Kolekcja
Hachette po ostatnim zagłębianiu się w przeszłość, wraca do komiksowej
współczesności i jednocześnie do losu mutantów Marvela. Niestety pominięto parę
ważnych i całkiem dobrej jakości ich przygód. Jak wszystkim wiadomo po Dniu M,
sprawy nie układały się zbyt dobrze dla posiadaczy genu X. Szkoda, że polski
czytelnik na razie nie zapozna się z długą serią "Decimation", która pokazuje jak radzą sobie ludzie nagle pozbawieni mocy. Dlatego polecam tym którzy
jeszcze tego nie znają, zapoznanie się z nią, a także z „Messaiah Complex”, „Utopią”,
„Messaiah War” oraz „Second Comming” która to historia bezpośrednio poprzedza
wydarzenia ze „Schizmu”.
Zeszyt
pierwszy tej miniserii, jest chyba najlepszy w całym tomie. Wyraźnie czuć tu
klimat niezrównanych Astonishing X-Men Jossa Whedona. Zwłaszcza tomu „Gifted”
(WKKM #2). Pokrótce: X-Men w osobie Cyclopsa i Wolverine’a ponownie wychodzą „w
świat”. I jak zwykle w takich przypadkach, wszystko kończy się ogromną rozróbą.
Mamy powtórkę z „Impasu” (WKKM #12), tyle że tym razem w ONZ przemawia Cyclops,
a nie Iron Man. Na salę obrad plenarnych wkracza młody mutant – Kid Omega, który potężnym atakiem psychicznym demoluje wręcz zgromadzonych na nim delegatów.
Znów cały świat widzi jak wielkim zagrożeniem
(wg normalnych ludzi) okazują się mutanci. Z miejsca budzą się demony,
natychmiast powraca rasizm i nieśmiertelne „Kill all mutants!”. Oczywiście za
tym wszystkim stoją starzy i potężni wrogowie naszej grupki bohaterów, w swoich lekko
odświeżonych formach.
Powtarzam
– pierwszy zeszyt jest najlepszy jakościowo. Ma bardzo dobre rysunki (może tylko użyto nieco za dużo brązu) i
charakterystyczny humor. Króluje tradycyjne, ale ciągle zabawne przekomarzanie
się duetu Summers – Logan. Czy można zachować powagę słysząc „Przypomnij mi
żebym cię zabił, gdy nieco nabiorę sił”, „Od lat powtarzam, że powinniśmy się
przenieść do Kanady” czy krótkie lecz dosadne „Nie s#x&#@$l tego”. Niestety
ogólny obraz fabularny jest dość miałki. Od początku pewne wydarzenia dzieją
się tylko dlatego, że scenarzysta postanowił tak a nie inaczej. Bo Wolverine i
Cyclops stoją, niemal jak słupy soli gdy Quentin Quire robi swoje, choć dzieli
ich od niego może z 30
metrów. Nie ma żadnego susa, czy salta ponad wzburzonym
tłumem, choć 10 minut później takie manewry są już możliwe, gdy bohaterowie
walczą z innym zagrożeniem. Po prostu – to się miało wydarzyć i się wydarzyło,
choć sensu było w tym niewiele.
Dalej
jest niestety gorzej. Sentinele są wyciągane z różnych magazynów w
nieprawdopodobnej wręcz ilości. Można by pomyśleć, że każde państwo i organizację stać na potężny,
tajny i kosztowny wojskowy projekt. Choć teraz jeszcze bardziej można docenić wcześniejszy 65 album WKKM – Zmierzch
Mutantów, w którym te roboty zabójcy pojawiają się dopiero drugi raz. Ich historię
zdecydowanie powinno się znać, bo mają nierozerwalny związek z losem mutantów.
Zachowanie bohaterów też jest strasznie naciągane. Potem pojawia się wielkie
zagrożenie dla Utopii, a Summers i Logan zaczynają się bić między sobą, całkowicie
zapominając o tych wielkich wartościach, których przed chwilą chcieli bronić. Niech
się pali, niech się wali, ale najpierw się ponaparzajmy a potem najwyżej
pogrzebiemy w popiołach. Dalej też nie widać satysfakcjonującego uzasadnienia,
dlaczego Cyclops zszedł ze swojej dotychczasowej ścieżki postępowania.
Teoria o odrębnym gatunku, który jest na skraju wyginięcia staje się nie do obrony. Mutanci zachowują się dokładnie a tak jak ludzie, a nawet jak najgorsi ich przedstawiciele. Od zwykłych śmiertelników, różni ich tylko fakt posiadania "mocy", będących wynikiem anomalii genetycznej. Sympatyczna i symboliczna była scena gdy Scot patrzył na zdjęcie pierwszej
oryginalnej piątki X-Men, ale to nie zmienia faktu, że niejakie przeniesienie
konfliktu Magneto – Xavier na Cyclops’a i Wolverine’a, jest zabiegiem z góry
narzuconym przez scenarzystów na zasadzie „bo tak!”.
Z
motywacją Logana jest ten sam problem. Zostało już wspomniane na fanpage’u
WKKM, że w przeszłości wcale mu nie przeszkadzały walczące dzieci. Ba – sam je
szkolił i razem z nimi walczył, nie wyłączając własnej córki. I ta nagła chęć
prowadzenia szkoły dla młodych mutantów, podczas gdy w przeszłości zwykle z
oporem i niezbyt chętnie spełniał swoje obowiązki nauczania w Instytucie
Xaviera, nie trzyma się kupy. Uproszczenia i pisanie wydarzeń pod narzuconą tezę, są widoczne gołym
okiem.
Dwa
zamieszczone w tym albumie zeszyty serii „Generation Hope” pokazują wartość
większości tie-inów Marvela. Tzn. opowiadają zwykle historie dziejące się obok
głównych wydarzeń eventu, w których niewiele się dzieje i w żaden sposób nie
wpływają na bieg głównego wątku. Ot – najpierw nastoletnie mutantki kłócą się w
mieście, potem w szkole a potem na plaży. Mamy też opisanie problemów
psychicznych czternastoletniej Idie, która staje się nagle nową (tyle że
czarnoskórą) Kitty Pride, albo Jubilie. Czyli kolejną pupilką Wolverine’a. Patrząc
z perspektywy przez lata narodził się jakiś fetysz, że on zawsze musi mieć
nastoletnią podopieczną. Jak dotychczasowa podrasta to wybiera sobie kolejną.
Ten
tom ma wyjątkowo dużą grupę rysowników. Ale nie wszyscy artyści utrzymali
zadowalający poziom. Dobre są prace w Schizm #1, 4, 5 i Generation Hope –
czytelne, nie przesadzone ani w dół, ani w górę. Mają dobrze oddane rysy twarzy
i dopracowane szczegóły oraz detale.
Natomiast w Schizmie #2 wszyscy wyglądają jakby byli po 60-tce - tak ostro ich
rysy twarzy oddał artysta. Groteskowo wygląda to choćby przy zestawieniu z
gładziutką twarzą reporterki telewizyjnej, którą narysowano bez jednej
zmarszczki. Natomiast Schizm #3 wygląda jak malowany plakatówkami, przez co
nieco traci na czytelności.
Tradycyjnie
już gdy dostajemy grubsze wydanie, cierpi na tym liczba dodatków. Zmieściła się
tylko jedna okładka alternatywna i dwie
strony komentarza od scenarzysty serii. Ale chyba ważniejsze jest to, że jednak
dostaliśmy 3 dodatkowe zeszyty tie-inów i nie zostaliśmy z taką cienizną jak w
przypadku „Avengers Prime”, czy wcześniej „Venoma”. Tom jest gruby i solidny.
Niestety dalej rysunek grzbietowy jest przesunięty w przód – czyli mamy czarny
paseczek na panoramie i paseczek grafiki na froncie - źle to wygląda na półce. Albo jakość drukowania,
albo jakość jego składania powinna zostać podniesiona. Bawi natomiast pierwsze
zdanie wstępu od Marco M. Lupoi w kontekście wydarzeń które w świecie mutantów dziać
się będą niedługo potem.
„Schizm”
nie jest wybitną opowieścią – to zaledwie średni średniak z naciąganą fabułą i
szkicowymi zwrotami akcji. Jest masa lepszych komiksów o X-Men. Ale niestety,
wiele nie ukazało się po polsku. Dlatego mimo wszystko miłośnik i fan mutantów
Marvela powinien zastanowić się nad posiadaniem tego tomu. Konsekwencje wydarzeń tu
przedstawionych, nie zostały cofnięte i ciągną się do dnia dzisiejszego (a przynajmniej do Secret Wars 2015). Poza tym jest to część
całości, na którą składają nadchodzący polscy „Avengers vs X-Men”, oraz już
wydani „All New X-Men” i „Wolverine and the X-Men”. Dlatego poddaje tą myśl pod
rozwagę – można kupić.