Wstępując do mojego nowego ulubionego sklepiku z tanią prasą, odkryłem że mają tam jeszcze sporo wczesnych numerów Kolekcji Komiksowych. WKKDC, SBM, Transformers, Star Wars. Jeśli ktoś by jakimś cudem tego nie miał, to może się zaopatrzyć. Tylko cena mogłaby być troszkę niższa. 29 zł za tomy których nie kupiłem wcześniej, bo mnie nie interesowały, to trochę dużo. Tym bardziej, że widziałem w innym antykwariacie Conany po 20 zł. Ale skoro tyle kolekcji się już pokończyło, albo skończy, a Egmontów z półki nie wezmę, to skusiłem się na 4 tom WKKM. Tym bardziej, że niedawno minęła ósma, okrągła rocznica od premiery testu, kiedy Spider-Man: Powrót do domu zawędrował do moich łapek. Czyli okazja była jak najbardziej.
Ja do wielkiej miłości do Hachette dochodziłem stopniowo. Na samym początku, jak uważałem, że 40 zł to za dużo za komiks, to postanowiłem sobie kupować tylko tomy z grupami superbohaterskimi, eventy, oraz Pająka i Punishera. Dlatego tom 4 po restarcie ominąłem. Oraz dlatego, że strasznie cienki był objętościowo, a ciągle kosztował 40 zł. Nawet wstęp naczelnego Panini jest tu krótszy, niż w standardowych numerach. Poza tym miałem również 4 tom, tyle że testowych Avengers Dissasembled. Zatem miałem nawet ten fragment panoramy. Dopiero z czasem zmieniłem podejście, zacząłem kupować więcej, a teraz wszystkiego mam za dużo. Ale mimo swojego maniactwa, 29 zł za Ultimates tom 1 nie dam.
Jest to pierwsza solowa historia o Wolverine, autorstwa Chrisa Claremonta. Ten scenarzysta przez lata praktycznie sam tworzył światek mutantów w Marvelu. Rozbudował wątki, pogłębił psychologię postaci, dodawał nowych bohaterów i villanów. Na początku lat 80-tych zadecydował, że chce odkryć trochę z nieznanej przeszłości, jaką skrywał Logan. My teraz wiemy, że ma on ponad 150 lat i przed dołączeniem do X-Men zwiedził i miał przygody w większości zakątków świata. Stał się chyba najbardziej popularnym mutantem w universum i wydawnictwo przez ostatnie ponad 30 lat mocno go eksploatowało, odkrywając praktycznie wszystkie karty i odzierając Rosomaka z tej nuty tajemniczości. Ostatecznie doprowadziło to do zagonienia się w piętkę, zabicia tej ikonicznej postaci, sprowadzenia do 616 jej alternatywnej wersji, a ostatecznie oczywiście do wskrzeszenia oryginału. Bo w świecie komiksowym śmierć już nic nie znaczy. Jest tylko sposobem by wyciskać od komiksiarzy kolejne góry kasy. Dobrze, że dziś coraz mniej fanów daje się nabrać na takie tanie i wyświechtane sztuczki. Ciekawe czy gdyby Claremont wiedział co zapoczątkował, dalej by stworzył tą pierwszą miniserię?
Fabuła jest powiązana oczywiście z tym co wtedy działo się w głównej serii Uncanny X-Men. Japonka Mariko, którą Logan poznał podczas pobytu w Tokio, przyjechała do USA i związała się z nim. Po powrocie z początkowej, krótkiej przygody w Kanadzie, Wolverine odkrywa, że bez słowa wyjaśnienia jego dziewczyna wróciła do ojczyzny. Aby zrozumieć dlaczego tak się stało, natychmiast rusza za nią. Oczywiście pakuje się w kłopoty, gdyż rodzina Mariko z miejsca staje się wrogo nastawiona do jej dotychczasowego kochanka. Czeka nas spotkanie z miejscową mafią (choć nie pada nazwa Yakuza) oraz "Dłonią", czyli klanem ninja, z którym kłopoty miał zazwyczaj Daredevil.
Autor delikatnie i subtelnie pokazuje nam, że Logan nie jest typowym gaijinem, który w ogóle nie zna miejscowej japońskiej kultury, nie szanuje jej i traktuje wszystko co niezachodnie z niższością. O nie. Czytelnik domyśla się, że to nie pierwsza i nawet nie druga przygoda bohatera na dalekim wschodzie. Pokazywane nam są szczegóły i niuanse tego świata, jak śmiertelnie poważnie traktowany honor rodu, jak ważna jest tradycja rodzinna, czy też złożoność teatru kabuki. I mimo tego, że główny bohater to wszystko wie i rozumie, to nie chce się z tym wszystkim pogodzić i idzie na starcie z tą skostniałą rzeczywistością. W takich warunkach humor jest tu ograniczony do minimum i nie ma za bardzo klasycznych odzywek typu "Bub", czy żartów o piwie. Trochę szkoda, że jest tak wszystko na serio, ale rozumiem co chciano nam pokazać. Dobrze, że pojawia się klasyczne motto, które przylgnęło już na stałe do Logana.
Potem jednak wychodzą uproszczenia zastosowane przez Claremonta. Uważam że powinien rozciągnąć tę mini serię, na więcej zeszytów. Bo na samym końcu wszystko jest pokazane bardzo skrótowo i idzie zdecydowanie za łatwo. Sprawy z Mariko też układają się niezbyt logicznie moim zdaniem, w stosunku do początku. Wszystko ułożono pod przygotowane wcześniej zakończenie, łamiąc zasady świata przedstawionego. Bardzo tego nie lubię w komiksach, książkach, serialach czy filmach. Znaczy ostateczne rozwiązanie mi się podobało, ale można było podejść do niego zdecydowanie inteligentniej. A nie tylko dlatego, bo takie są wymogi wydawnictwa.
Rysunki są bardzo dobre, bo w końcu to jest Frank Miller. Miał on już wprawę zwłaszcza w rysowaniu ninja z "Dłoni". Mimika i szczegółowość twarzy zachwyca, a choreografia walk robi wrażenie i powinna się spodobać każdemu. Jedyne zastrzeżenia mogę mieć do pustawych, jednokolorowych teł i ogólnej generalizacji otoczenia. Brakuje mi panoram otoczenia, którymi rozpieszcza mnie seria o Conanie. Nie spodobały mi się zwłaszcza okładki, na których mamy tylko Wolviego i nic więcej. Szkoda, że nie powstały jakieś alternatywne grafiki. Mamy też styl pisania z lat 80-tych. Długaśne dymki, opisy otoczenia i decyzji postaci, oraz ciągłe powtórzenia wydarzeń z poprzednich zeszytów, lub tego że Wolverine ma szkielet z adamantium, wysuwane szpony oraz zdolność regeneracji i leczenia ran. Tu akurat to, że dostaliśmy tylko 4 zeszyty, jest zaletą. Bo ile można ciągle czytać pitolenia o tym samym?
Na koniec dostajemy i początki samego bohatera i o tym jak powstała ta konkretna historia. Mozna to wszystko porównać z dodatkami z SBM #2. Bez tego komiksu można się obyć, tym bardziej, że te wątki wracają i są kontynuowane w Uncanny X-Men. Ja wziąłem to jako kompecista, zasmucony brakiem kontynuacji polskiego WKKM.
Ocena: 6+/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz