Jako piąty bohater w drugiej kolekcji Hachette przedstawiony zostaje Hulk. Pierwszym plusem tego tomu to jego potęga dorównująca tytułowi. Aż 240 stron za jedyne 40 zł. Taka cena po prostu miażdży konkurencję. Drugim, że dość szybko dostajemy tom z jednym z pierwszych bohaterów Marvela ze Srebrnej Ery. Trochę szkoda, że na Fantastyczną Czwórkę będziemy musieli trochę poczekać.
Niestety nie podoba mi się zawiązanie akcji tego komiksu. Nie wiem dlaczego Paul Jenkins nagle wymyślił, że Bruce Banner zachorował na stwardnienie zanikowe boczne i zaczyna umierać. Wg mnie to w ogóle nie ma sensu. Bo gdy Banner bywał ranny w swojej ludzkiej postaci, to przemiana w Hulka uzdrawiała go natychmiastowo. Moce Hulka mogły zasklepiać tkanki po postrzałach, leczyć oparzenia, złamania itp. ale niby nie mogą zregenerować komórek nerwowych? Przecież to się kompletnie kupy nie trzyma!
W związku z chorobą oraz śmiercią swojej żony Betty (Tymczasową oczywiście. W końcu to są komiksy Marvela) Bruce znowu zaczyna przeżywać załamanie nerwowe. Udaje się po pomoc do swojej byłej dziewczyny ze studiów Angeli Limbscombe, która tak się szczęśliwie składa, że jest doktorem neurologi, geniuszem w swej dziedzinie. I po chwilowej kłótni próbuje pomóc swojemu ex. Dzięki specjalistycznej aparaturze Banner znowu odbywa podróż w głąb swojej psychiki. Tutaj od razu mamy sytuację rodem z WKKM #7 "Hulk: Niemy Krzyk". Okazuje się że w głowie Bannera nie siedzi jeden Hulk ale trzech głównych a i to nie wszystko.
Tutaj mam kolejne zastrzeżenie do scenariusza. Dalsze zdarzenia odwracają happy end jakim skończyła się historia z "Niemego Krzyku". Okazało się, że "Profesor Hulk" nie był kompletnym scaleniem osobowości zielonego Hulka, Joe Fixita i dr Bannera, a tylko kolejnym wytworem psychiki nosiciela. Mnie ogarnął tutaj smutek nad przeklętym losem doktorka, który nie może zaliczyć trwałego zwycięstwa. Czy naprawdę nie można go było zostawić dłużej w spokoju? Jak pokazuje seria Totaly Awesome Hulk DA SIĘ pisać przygody Hulka bez osobistych tragedii co 5 minut.
Niestety nie podoba mi się zawiązanie akcji tego komiksu. Nie wiem dlaczego Paul Jenkins nagle wymyślił, że Bruce Banner zachorował na stwardnienie zanikowe boczne i zaczyna umierać. Wg mnie to w ogóle nie ma sensu. Bo gdy Banner bywał ranny w swojej ludzkiej postaci, to przemiana w Hulka uzdrawiała go natychmiastowo. Moce Hulka mogły zasklepiać tkanki po postrzałach, leczyć oparzenia, złamania itp. ale niby nie mogą zregenerować komórek nerwowych? Przecież to się kompletnie kupy nie trzyma!
W związku z chorobą oraz śmiercią swojej żony Betty (Tymczasową oczywiście. W końcu to są komiksy Marvela) Bruce znowu zaczyna przeżywać załamanie nerwowe. Udaje się po pomoc do swojej byłej dziewczyny ze studiów Angeli Limbscombe, która tak się szczęśliwie składa, że jest doktorem neurologi, geniuszem w swej dziedzinie. I po chwilowej kłótni próbuje pomóc swojemu ex. Dzięki specjalistycznej aparaturze Banner znowu odbywa podróż w głąb swojej psychiki. Tutaj od razu mamy sytuację rodem z WKKM #7 "Hulk: Niemy Krzyk". Okazuje się że w głowie Bannera nie siedzi jeden Hulk ale trzech głównych a i to nie wszystko.
Tutaj mam kolejne zastrzeżenie do scenariusza. Dalsze zdarzenia odwracają happy end jakim skończyła się historia z "Niemego Krzyku". Okazało się, że "Profesor Hulk" nie był kompletnym scaleniem osobowości zielonego Hulka, Joe Fixita i dr Bannera, a tylko kolejnym wytworem psychiki nosiciela. Mnie ogarnął tutaj smutek nad przeklętym losem doktorka, który nie może zaliczyć trwałego zwycięstwa. Czy naprawdę nie można go było zostawić dłużej w spokoju? Jak pokazuje seria Totaly Awesome Hulk DA SIĘ pisać przygody Hulka bez osobistych tragedii co 5 minut.
Cieszy udział postaci gościnnych takich jak Leonard Samson (co było raczej do przewidzenia) czy Nick Fury, który znowu chwilowo nie jest dyrektorem SHIELD. Pewnie dlatego bo Kapitan Ameryka wsadził swoją dziewczynę na tą fuchę. Nick jest sarkastyczny i dowcipny jak zwykle. Rzuca nam też światło na historię generała Rykera. Choć w to, że to on był drugim strzelcem w Dallas, nie chce mi się wierzyć. Przecież do tego przyznał się Ace Ventura w "Psim Detektywie". Ewentualnie był to Komediant ze Strażników.
Nowy generał jest ciekawą postacią, która dowodzi oddziałem armii ścigającej Hulka w dalszych zeszytach komiksu. Znaczy teraz namnożyło się takich ordynarnych typów z rządu lub armii w popkulturze. Ale on powstał w rzeczywistości sprzed 11 września. Wtedy był nowością. Uosobieniem wszystkich lęków o tym co by się stało, gdyby despotyczny szaleniec, nie liczący się z nikim i niczym, dostał siłę i środki by swobodnie móc czynić zło. Pokazano jak szybko demokracja i prawa człowieka mogą zostać zdeptane. Świetnie go podsumował Hack (swoją drogą nadać hakerowi ksywkę "Hack". Bardzo finezyjne panie Jenkins) mówiąc, że to zbiór wszystkich teorii spiskowych w jednym. Wyszedł naprawdę wyrazisty czarny charakter, bez kabaretowych wstawek jak Ross. Próbuje on nowego podejścia w pogoni za zielonym potworem i chwyta się różnych sztuczek. A to zmutowane psy, a to zmutowani żołnierze itp. Oczywiście ma też własny, ukryty cel, bo jakże by inaczej.
Przyjemnie znowu było oglądać jak działa "Profesor Hulk" (w Polsce kiedyś obecny w tmsemicowym Spider-Manie), tak odmienny od tradycyjnego, szalejącego Hulka. Nosi się w stylu końca lat 80-tych - czyli mniej więcej z czasu kiedy pierwszy raz pojawił się w komiksie "The Incredible Hulk". Z uśmiechem patrzy się na fioletowe spodnie, czarny tank na jego piersi i włosy związane w kucyk. Jakby był postacią która urwała się z GTA VC lub serialu Miami Vice. Rzuca też niezłe żarciki a przy okazji pracuje głową. Miło też, że chociaż na chwilę pojawił się Joe Fixit, bo mi jego brakowało. Niestety cały ten wątek mentalny ciągnie się dłużej niż 9 zeszytów zawartych w tomie. Polski czytelnik zostaje z niedosytem informacji o tym co się dalej stało, mimo iż "Krótka historia Hulka" daje nam parę skrótowych odpowiedzi, np. jak dalej przebiegła choroba Bruce'a. Dobre i to.
Jakość druku i wydania jak zwykle bije na głowę konkurencję. Spokojnie można się chwalić takimi komiksami. Tym razem poza skróconą historią postaci (którą redaktor Sebastian Smolarek wydłużył o okres po Marvel Now) i okolicznościami stworzenia bohatera, dostajemy tylko galerię okładek na dwóch stronach. Niewiele, ale wobec długości całego komiksu, jego niezachwianej narracji i jednak wciągającej potem fabuły, jest drobiazgiem. Miłośnicy Hulka powinni być zadowoleni tym komiksem. A i innym ciekawym niepublikowanych jeszcze w Polsce przygód Hulka szczerze polecam ten tom kolekcji Hachette
Ocena 8/10
240 to całkiem fajna liczba stron. Ale generalnie kolekcje to zło.
OdpowiedzUsuńBędzie na blogu recenzja Deadpool Classic vol 1?
OdpowiedzUsuń