Dziś się wkurzyłem słuchając wiadomości w radiu. W Sejmie grupa posłów wpadła na pomysł by tak jak z czynszami wprowadzić okres ochronny w energetyce. Tzn. by elektrownia nie mogła odcinać dłużnikom prądu w zimie - od grudnia do końca marca. Może i szczytna idea ale problem jest przecież postawiony na głowie. Ciągle wraca stare przysłowie mówiące, że socjalizm dzielnie walczy z problemami które sam tworzy.
Przecież problem leży w tym, że prąd jest za drogi i dlatego ludzie mają kłopoty z opłaceniem rachunków. A ceny są takie bo jest zarząd państwowy nad elektrowniami. Nie ma prawdziwej, realnej konkurencji (nawet Vattenfall się wycofał z naszego rynku) to jak mają spadać ceny? Poprzednia szefowa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów straciła robotę bo nie chciała się zgodzić na fuzję Tauronu i Enei czy tam PGE. Nowy szef już to przyklepał i nie ma problemu (dla Tuska). Do nędznego zarządu i braku konkurencji dodajemy jeszcze wysoki socjal i uzwiązkowienie pracowników energetyki. Zyski są przejadane zamiast inwestować je w tańszą infrastrukturę i technologię. Lepiej sponsorować beznadziejne zespoły piłkarskie (czy tam inne) i płacić wysokie opłaty klimatyczne niż coś z tym zrobić. W końcu to państwowe, więc niczyje, a oni prąd mają za darmo. :(((((
A żeby utrwalić ten stan to jeszcze ekipa Tuska wysmażyła fatalną ustawę o odnawialnych źródłach energii (OZE). Jeśli jakiś wkurzony obywatel postawi sobie (przechodząc przez piekło biurokracji) własny wiatrak czy panele słoneczne, to będzie musiał odsprzedawać elektrowni prąd za 1/3 ceny po której oni za niego żądają. Dla elektrowni to żyć nie umierać - za darmo będą mieli instalacje prądotwórcze zbudowane przez "murzynów" którym za prąd zapłacą psie pieniądze i sprzedają go z 60% zyskiem. A na dodatek będą płacić mniejsze kary za zatruwanie środowiska. Żyć nie umierać i wydawać kasę na większe premie dla siebie. I właśnie dlatego do mojego domu przyszedł rachunek na 370 zł za 2 miesiące. Normalnego człowieka szlag trafia.
Tak to właśnie jest, jak rząd bierze się za gospodarkę i regulacje. Właśnie coś takiego mamy teraz w Wenezueli. Po latach socjalistycznych rządów zmarłego już prezydenta Chaveza to państwo praktycznie przestało cokolwiek produkować. Została im tylko surowa ropa naftowa, której po tragicznie przeprowadzonej nacjonalizacji przemysłu naftowego nie mogą nawet przetworzyć w rafineriach. Ten kraj musi importować benzynę!
Ponieważ nikt nie widział wenezuelskiego inżyniera (wiem - stereotypowy żart o leniwych latynosach), infrastruktura po wyrzuceniu obcokrajowców została miejscami poważnie uszkodzona a wydobycie drastycznie spadło z 3.5 do 2 milionów baryłek dziennie (Rosja wydobywa 10 mln). Prezydent Maduro kompletnie sobie nie radzi z systemem zbudowanym przez jego poprzednika.
Chavez rozbudował do absurdalnych rozmiarów państwowe rozdawnictwo. Obywatele stali się klientami rządu. Przedsiębiorcy, zwłaszcza sklepikarze i sieci handlowe zostały zmuszone do sprzedawania podstawowych produktów spożywczych po państwowych cenach. Są one niższe, ale oderwane od rzeczywistości ekonomicznej. I teraz Wenezuelczycy przeżywają polskie lata 80-te
na własnej skórze. Czyli stoją w coraz dłuższych kolejkach do coraz bardziej pustych sklepów. Inflacja wynosi już 56% i rośnie.
na własnej skórze. Czyli stoją w coraz dłuższych kolejkach do coraz bardziej pustych sklepów. Inflacja wynosi już 56% i rośnie.
Jaka jest odpowiedź rządu? Rówież nam doskonale znana. Oskarża o wszystko spekulantów którzy niby wykupują całą żywność po państwowych cenach by sprzedać je w sąsiedniej Kolumbii. Dlatego wysłał na granice z tym krajem 17 tyś żołnierzy by uszczelnić granicę. A do sklepów chce wprowadzić czytniki lini papilarnych by jeszcze bardziej kontrolować kto, gdzie i co kupuje. Śmiech więźnie w gardle gdy się pomyśli, że gdyby u nas nie upadł PRL 25 lat temu, też byśmy mieli czytniki linii papilarnych przy pustych sklepowych hakach. :(
Kto zyskał? Oczywiście urzędnicy. Gdy Chavez obejmował urząd w 1998 było 18 ministerstw. Teraz jest ich 35 + 11 administracyjnych misji specjalnych. A to tylko czubek góry lodowej. Kraj trawi też oczywiście wysoka korupcja, nieudolność tych wszystkich funkcjonariuszy publicznych i wysoka przestępczość z niską wykrywalnością. Ogólnie pomysł by całe społeczeństwo żyło z wydobycia ropy jest całkiem niezły. Ale nie da się, no nie da się by ze sprzedaży 3.5 mln baryłek ropy dziennie utrzymało się prawie 30 mln Wenezuelczyków. Gdy teraz wydobywa się 2 mln, system musi upaść. Czego sobie i Wenezueli życzę. Ludzie wyszli tam na ulicę i protestują. Oby im się udało.
Potwierdza się kolejna smutna prawda, że zarząd urzędników doprowadzi do braku piasku na Saharze, lub lodu na Antarktydzie. Powystrzelać co drugiego darmozjada, a resztę trzymać krotko. :)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz