To, że Netflix potrafi robić bardzo dobre seriale, wiemy od chwili gdy wypuścił 1 sezon swojego remake'u House of Cards. I tak się dziwnie złożyło, że następne jego projekty również były dobre lub bardzo dobre. Może Hemlock Grove nie przebił się do świadomości (ja sam jeszcze tego nie widziałem), ale "Orange is the New Black", 6 sezon Wojen Klonów czy kolejne części przygód Franka Underwooda utrzymywały swoją popularność i wysoką jakość. Ale dopiero współpraca z Marvelem (przynajmniej dla mnie) była ostatecznym testem czy ta platforma cyfrowa (a nie "prawdziwa" stacja telewizyjna) naprawdę potrafi robić wielkie i dobre rzeczy, czy po prostu miała szczęście, które miało się skończyć.
Bez owijania w bawełnę - udało się. Netflix kolejny raz udowodnił, że potęgą jest i basta. Więcej, moim zdaniem tak właśnie powinny wyglądać wszystkie komiksowe seriale i filmy. Fabuła całego sezonu to kolejny origin. Patrzymy na sam początek
kariery Daredevila, która rozpoczyna się razem z początkiem praktyki
adwokackiej Matta Murdocka. Bohater nie może już znieść fali
przestępczości która dzieje się w jego dzielnicy Nowego Yorku - Hell's
Kitchen. Problemem jest to, że Wilson Fisk - nowy przestępczy boss, do
spółki z yakuzą, triadami i ruską mafią, chcą zniszczyć większą część
budynków dzielnicy, by przebudować ją według swego pomysłu. Nie licząc
się oczywiście z życiem dotychczasowych mieszkańców. I tak ubrany na
czarno, zamaskowany, samotny mściciel staje do tej nierównej walki.
Pierwszą rzeczą która rzuca się w oczy są świetnie zrealizowane sekwencje walk. Szybkie, brutalne, widowiskowe a jednocześnie trochę realistyczne. Jak na komiks oczywiście. Bo w przeciwieństwie do innych produkcji akcji, szeregowi łotrzy nie padają od dwóch - trzech ciosów. Każde starcie jest dłuższe niż przyzwyczaiła nas "Zabójcza Broń" czy "Liberator". Daredevill męczy się, otrzymuje obrażenia, czasem pada pod naporem przeciwników. A potem rany musi mu opatrywać Nocna Pielęgniarka. Naprawdę przyjemnie się to ogląda. Mi zabrakło tylko większej ilości bullet time'u w niektórych momentach. Sceny rzucania pałkami czy unikania kul aż się oto prosiły.
Drugą i najlepszą rzeczą jest to - że "Daredevil" jest dość głęboko osadzony na i w swoim komiksowym pierwowzorze. Błyszczy jak wielka gwiazda na nocnym niebie. Po weekendowym seansie cała reszta przedstawicieli gatunku wiele traci w porównaniu do niego. Ale co ja poradzę na to, że ani Green Arrow, ani Flash nie mieli wielu (jeśli w ogóle) polskich wersji językowych swoich przygód? Wszystko oczywiście przez to, że Eaglemoss Polska ciągle jeszcze nie wydaje naszej wersji Kolekcji DC (muszę do nich kolejnego maila napisać). A pierwszy komiks o Inhumans (którzy teraz występują w "SHIELD") będzie w polskiej WKKM dopiero w styczniu 2017 roku. Dobrze, że chociaż Ultron od Hachette wychodzące już 29 lipca tego roku. Wreszcie ktoś odszedł od "realistycznego" (phi) spojrzenia Christophera Nolaana i sięgną prawdziwych do źródeł.
Bo serial o Diabełku ma masę nawiązań do komiksów, które ukazały się po polsku i które ja czytałem. Dzięki temu seans był o wiele lepszy gdy wiedziało się skąd dane smaczki pochodzą. Najwięcej czerpane jest z kultowego tytułu "Daredevil: The Men without a fear", w którym to wielki artysta i scenarzysta ze świata komiksu - Frank Miller, na nowo opisuje origin tej postaci. Nie cierpię tych wszystkich początków, ale co zrobisz? Dobrze zaadaptowano i pierwszy kostium Matta Murdocka - cały czarny, przypominający nieco pidżamę ninja, śmierć jego ojca, trening przez Sticka i to jak Kingpin poświęca swego ojca. Drugim źródłem, jest "Daredevil: Yellow" (wydanie od Muchy już za miesiąc), w którym Tim Sale i Jeph Loeb (w latach 2001-2002) ponownie przedstawiają origin bohatera. W serialu widoczny jest głównie motyw nieśmiałych zalotów Foggiego do Karen i trudnych, pionierskich początków kancelarii Nelson i Murdock. Komiks Franka Millera (ponownie) "Daredevil: Born Again" jest uznawany za najlepszą historię z tym bohaterem. Dzieło Netflixa zaczerpnęło z niego głównie ostateczne starcie Wilsona Fiska z Mattem Murdockiem, zniszczenia poczynione w Hell's Kitchen, narkotykową przeszłość Karen czy choćby krótkie słówko "Reborn", które Kingpin rzucił mówiąc o swoich planach przebudowy NYC. I w ogóle mamy wiele innych nawiązań - czerwone okulary i podkreślanie katolickości z "Diabła Stróża", wojownika ninja z organizacji "The Hand", Fisk w więzieniu (z bardziej współczesnych opowieści) oraz wszystkie inne motywy, których nie wyłapałem, bo za mało czytałem komiksów o Daredevilu.
