czwartek, 4 czerwca 2015

Avengers Forever WKKM #61 i 66

Powiem szczerze, że mnie "Marvels" Busieka i Rossa się nie podobało. Nie wiem jak mogło zachwycać skoro nie zachwycało. Ani pod względem scenariusza, ani pod względem rysunków. Bo nie po to czytam przygody superbohaterów, by śledzić losy zwykłego fotografa, który patrzy na to wszystko z boku. A o malowanych rysunkach Rossa naprodukowałem się przy recenzji "Sprawiedliwości", więc nie będę się tutaj powtarzał.


Avengers Forever to 5 lat młodsze i kolejne duże dzieło Kurta Busieka. Zarazem jedyny przedstawiciel komiksu lat 90-tych w drugiej 60-tce WKKM. I jeszcze liczy sobie aż 12 zeszytów. Choćby tylko z tego powodu należy mu się szacunek. Ja bardzo lubię dłuższe opowieści, bo wtedy autor ma czas by wszystko dokładnie i klarownie wyjaśnić czytelnikowi. Nie musi ścinać, bądź spłaszczać zakończenia, jechać po najmniejszej linii oporu, bo nagle przychodzi 5 czy 6 zeszyt i już na nic nie ma miejsca.


Pomysł na fabułę jest naprawdę bardzo ciekawy. Zwłaszcza dla miłośników podróży w czasie i rzeczywistości alternatywnych. Prolog pokazuje nam jak na odległej planecie wielka avengersopodobna armia tłumi powstanie miejscowej ludności. Gdy ze wszystkiego zostają już zgliszcza, na pobojowisku pojawia się Imperator o dziwnie znajomej twarzy. Po takim wstępie wracamy na Ziemię (a raczej Księżyc) gdzie widzimy jak Avengers zwracają się do Najwyższej Inteligencji Kree (którą uwięzili po ostatnim spotkaniu z niebieskoskórą rasą), by ta pomogła im uzdrowić Ricka Jonesa ze śmiertelnej choroby. I właśnie wtedy bohaterowie zostają zaatakowani przez Immortusa, którego celem jest zabicie Ricka. Wierzy on, że jest to jedyne rozwiązanie aby uchronić galaktykę przed przyszłym brutalnym podbojem przez Imperium Ziemian.


Ale wtedy do wydarzeń miesza się też Kang Zobywca - inny łotr podróżujący w czasie i stary wróg Avengers. Powstrzymuje on atak Immortusa na tyle długo by Jones mógł ponownie uzyskać dostęp do Mocy Przeznaczenia (jak podczas Kree - Skrull War). Dzięki niej udaje mu się ściągnąć do pomocy 7 członków Avengers z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Są to Kapitan Ameryka, Hawkeye, Wasp, Giant Man, Yellojacket, Songbird i Kapitan Marvel. Całej tej grupce udaje się uniknąć zniszczenia w pierwszym ataku i uciec razem z Kangiem do jego twierdzy - Chronopolis, aby obmyślić plan działania. Tak zaczyna się Wojna Przeznaczenia, a to dzieje się tylko w pierwszym zeszycie.


I niby wszystko jest fajnie. Tyle że znowu odezwał się we mnie wieczny malkontent, który ostatnio ciągle ma coś do powiedzenia. Zamiast cieszyć się lekturą, zauważam pewne wady, które psują mi pozytywny odbiór tego komiksu. Nie podoba mi się pewna rozwlekłość Busieka. Na początek sadzi nam sporo tekstu o poprzednich wydarzeniach, monologach wewnętrznych i rozterkach bohaterów. To przewija się przez całą opowieść, bo każda postać jest w innym punkcie swojego życia. I każda ma swoją motywację i problemy, o których scenarzysta szczegółowo nas informuje. Zeszyty 8 i 9 to jeden wielki previous o całej niemal historii życia Immortusa i Kanga. Jeśli zaś akcja w końcu rusza i niby coś się dzieje, to tak naprawdę postacie tylko miotają się w miejscu. Avengers i Rick niby ciągle walczą, podróżują po różnych liniach czasowych ale ja nie widzę, by do czegokolwiek ich to prowadziło. Schowali się na chwilę przed swoim wrogiem, ale on i tak ich dopada. Tyle że zamiast zabić od razu, stawia ich przed swoim obliczem pozornie bezradnych i bezsilnych. I wtedy zaczyna monolog... :) Że to nic osobistego, ale dla większego dobra (tzn jego dobra) Avengers muszą zostać zniszczeni. Zakończenia można się już samemu domyślić, nawet bez czytania.


Pomysł na ten komiks był dobry, bo dostaliśmy coś na kształt Wojen Temporalnych ze Star Treka. Tylko moim zdaniem wykonanie trochę kulało, bo fabuła stała się dość prosta, a udziwniono ją sztucznie by trwała aż 12 zeszytów. Trochę to przypomina, średnią wg mnie, jedyną TM-Semicową opowieść o Avengers, czyli "Ex Post Facto".  Każdy ma prawo do swojej oceny tej opowieści i nie będę się o to kłócił. Dla innych może być wspaniała i epicka a moje wrażenie może być mylne. Może trzeba się bardziej w nią wgryźć? Być większym znawcą całego uniwersum? W każdym razie faktem jest, że Busiek i Stern zawarli tu masę odwołań do 35 lat działalności Avengers. I problemem polskiego czytelnika jest, że niekoniecznie musiał czytać angielskie oryginały, więc może się czuć zagubiony i zdezorientowany.


Kang jest ikonicznym przeciwnikiem Avengers. Tyle, że poza kreskówką "Avengers: Earth Mightest Heroes" nic o nim więcej nie słyszałem. A ani "Kang Dynasty", ani "Citizen Kang" do WKKM się nie załapały (przynajmniej na razie). Co więcej Forever spoileruje nam inne ważne wydarzenia - Kree- Skrull War, Secret Empire, Narodziny Ultrona i Visiona. Meh - kto układa tą kolejność w której wychodzą tomy? Ten komiks powinien wyjść pod koniec drugiej 60-tki jak przeczytalibyśmy już większość klasycznych tomów, które dopiero teraz będą miały swoją polską premierę. A tak pozostaje nam tylko szybko zapomnieć czego dowiedzieliśmy się o Secret Empire, którego premiera już 12 sierpnia tego roku.


Rysunki są dobre. Kreska Carlosa Pacheco jest dość charakterystyczna i podobna do innych latynoskich rysowników superhero, z którymi się stykałem. Widać, że to normalny, porządny komiks. Wszystko jest czytelne i zawiera odpowiednią liczbę detali. Nie sili się na przesadny artyzm czy realizm i to mi się podoba. Na razie ja mam dość oryginalnej kreski, klasycznej kreski czy eksperymentalnej formy. Po tym wszystkim co ostatnio czytałem z utęsknieniem wracam do normalności. Brakuje mi tutaj też nieco dobrego humoru. Co prawda Rick czy Yellowjacket rzucą czasem jakiś suchar, ale do wzorcowych (wg mnie) pod tym względem "New Avengers" 1-6, nie mają oni podejścia.


Także mimo tych paru zastrzeżeń ja cieszę się, że Avengers Forever zawitali do Kolekcji. Bo ta grupa jest jak pizza - nawet gdy jest "zła" i tak nieźle smakuje. Może z czasem przekonam się do nich jeszcze bardziej. Niektóre opowieści wymagają czasu by można je w całości docenić. Premiery wspominanych w nich klasyków powinny mi w tym pomóc.


Na koniec wspomnę jeszcze tylko o grzbiecie. Na pierwszy rzut oka pasuje do tomu #65 i to jest zła wiadomość. Nie było żadnej naklejki na poprzedni skopany fragment panoramy ani wyjaśnienia czy przeprosin za błąd w druku. Dopiero po telefonach na infolinie Hachette się dowiedziałem, że można do nich odesłać "zły" egzemplarz "Zmierzchu Mutantów" a oni prześlą dobry i jeszcze zwrócą za przesyłkę. I w dzień premiery tomu #66 tak właśnie zrobiłem. Mam potwierdzenie i mam nadzieję, że dostanę go z powrotem.

5 komentarzy:

  1. Czy inne linie czasu to inne uniwersa ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tutaj tak. Różnice w liniach czasu tworzyły alternatywne rzeczywistości. Zresztą wg Busieka cofając się w czasie nie można było zmienić przyszłości. Każda zmiana w lini czasowej powodował powstanie następnej rzeczywistości, starą pozostawiając bez zmian.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mógłbym się rozpisać o Marvels ale masz swoje zdanie więc nie będę trół. Plus nieco cię rozumiem rysunki Alexa Rossa są fajne ale wolę takiego Tima Salea (trolololo).

    Ale ja nie o tym. Tak czytam twojego bloga i muszę się zapytać -jaki jest twój ulubiony komiks?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już to to napisałem - W WKKM najbardziej podobał mi się jeden z pierwszych Bendisów (zanim zszedł całkiem na psy) - czyli New Avengers 1-6. Z innych pozycji uwielbiam Eurotrip i Ostatnie Dni z Punisherem. Rok 1995 i te grube komiksy jakie nam fundował TM Semic z Frankiem były wg mnie bardzo dobre. Ogólnie Punisher i Spider-Man to moi ulubieni bohaterowie Marvela.

      Usuń
  4. Ostatnia strona komiksu przypominami Doctor Who.

    OdpowiedzUsuń