Jeśli dobrze liczę, to już trzeci origin Supermana w Kolekcji. Tyle że drugi pod względem pierwotnej publikacji, bo z 2003. "Tajna Geneza" była zaś z 2009. Pytanie - jeśli już Egmont ingerował w kolejność tomów dla swojej korzyści, to czemu nie mógł przy okazji poprawić błędu niemieckiego i ustawić te orginy chronologicznie? Odpowiedź - bo Egmont to zło i guzik go ta Kolekcja obchodzi, mimo ze dostaje hajs za jej opracowywanie - QED. :))))
Tym razem początki Człowieka ze Stali na warsztat dostał Mark Waid. Lubię tego autora, bo on czuje to czego oczekuje od niego czytelnik. Myślę, że to dlatego w tym komiksie widzimy masę odwołań do dzieł audiowizualnych o tym bohaterze, które też mówiły o jego przeszłości przed przybraniem kostiumu. Tak jak w filmie z 1978 roku oraz serialu "Lois and Clark: Nowe Przygody Supermana", Kent przychodzi do redakcji Daily Planet po tym jak wcześniej podróżował po świecie i w tajemnicy pomagał innym ludziom. Mamy również wspomniany ratunek promu kosmicznego, którego dokonał w pilocie serialu. W kreskówce Superman TAS Kal-El rozwalał maszyny wojskowe, które się popsuły a z którymi był powiązany Lex Corp. Tutaj mamy podobny motyw. Nie mogło też zabraknąć odwołań do serialu Smallville, który wtedy w USA zakończył 3 sezon a potem rozwijał się świetnie w czwartym. Dorzucono więc też wspomnienie o Lanie Lang (choć się nie pojawia) i znajomość z Lexem Luthorem, gdy Clark chodził do liceum. Obsesja łysego na punkcie życia pozaziemskiego również się pojawiła. Czyli ogólnie odwołań i smaczków dla wiedzących jest tutaj bardzo dużo. Może odrobinę Waid z tym przesadził, ale i tak czytało się to dobrze.
Specjalnie natomiast scenarzysta pominą wywiad jakiego Kal-El udzielił Lois Lane (w innej wersji Clarkowi Kentowi) zaraz po swoim pierwszym pojawieniu się. To w nim wyjaśniał kim jest i że chce tylko pomagać ludziom. Tutaj sam jeszcze nie zna swojego pochodzenia, nie ma kryształu ani Fortecy z dziedzictwem Kryptona. Brak informacji o nowej, tak potężnej postaci, z miejsca rodzi wrogość czynników rządowych i armii. A Lex Luthor oczywiście podsyca tą nieufność i zamierza zohydzić nowego herosa również społeczeństwu. Rozpętuje więc medialną kampanię negatywną na wielką skalę, która ma się zakończyć wielkim pokazem, o tym, że to on jest największym zbawcą ludzkości. Mamy tu zabieg powtórzony potem w historii "Lex Luthor: Człowiek ze Stali", która w WKKDC ukazała się wcześniej, choć w USA wyszła później. Tylko zakończenie i sposób osiągnięcia tego uwielbienia jest u Waida o wiele bardziej spektakularny. Przyznam, że podobnego motywu w historiach o Supermanie jeszcze nie czytałem, ani nie widziałem. Choć pewnie spowodowane jest to szczupłością polskich źródeł. Może w amerykańskich komiksach coś takiego pojawiało się częściej.
Jeszcze przed finałem następuje sporo spowolnienie bieżących wydarzeń. Dopiero w drugim tomie Clark na dłużej wraca na farmę, wyjaśnia swoje nieporozumienia z przybranym ojcem Johnatanem i opowiada mu i czytelnikowi historie swojej znajomości z młodym Lexem w Smallville. Zawsze byłem sceptyczny co do tego fragmentu losów Supermana, gdyż wychowany na serialu "Lois and Clark", oraz "Superman TAS" uważałem, że powinno zostać to, że Lex i Kal-El pierwszy raz spotykają się jako dorośli w Metropolis. A całe "Smallville" wprowadziło Lexa na farmę, żeby było fajnie, choć nie ma to nic wspólnego z komiksową rzeczywistością. Ale ponieważ archiwalne zeszyty w tych numerach uświadomiły mi, że coś takiego pojawiało się już w 1960 roku, muszę chyba wreszcie zaakceptować ten fakt ich wcześniejszej znajomości.
