Mi już trochę trudno śledzi się losy mutantów w Polsce. Za dużo nam umyka bokiem. Mamy co prawda dwie serie o All New i Uncanny X-Men, ale niestety nie ma samych X-Men gdzie Jubilee ma dziecko i coś tam, coś tam. Wolverine & The X-Men jak się urwanie zaczęło, tak przestało być kontynuowane i zamiast vol.2 albo chociaż "Wolverine vol. 5" wyjaśniającego jak Logan stracił healing factor, od razu przeskoczono do jego vol. 6 i trzech miesięcy do śmierci. A jeszcze Magneto ma swoją osobną serię. A jeszcze Nightcrawler wrócił z martwych w "Amazing X-Men". I jeśli to wszystko się przenika lub uzupełnia, to można się troszkę pogubić gdy nie ma się całości a między kolejnymi tomami są duże przerwy czasowe. Dlatego dziękuję Oskarowi Rogowskiemu/Komiksomaniakowi, za streszczenia niektórych luk na jego kanale YT. Dla takiego lenia jak ja, to idealna rzecz.
Fabuła tego tomu to papka odgrzewana z puszki. Na drużynę Cyclopsa ciągle ktoś poluje i znowu wysyła na nich Sentinele. Kogo więc się obwinia o to wszystko? Oczywiście SHIELD. Tak jak wcześniej Wolverine i Deadpool, teraz X-Meni rzucają się na Bogu ducha winną organizację pokojową. Kiedy widzi się to kolejny raz, w tak krótkich odstępach czasu, to staje się to nudne. Dochodzi do dużej konfrontacji w dość oczywistym miejscu i znowu wszystko kończy się olbrzymimi zniszczeniami. Nic zaskakującego ani odkrywczego - typowe superhero w wykonaniu późnego Bendisa. Sprawcą zaś okazał się ktoś kompletnie nieprawdopodobny, o którym do tej pory w serii nic nie wspominano. Wrzucono go chyba tylko dlatego, bo scenarzysta nie miał lepszego, bardziej logicznego pomysłu, niż jednozdaniowe wytłumaczenie "Bo cię nienawidzę". Rozwiązano też dwa inne wątki poboczne, których tu nie będę spoilerował.
Po tym wszystkim w drugiej części tomu wrzucono jeszcze sprawę testamentu Xaviera, o którym się dowiedziano po wydarzeniach z Orginal Sin. Widać Hickman i Bendis się nie dogadali co do wersji zdarzeń, bo przecież w New Avengers #3 Beast już jeden testament odczytał. Ewentualnie Bendis olał sobie tamto zdarzenie i postanowił zrealizować swój kolejny kiepski pomysł. A jest nim kolejne doklejanie przeszłości na siłę, bez zbytniego sensu. Który to już tajny rozdział życia Profesora X jest nam pokazywany? Nie wiem, bo straciłem rachubę. Co gorsza ten wątek będzie rozwijany w kolejnym tomie serii. Marvel chyba naprawdę wtedy całkiem kładł lachę na mutantach, zniechęcając do nich czytelników strasznie miałkimi historiami.
Rysunkowo dla mnie jest średnio. Straszna paleta kolorów, która jest jednocześnie zimna i przygaszona, przez co obrazki toną w brązach, szarościach i fioletach. Bachalo tak poszedł w odmładzanie postaci, że wszystkie kobiety wyglądają jak z kreskówkowego anime z obowiązkowymi dużymi oczami i gładziutkimi twarzyczkami. Maria Hill jest w ogóle do siebie nie podobna. Anka zaś jest za bardzo ascetyczny i płaski a postacie rysowane są szkicowo, bez większych szczegółów i detali. Czyli ta część jest co prawda długa, ale dość męcząca i nudnawa, biorąc pod uwagę i treść i wygląd. Nic też nie zapowiada poprawy, bo ta sama trójka autorów tworzy dalszy ciąg. Patrząc na galerię okładek, mamy tu ten sam dysonans co np. w Thunderboltsach.
Komiks głównie dla fanów mutantów, bo w sposób typowy dla Bendisa, po fajnym początku następuje ciągły spadek jakości opowieści. Nic człowieka nie zaskakuje, nie ciekawi. Ja brnę w to dalej, tylko dlatego by zobaczyć jakie głupie zakończenie wymyślono.
Ocena: 6/10
Po tym wszystkim w drugiej części tomu wrzucono jeszcze sprawę testamentu Xaviera, o którym się dowiedziano po wydarzeniach z Orginal Sin. Widać Hickman i Bendis się nie dogadali co do wersji zdarzeń, bo przecież w New Avengers #3 Beast już jeden testament odczytał. Ewentualnie Bendis olał sobie tamto zdarzenie i postanowił zrealizować swój kolejny kiepski pomysł. A jest nim kolejne doklejanie przeszłości na siłę, bez zbytniego sensu. Który to już tajny rozdział życia Profesora X jest nam pokazywany? Nie wiem, bo straciłem rachubę. Co gorsza ten wątek będzie rozwijany w kolejnym tomie serii. Marvel chyba naprawdę wtedy całkiem kładł lachę na mutantach, zniechęcając do nich czytelników strasznie miałkimi historiami.
Rysunkowo dla mnie jest średnio. Straszna paleta kolorów, która jest jednocześnie zimna i przygaszona, przez co obrazki toną w brązach, szarościach i fioletach. Bachalo tak poszedł w odmładzanie postaci, że wszystkie kobiety wyglądają jak z kreskówkowego anime z obowiązkowymi dużymi oczami i gładziutkimi twarzyczkami. Maria Hill jest w ogóle do siebie nie podobna. Anka zaś jest za bardzo ascetyczny i płaski a postacie rysowane są szkicowo, bez większych szczegółów i detali. Czyli ta część jest co prawda długa, ale dość męcząca i nudnawa, biorąc pod uwagę i treść i wygląd. Nic też nie zapowiada poprawy, bo ta sama trójka autorów tworzy dalszy ciąg. Patrząc na galerię okładek, mamy tu ten sam dysonans co np. w Thunderboltsach.
Komiks głównie dla fanów mutantów, bo w sposób typowy dla Bendisa, po fajnym początku następuje ciągły spadek jakości opowieści. Nic człowieka nie zaskakuje, nie ciekawi. Ja brnę w to dalej, tylko dlatego by zobaczyć jakie głupie zakończenie wymyślono.
Ocena: 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz