It’s
simple. We kill the Arrow. :))
Proszę wziąć poprawkę na to, że
jestem fanem serialu i piszę ten tekst z wielkim entuzjazmem. Krótko mówiąc –
jest świetnie. Cały odcinek miałem banana na twarzy, bo większość scen i fabuły mi się
przepodobała.
Na początku mamy sekwencję o tym
jak Arrow i Roy (teraz jako Arsenal, choć ta ksywka nie pada) przechwytują
transport nielegalnej broni przemierzającej (jeszcze :) ) Starling City. Ja
wiem, że to jest pokazówka, ale nieźle zrealizowana. Pokazuje jak teraz
wyglądają sprawy w mieście, jak wyglądają jego bohaterowie, jakie mają fajne
gadżety (składany łuk) itp. Wraca też
ulubiona przez wszystkich catchphrase „Vincent Stillgrave! You have faild his
city!” Uwielbiam to.
Ogólnie mamy sielankę, bo,
przestępczość bardzo spadła, Oliver zaprasza Felicyty na prawdziwą randkę,
Diggle schudł i zaraz zostanie ojcem :), Laurel oskarża i
zamyka schwytanych przez Arrowa bandytów a detektyw Lance został kapitanem
policji i rozwiązał grupę do walki z mścicielami. Wszyscy żyli długo i
szczęśliwie i możemy kończyć serial, bo tak powinno być. :)
Zawsze jednak można znaleźć
nowego wroga. Do zmartwionych nową sytuacją miejscowych bossów gangów,
przychodzi nowy handlarz znanym nam narkotykiem Vertigo. Na dzień dobry zabija
tego który mu się przeciwstawia i przedstawia genialny w swej prostocie plan –
zabijemy Strzałę. No rozwaliła mnie ta scena swoją batmanowatością. :P
Bardzo lubię te wszystkie
nawiązania do Gacka które serwują nam scenarzyści. Kapitan Lance zachowuje się
niczym Komisarz Gordon współpracując z Green Arrowem. To trochę naciągane, bo
ledwo 2 lata temu zabił on prawie 30 ludzi (i to tylko w samym mieście), a
teraz już są kumplami na zabój. Ale taka jest komiksowa rzeczywistość i trzeba się przyzwyczaić. Do
komiksów nawiązuje głupia refleksja, że bohater nie może mieć udanego życia
uczuciowego. Nie zgadzam się z tą tezą. Wiem, ze robi się to by podkreślić
tragizm bohatera (Spider-Mana czy Batmana czy tutaj Green Arrowa) ale dla mnie
to pójście po najmniejszej linii oporu i wykorzystywanie ogranych klisz. Można
by było wymyślić coś mniej banalnego, ale da się to przeżyć. Fajnie też
zobaczyć kolejne rodzaje strzał – tutaj powstrzymująca sieć, lub krępująca
bandytę. Dzięki temu jesteśmy jak najbliżej świata DC.
Felicyty jak zwykle kradnie każdą
scenę. Powiem to kolejny raz – świetnie napisana, świetnie zagrana, świetnie
wyglądająca postać. I nie ważne – czy z rozpuszczonymi włosami w wieczorowej
sukni czy w niebieskiej bluzeczce pracownika marketu komputerowego. Rządzi
babeczka i tyle. Cała scena pierwszego spotkania z Royem Palmerem miała
dodatkowy smaczek dla miłośników „Chuck’a”. I otoczenie i aktor i zabawne
dialogi były bardzo podobne do tamtego serialu. Choć można też to skojarzyć z TBBT gdy to Sheldon
„sprzedawał” sprzęt elektroniczny. Co kto lubi.
Nowi aktorzy mi bardzo pasują.
Atoma znam tylko z kreskówki Justice League Unlimited, więc ekspertem nie
jestem, ale Brandon Ruth z twarzy jest podobny do pierwowzoru. Z jego
zachowaniem może trochę przesadzili,
upodabniając go zbyt do Roberta Downeya Jr i jego Tonego Starka. Jednak
jego pogadanki z Felicyty są tak ujmujące, że tutaj mi to naśladownictwo nie
przeszkadzało.
Podobnie z Peterem Stormayerem. Fajnie że znalazł czas by dzielić swoją
uwagę pomiędzy Green Arrowa w Starling City i Reda Reddingtona w Waszyngtonie.
Podoba mi się jego nowy, „prawdziwy” Hrabia Vertigo, czyli zubożały arystokrata
z nieznanemu nikogo kraju.
Nowe postacie są również w retrospekcjach w Hong Kongu, ale ten wątek
dopiero się rozkręca i będzie go więcej w kolejnych odcinkach.
Wadą jest zbyt naciągane
odnalezienie Olivera w tej restauracji. Ja wiem, że on nie jest Batmanem, ale
nie zauważenie nadajnika GPS na kostiumie to „rookie mystake”, którego po
latach doświadczeń powinien uniknąć. Ten przeskok 5 miesięczny też mnie nieco
wykrzywia. Nikt specjalnie się nie kryje, że chodzi tylko o cykl emisji
serialu. Ale to zostawia widzowi sporo luk czasowych. Przydałyby się jakieś
dobrze pomyślane web episody które by je wypełniły. Rzeczą która dalej mi nie podchodzi to
ponowne „granie biustem” Felicyty. W drugim sezonie (2x6) Emilly Beth Rickards
była ubrana w prawie identyczną sukienkę co teraz, której centralnym elementem jest duży
trójkąt i głęboki wgląd w jej dekolt. Po co to? Nie na tym opiera się jej urok
i zalety. Od świecenia cyckami jest/była Sarah (której sekwencja walki była nieco
komiczna). Chciałbym by przestano ubierać ją tak wyzywająco. Można też było
oszczędzić nam rozczulania się nad córką Diggla ale to dało się to przeżyć. Tak
lubię ten serial i postacie, że nie przeszkadza mi ani teen romans, ani sceny
rodzinne.
Nie powiem – zakończenie mnie
zaskoczyło, zwłaszcza, że tak dobrze wszystko szło. Emocjonalny cios obuchem
dla bohaterów i widzów. Wszystko podporządkowane pod prawdziwego, groźnego
wroga (Liama Nelsona :) ), który będzie się przewijał przez cały sezon. Z
niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, tym bardziej, że jeszcze nie pokazano
nam, co tam słychać u Malcolma i jego córeczki.
Fajnie to wszystko zostało tu opisane.
OdpowiedzUsuń