UWAGA - tekst zawiera duże ilości smęcenia i rozwodzenia się nad psychologią postaci. Jak kogoś to nudzi jak mnie to niech nie czyta. :) Co ja mogę zrobić - taki mamy odcinek.
Szokujące zakończenie premiery sezonu wywołało oczywisty
wpływ na kolejny odcinek.
Wszyscy w Team Arrow zostali
zdruzgotani i zdewastowani brutalnym zabójstwem Sary Lance. To banalne ale co
można więcej napisać? Ogromny smutek, prawdziwy żal i ból dominuje całe 42
minuty nad losami bohaterów. Mamy pokazane wszystkie 5 stadiów żałoby rozbite
na poszczególne postacie.
Każdy próbuje sobie z tym radzić
na własny sposób. Najbardziej oczywiście rozkleja się Felicyty. Po ludzku
płacze, szlocha, nie może się pozbierać. A i tak w tych ciężkich chwilach, jest
niesamowicie godna i piękna. Szczęka mi opadła zwłaszcza w jej ostatniej
scenie, gdy przyjęła ofertę nowej pracy. Wyglądała zjawiskowo. W ogóle nie było potrzebne centralne, wulgarne
wręcz wcięcie na jej cycki. Wcale też nie odrzucało mnie (jak zwykle w tych
wszystkich serialach), pokazywanie jej uczuć. Naprawdę dobrze to było zagrane a
przynajmniej w sposób który mi odpowiadał. Felicyty próbowała się wyładować się na Rayu Palmerze, ale przy jego pomocy
uświadomiła sobie, że to nie na niego jest zła tylko, że jak zwykle to wina
głównego bohatera.
Bo tutaj mamy kolejne nawiązanie
do Batmana. The CW ciągle pokazuje nam Zieloną Strzałę jako jego substytut, bo
oryginał jest dla nich niedostępny. Dlatego to on gra zimną obojętność, przez którą
jego towarzysze nie potrafią się przebić. Dla widza jest to oczywiste, że
Oliver hardzieje z zewnątrz jeszcze bardziej, bo inaczej by się załamał.
Najpierw zginął jego ojciec, potem najlepszy przyjaciel, jego matka została
zabita a teraz uderza w niego śmierć dziewczyny którą kochał. To strasznie
wielkie brzemię, którego zwykły człowiek by nie zniósł. Każdy inny po czymś
takim zwinął by się w kłębek i łkał w kącie pokoju. A on musi się trzymać,
znaleźć inny cel i ciągle biec, bo wie, że inaczej utonie. Że jeśli on się
załamie, to załamią się jego przyjaciele i nie będzie już nikogo, kto by
walczył z otaczającą świat ciemnością. Klasyczny tragizm bohatera komiksowego
znowu uderza na widza z całą siłą. Natychmiastowo znika cały ten optymizm i
radość widoczna w poprzednim epizodzie. Jak widziałem jego ostatnią scenę, w
której siedzi przy stole w Arrowcave (znowu pada sformułowanie jaskinia) i tępo patrzy
przed siebie, to naprawdę uroniłem łzę. I to mimo powrotu zatwardzenia na twarz
Stephena Amella. Jego złe aktorstwo jest w tym przypadku pasuje do sytuacji.
Najgorzej to wszystko znosi
Laurel. Po raz drugi traci siostrę. Znowu – normalny człowiek raz za razem nie
zniesie takich ciosów. I co gorsza też jest sama w swoim bólu, bo Oliver jest
odległy emocjonalnie, a ojcu nie może nic powiedzieć, bo przy jego stanie
zdrowia naprawdę mogłoby go zabić. Więc ze szlochów, pani prokurator wpada w
gniew. Od razu chce złapać sprawcę i osobiście go zabić. A zakończenie wątku jest
niemal takie jak w Person of Interest – Laurel nie dopełnia zemsty tylko
dlatego, że nie ma naboi w pistolecie. Tak tworzy się powoli origin
„prawdziwego” Czarnego Kanarka. Wiemy, że Laurel ma siłę, determinację i predyspozycje
by uczcić pamięć siostry.
Dobrze, że jest też Diggle na
którego zawsze można liczyć. Oczywiście też jest smutny, bo Sara była bliska i
jemu. Traktował ją jako rodzinę. Ale najszybciej potrafi się z tym pogodzić.
Doświadczenia wojenne nauczyły go, że dobrzy ludzie, przyjaciele, giną. Ale nie
jest to śmierć bez powodu. Że ktoś musi walczyć ze złem, mimo iż naraża swoje
życie. Dlatego te wydarzenia pozwalają mu zaakceptować stan rzeczy i wrócić do
Team Arrow. Roy Harper stoi nieco z boku tych wydarzeń, gdyż nim miotają własne
demony. Dusił w sobie tajemnicę odejścia Thei gdyż obwiniał siebie z tego
powodu. Ale widząc jak desperacko Oliver chciał się skontaktować z ostatnim
członkiem jego rodziny i będąc lekko popychany przez Felicyty, wyjawia prawdę.
Przy tym wszystkim sprawa odcinka
schodzi na dalszy plan. Fajnie, że wprowadzono nowego łotra z DC – Komodo. Ale
jako, że nie czytałem nigdy komiksów o Zielonej Strzale, nie znam człowieka.
Nawet nie wiem, czy on powinien być czarny, czy nie.. Za to bardzo podobała mi się ostatnia
bitwa pomiędzy nim a Olim i Royem. I muzyczka towarzysząca była odpowiednia. I
pierwszy kontakt Palmera z miejscowymi bohaterami całkiem niezły. Ogólnie
komiksowość pełną gębą.
Znowu wątek flasbacków jest do pominięcia. Ot wymyślono niezwykłą czujność Tommego by lubiany aktor mógł choćby na chwilę powrócić do serialu. Za to zabawny był wygląd Oliego - ta czapka i kurtka ala bezdomny. :)
Oczywiście wiem, że były wady
tego odcinka. Powrót grania drewnem przez Amella i komiczna wręcz teatralność
Cassidy, nie każdemu przejdzie przez gardło. Kuriozalne było pierwsze starcie
Arrow – Komodo. Niczym rycerze z kopiami na koniach, aż 3 razy nacierali na
siebie, a ich stroje i motory różniły się chyba tylko kolorami. Ale co z tego?
Dla mnie zalety tego serialu zdecydowanie górują nad wadami. Tym bardziej, że
dalej nie wiemy, kto zabił? Malcolm Merlyn? Ras’h Al Ghul? Talia? Nysa? (za to,
że Sara bardziej kochała Olivera niż ją? I mimo iż ją kochała, musiała ją
zabić). Niestety dowiemy się tego pewnie dopiero w maju.
Jako że jestem wesołkiem,
zabrakło mi humoru w odcinku. Ale tak jak w Person of Intrest po śmieci Carter,
taki ton jest zrozumiały. Ale ostatnia scena mnie rozwaliła. Pomijam już to, że
mam sentyment do Kendo, gdyż kiedyś była seria zeszytów ze sztukami walk i ja
właśnie miałem ten z walką na bambusowe miecze. Po prostu uwielbiam tekst
„Thanks Dad”. Każdy kto oglądał Świat wg Bundych pamięta gdy tak samo (tylko
ironicznie) zwracały się dzieci do Ala. I to świadczy o wielkości tego serialu,
za to go dozgonnie lubię.
Nie wiem czemu wszyscy czepiają się tak poważnie Amella - wg mnie nie gra aż tak strasznie, żeby pod każdym epizodem mu to wypominać. Cassidy jest dużo słabsza, ale w tym odcinku zapadły mi w pamięć dwie sceny:
OdpowiedzUsuń- Laurel jako pewna siebie prawnik, kłócąca się z policjantką i przesłuchująca poszkodowanego w zdecydowany sposób (podobała mi się w tej wersji),
- Laurel jako płaczliwa mścicielka (była tragiczna).
Mam nadzieję, że podczas swojego dojrzewania w serialu będzie częściej w roli twardej prawnik - lepsze niż smutna alkoholiczka.
Co do humoru: zgadza się, że odcinek był smutniejszy (co jak podkreślono w powyższej recenzji było spodziewane), ale rozmowa Felicity z Ray'em o tym czy ona u niego pracuje była wesoła i (przynajmniej dla mnie śmieszna).
Podobnie walka między Arrowem i Komodo: pierwszy pojedynek (podoba mi się porównanie do średniowiecznego pojedynku :) ) był średni - szkoda, że Oliver praktycznie nie strzelił. Jednak następna walka trzech łuczników w Queen Consolidated - szczególnie skok przez okno - była świetna. Zrobiło mi się też przy okazji żal Roy'a - starsi koledzy skoczyli na specjalnych strzałach, a on musiał zostać :)
Stosunkowo podobała mi się też muzyka, ale zwróciłem uwagę na ostatnią piosenkę - ładnie podsumowywała (szczególnie tekst) oba odcinki tego sezonu i pewnie też kilka następnych.
I twarz Thei z ostatniej sceny - bezcenne. Czekam na odwiedziny Olivera w Corto Moltese (tytuł wskazuje, że wpadnie tam za pięć dni).
to że jako prawniczka cassidy się lepiej sprawdza to nie dziwota grała wcześniej w innym serialu surprise surprise prokuratorkę ;-))pomijam jej wcześniejszą prace w ta dam modzie na sukces ;-D pytanie tylko czy jej przejmowanie roli siostry oznacza że uzyska swą sztandarową moc od której pochodzi jej nickname czyli czarny kanarek i jak to się stanie efekt pioruna 2 reakcja jakich chemikali X czy inaczej
UsuńWiesz - teraz jest już lepiej ale drewnianość Amela ciągle czasem bywa wyraźnie widoczna. Taaa - scena przesłuchania Laurel była dobra. To kolejne kroki na jej drodze do zostania Kanarkiem. I też mnie rozbawiły sceny Ray-Felicyty ale miały już inny wymiar niż tydzień temu.
OdpowiedzUsuńCzyli nie tylko ja zacząłem doceniać trochę Cassidy (ale jeszcze do Felicity brakuje).
OdpowiedzUsuńJestem też ciekaw kiedy - i co ważniejsze jak - komendant Lance dowie się o śmierci córki.
PS: Chyba masz bardzo źle ustawiony czas na blogu.