Także obsadę należy pochwalić. Do tej pory znałem tylko Deborah Ann Woll, która wcześniej grała Jessickę w "True Blood". Z tego powodu niezbyt widziałem ją w tak kluczowej roli, jak Karen Paige. Na szczęście dała radę. Charlie Cox w głównej roli był świetny. Szkoda tylko, że bardziej mu włosów nie pofarbowali. Były trochę za ciemne jak na mój gust. No i Wilson Fisk. Może trochę za mało potężny był, może trochę przesadzał z chropowatością swojego głosu. Ale na zbliżeniach, jego twarz była idealna. Aktor Vincent D'Onofrio świetnie oddał to miotanie się postaci, między jego planami, miłością do kobiety a brutalnością w sposobie działania. Scena rozwalenia ruskiemu głowy drzwiami od SUV - świetna. Pewnie za bardzo idealizuję ale IMHO niedoścignioną kreacją Kingpina była ta ze "Spider-Mana TAS". O czarnej wersji z filmu z 2003 roku, wolę nie wspominać. Wolałbym bym też jego prawą ręką był George (postać z "Punisher: Ostatnie Dni"), ale Wesley też mi się podobał. Jedyny zgrzyt to czarny Ben Urich. To zmarszczone czoło, okulary i broda były świetne. Tylko dlaczego zrobili z niego czarnego?? I nie o to chodzi, że jestem rasistą. Za rok wyjdzie "Luke Cage" i tam wszystkie postacie mogą sobie być czarne bo facet zaczynał w czarnych dzielnicach. Ale w zgodzie z prawdą historyczną Ben Urich był białym mężczyzną i taki powinien być też w serialu. Błędem dla mnie było też, że usunięto na koniec tą postać z całego MCU. Szkoda - mógłby się przydać choćby w nadchodzącej "Civil War".
Podobały mi się humorystyczne kwestie - głównie Foggiego ale nie tylko. Nie było ich za dużo ale wprowadzały pewne rozluźnienie między emocjonalnymi wydarzeniami. Świetnie zrealizowano bardzo klimatyczną czołówkę okraszoną piękną ścieżką dźwiękową. W niej też było nawiązanie do komiksów. Murdock z tylko przepaską na oczach jest jakby z "1602" wyjęty. Podobała mi się też choćby ta sekwencja scen na koniec pierwszego odcinka, zapowiadająca z czym się będzie mierzył główny bohater. Dobre były też niewielkie odniesienia do Avengers i tego co się działo wcześniej w MCU. Choćby Clare mówiąca o typie miliardera playboya o którym tyle się teraz słyszy.
Podobały mi się humorystyczne kwestie - głównie Foggiego ale nie tylko. Nie było ich za dużo ale wprowadzały pewne rozluźnienie między emocjonalnymi wydarzeniami. Świetnie zrealizowano bardzo klimatyczną czołówkę okraszoną piękną ścieżką dźwiękową. W niej też było nawiązanie do komiksów. Murdock z tylko przepaską na oczach jest jakby z "1602" wyjęty. Podobała mi się też choćby ta sekwencja scen na koniec pierwszego odcinka, zapowiadająca z czym się będzie mierzył główny bohater. Dobre były też niewielkie odniesienia do Avengers i tego co się działo wcześniej w MCU. Choćby Clare mówiąca o typie miliardera playboya o którym tyle się teraz słyszy.
Wad było naprawdę niewiele. Mi szczególnie nie podeszło to, że jest to origin i że przez prawie cały serial Matt biega w tym pierwszym kostiumie, a prawdziwy zakłada na 15 minut przed końcem sezonu. Ja wiem, że tak było w komiksie Millera, ale chciałbym więcej Diabełka w pełnym rynsztunku. Maska na twarzy była czarna, zamiast czerwona - mam nadzieję, że w "Defenders" to zmienią. Trochę też głupio wyszło, że 30 lat zmagań z Kingpinem (a ten pseudonim w ogóle nie padł) upchnięto w zaledwie 13 odcinkach. To przecież powinna być akcja rozciągnięta w czasie. Niestety z powodu napiętego harmonogramu (co pół roku nowa postać) Fisk wylądował w więzieniu już teraz. Tyle dobrego, że nie poznał tajnej tożsamości Murdocka. choć tuż przed jego wsadzeniem zrobiono to trochę zbyt naiwnie i po łebkach. Facet miał w kieszeni pół miasta i policji, ale z FBI przekupił tylko jednego gościa? Ta organizacja jak rycerze na białym koniu przybyła z odsieczą i wszystkich zgarnęła, bo korupcja i zepsucie jej się nie imało. Bitch, please. :) I ja wiem, że to serial o niewidomym bohaterze. Ale czy musiał być aż tak ciemny? Ja muszę korzystać ze wzroku, a nie z sonaru, więc aż takie przyciemnienie, nie było mi w smak. Musiałem gammę na monitorze podkręcać, by było widać więcej, niż tylko zamazane kontury. Nawet sala sądowa była niedoświetlona. Dobrze też że oszczędzono nam scen pakującego Kingpina w samych slipkach - zawsze wydawały mi się trochę za bardzo kiczowate.
Ale to są drobiazgi. Wszystko można poprawić w kolejnych pozycjach. I ewentualnym 2 sezonie samego Daredevila, bo przecież Hand, Elektra, Bullseye i Punisher tylko czekają. Serial i Netfix okazały się wielkie. Naprawdę wielkie. Każdy miłośnik tego typu produkcji powinien ją obejrzeć i zachwycać się jak ja. Teraz zaś z niecierpliwością czekam na listopad i "A.K.A. Jessica Jones".
Naucz się pisać.
OdpowiedzUsuń