Całość zilustrował Lenil Francis Yu, którego my znamy choćby ze starszej o 5 lat, marvelovskiej "Secret Invasion". Rysunki są dość poprawne i znośne ale mniej wygładzone niż w Inwazji Skrulli. Tuszujący tutaj Gerry Alangulian ma dość ciężki styl. Mi on trochę przypominał pracę Billa Sienkiewicza czy Franka Millera w Elektrze Assasin/Daredevil: MwaF lub Czarnej Wdowie. Ten artysta chyba wzorował się na swoich poprzednikach. Humor jak to u Waida pojawia się, choć nie jest wszechobecny. Głównie zabawnych scen dostarczają wydarzenia w Daily Planet i sposób bycia Lois. Ciepłe, miłe żarciki i śmieszne nieporozumienia. Nie ma tu jednak rzucania złośliwostkami i onlinerami na taką skalę, jaką widzieliśmy u Geoffa Johnsa w "Brainiac'u" czy "Tajnej Genezie".
Eaglemoss strasznie wymęczył mnie tymi originami Supermana. Wystarczyłby najlepszy z Byrne'm a pozostałe sloty powinni wykorzystać na inne polskie premiery. Po przeczytaniu obu wstępów przed archiwalnymi zeszytami, nabrałem ochoty i na New Krypton i na Lex 2000, w którym pokazano jak Luthor wygrał kampanię i został prezydentem USA. To mnie bardziej ciekawi. A nie mielenie w kółko prawie że tego samego, mimo iż i "Tajną Genezę" i "Dziedzictwo" dało się przeczytać. Wobec biedy i szczupłości przygód Supermana na polskim rynku, była to jednak strata miejsca. Mam nadzieję, że ostatni Człowiek ze Stali z pierwszej 60-tki Kolekcji - "Dla Jutra", wreszcie mnie w pełni zadowoli, rozbawi i ucieszy.
Na razie kolejny origin Supka da się czytać, ale można tez go spokojnie pominąć. Dla jednego nowego elementu na samym końcu opowieści, niekoniecznie musi go każdy znać. Ale ci którym początki bohaterów się podobają, będą zadowoleni.
Ocena: 7/10
Tym razem początki Człowieka ze Stali na warsztat dostał Mark Waid. Lubię tego autora, bo on czuje to czego oczekuje od niego czytelnik. Myślę, że to dlatego w tym komiksie widzimy masę odwołań do dzieł audiowizualnych o tym bohaterze, które też mówiły o jego przeszłości przed przybraniem kostiumu. Tak jak w filmie z 1978 roku oraz serialu "Lois and Clark: Nowe Przygody Supermana", Kent przychodzi do redakcji Daily Planet po tym jak wcześniej podróżował po świecie i w tajemnicy pomagał innym ludziom. Mamy również wspomniany ratunek promu kosmicznego, którego dokonał w pilocie serialu. W kreskówce Superman TAS Kal-El rozwalał maszyny wojskowe, które się popsuły a z którymi był powiązany Lex Corp. Tutaj mamy podobny motyw. Nie mogło też zabraknąć odwołań do serialu Smallville, który wtedy w USA zakończył 3 sezon a potem rozwijał się świetnie w czwartym. Dorzucono więc też wspomnienie o Lanie Lang (choć się nie pojawia) i znajomość z Lexem Luthorem, gdy Clark chodził do liceum. Obsesja łysego na punkcie życia pozaziemskiego również się pojawiła. Czyli ogólnie odwołań i smaczków dla wiedzących jest tutaj bardzo dużo. Może odrobinę Waid z tym przesadził, ale i tak czytało się to dobrze.
