinał. Zaś główni bohaterowie absolutnie nie mogą zginąć, chyba, że aktor/ka odchodzi z produkcji. A tu taki szok! Niby zwykłe odcinki nagle zamieniły się w tryptyk kończący jeden z głównych wątków tego serialu, obecny w nim od pilota. Na dodatek zginęła uwielbiana przez wszystkich i świetna postać detektyw Carter. Tego wcześniej nie grali w TV, a przynajmniej ja nie pamiętam bym widział coś takiego.


Sukces tego zabiegu - tak komercyjny, jak i artystyczny, był tak wielki, że zdecydowano się na powtórkę. I to jest właśnie chyba największa, ale jedyna wada kolejnych trzech odcinków. Nie mogli tego rozbić na 5, 4 lub 2? Jednak wobec tego co się dzieje na ekranie, człowiek szybko o zapomina o powtarzalności formy. Root spotyka się z ludzkim avatarem "Ja Jestem Bogiem" Samarytanina, a chwilę potem on wykonuje kolejny dewastujące ludzkie życie posunięcie. Jakby było mało tego, że ujawnił listę chronionych świadków, zdezorganizował całą infrastrukturę Nowego Yorku i wyjawił wszystkie tajemnice, które ludzie ukrywali przed swoimi bliskimi, to teraz uderzył na giełdę. Cały Świat stanął na krawędzi kolejnego Wielkiego Kryzysu Ekonomicznego. Patrząc na to, co się stało w latach 2008-13, zastanawiam się, czy ruch Skynetu (Wipe them out!) nie był bardziej miłosierny. :/


Jak w dobrej partii szachów (której nauki możemy zobaczyć w retrospekcjach) Maszyna przewidziała taki ruch ze strony swojego wroga. Tylko, że naprawy można dokonać jedynie z budynku giełdy na Wall Street. Nasza Team Machine udaje się na miejsce, a tam "niespodzianka" - It's a Trap! Samarytanin obstawił cały budynek i zamknął naszych bohaterów w pułapce. Clou odcinka stają się symulacje strategii wyjścia, wypełnienia celu misji i wyniesienia głów z całego tego bajzlu. Wspaniale się to ogląda. Niebezpieczeństwo, poświęcenie, beznadziejność sytuacji, kolejne scenariusze jak rozwiązać problem, by wszystko się nie zawaliło... Sceny ociekają dramatyzmem, klimatem i emocjami.


I wreszcie przychodzi nieuchronny koniec. Maszyna wybiera najlepsze, ze wszystkich najgorszych rozwiązań, bo nie ma innej możliwości. Shaw ratując swoich przyjaciół, sama ginie zabita przez T-X ( :) ). No jak to tak? Do teraz nie mogę tego przeżyć. Kolejny rok i ginie kolejna świetna bohaterka, fantastycznego serialu. I znowu dzieje się to 5 minut po tym jak wyznaje komuś uczucie -  w tym wypadku Root. Podejrzewam, że tak jak John ostatnio, teraz to hakerka będzie najbardziej cierpieć po stracie Sabine. I tak jak w zeszłym roku Johny Cash - Hurt i Digitalism - Miami Showdawn budowały klimat, tak w tym roku był to The Glitch Mob - Fortune Days. Kolejny świetny kawałek, cały dzień siedzi mi w głowie.


Nawet w chwilach dramatyzmu, humor nie opuszcza naszych bohaterów. Rozwaliła mnie uproszczona symulacja zdarzeń, wobec upływającego czasu, albo pocałunek Fusco w usta Root ze słowami - "To tylko symulacja". :) Ale to było jeszcze przed ostatnią sceną. Bolało jak to oglądałem koniec, bo człowiek autentycznie zżył się z tymi bohaterami. A tu nagle zaczynają tak odchodzić, zabici przez złych ludzi. Jak tak można? Oczekuję ogni piekielnych zrzuconych na Greera, T-X i Samarytanina. Tylko coś takiego może trochę załagodzić ziejącą ranę po stracie agentki Shaw.

2 komentarze:

  1. masz już to konto na forum gildii czy nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam i mieć nie będę. Siedzę znowu na Forum Actionum i poza nim, Hatakiem i fanpagem WKKM na fb nie mam czasu na kolejne.

      Usuń