Specjalnie natomiast scenarzysta pominą wywiad jakiego Kal-El udzielił Lois Lane (w innej wersji Clarkowi Kentowi) zaraz po swoim pierwszym pojawieniu się. To w nim wyjaśniał kim jest i że chce tylko pomagać ludziom. Tutaj sam jeszcze nie zna swojego pochodzenia, nie ma kryształu ani Fortecy z dziedzictwem Kryptona. Brak informacji o nowej, tak potężnej postaci, z miejsca rodzi wrogość czynników rządowych i armii. A Lex Luthor oczywiście podsyca tą nieufność i zamierza zohydzić nowego herosa również społeczeństwu. Rozpętuje więc medialną kampanię negatywną na wielką skalę, która ma się zakończyć wielkim pokazem, o tym, że to on jest największym zbawcą ludzkości. Mamy tu zabieg powtórzony potem w historii "Lex Luthor: Człowiek ze Stali", która w WKKDC ukazała się wcześniej, choć w USA wyszła później. Tylko zakończenie i sposób osiągnięcia tego uwielbienia jest u Waida o wiele bardziej spektakularny. Przyznam, że podobnego motywu w historiach o Supermanie jeszcze nie czytałem, ani nie widziałem. Choć pewnie spowodowane jest to szczupłością polskich źródeł. Może w amerykańskich komiksach coś takiego pojawiało się częściej.
Jeszcze przed finałem następuje sporo spowolnienie bieżących wydarzeń. Dopiero w drugim tomie Clark na dłużej wraca na farmę, wyjaśnia swoje nieporozumienia z przybranym ojcem Johnatanem i opowiada mu i czytelnikowi historie swojej znajomości z młodym Lexem w Smallville. Zawsze byłem sceptyczny co do tego fragmentu losów Supermana, gdyż wychowany na serialu "Lois and Clark", oraz "Superman TAS" uważałem, że powinno zostać to, że Lex i Kal-El pierwszy raz spotykają się jako dorośli w Metropolis. A całe "Smallville" wprowadziło Lexa na farmę, żeby było fajnie, choć nie ma to nic wspólnego z komiksową rzeczywistością. Ale ponieważ archiwalne zeszyty w tych numerach uświadomiły mi, że coś takiego pojawiało się już w 1960 roku, muszę chyba wreszcie zaakceptować ten fakt ich wcześniejszej znajomości.
Całość zilustrował Lenil Francis Yu, którego my znamy choćby ze starszej o 5 lat, marvelovskiej "Secret Invasion". Rysunki są dość poprawne i znośne ale mniej wygładzone niż w Inwazji Skrulli. Tuszujący tutaj Gerry Alangulian ma dość ciężki styl. Mi on trochę przypominał pracę Billa Sienkiewicza czy Franka Millera w Elektrze Assasin/Daredevil: MwaF lub Czarnej Wdowie. Ten artysta chyba wzorował się na swoich poprzednikach. Humor jak to u Waida pojawia się, choć nie jest wszechobecny. Głównie zabawnych scen dostarczają wydarzenia w Daily Planet i sposób bycia Lois. Ciepłe, miłe żarciki i śmieszne nieporozumienia. Nie ma tu jednak rzucania złośliwostkami i onlinerami na taką skalę, jaką widzieliśmy u Geoffa Johnsa w "Brainiac'u" czy "Tajnej Genezie".
Eaglemoss strasznie wymęczył mnie tymi originami Supermana. Wystarczyłby najlepszy z Byrne'm a pozostałe sloty powinni wykorzystać na inne polskie premiery. Po przeczytaniu obu wstępów przed archiwalnymi zeszytami, nabrałem ochoty i na New Krypton i na Lex 2000, w którym pokazano jak Luthor wygrał kampanię i został prezydentem USA. To mnie bardziej ciekawi. A nie mielenie w kółko prawie że tego samego, mimo iż i "Tajną Genezę" i "Dziedzictwo" dało się przeczytać. Wobec biedy i szczupłości przygód Supermana na polskim rynku, była to jednak strata miejsca. Mam nadzieję, że ostatni Człowiek ze Stali z pierwszej 60-tki Kolekcji - "Dla Jutra", wreszcie mnie w pełni zadowoli, rozbawi i ucieszy.
Na razie kolejny origin Supka da się czytać, ale można tez go spokojnie pominąć. Dla jednego nowego elementu na samym końcu opowieści, niekoniecznie musi go każdy znać. Ale ci którym początki bohaterów się podobają, będą zadowoleni.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz