Na to właśnie czekałem. Na wspaniały, rozśmieszający mnie co chwila i powalający swoimi żartami odcinek Brooklyn 99. Dotychczasowe 5 odcinków nie było złe, ale nie miały w sobie tej mocy. Nawet mający swoje smaczki "Halloween II" tak mnie nie zachwycił jak dzisiejszy pt. "Jake and Sophia". Tak dobrze nie bawiłem się od epizodu wyświetlanego po Superbowl gdzie wrócili strażacy i pojawił się Adam Sandler.
I nie chodzi nawet o to, że wystąpiła tutaj Ewa Longoria. Owszem bardzo lubię tą aktorkę, bo byłem fanem "Desperate Housewives". Jej krótki występ razem z Carlosem w anulowanym sitcomie "Welcome to the family", tylko mnie utwierdził, że ma ona duży talent komediowy, który wspaniale pokazuje na ekranie. Ale w sumie chyba mogłaby to zagrać każda inna bardziej rozgarnięta, ładna kobieta.
Wszystko rozbija się o fenomenalny scenariusz. W odróżnieniu od sfrustrowanych i wkurzonych pisarzy z konkurencyjnego TBBT od CBS, FOX (o dziwo) dał robotę naprawdę świetnym fachurom. Od maja 2013 roku wiedziałem, że amerykańska wersja "13 Posterunku" to niezły pomysł. Tym bardziej, że już dość miałem dziesiątek takich samych sitcomów rodzinnych albo o parach. Ale po seansie 2x6 naprawdę wpadłem w zachwyt. Scenarzyści osiągnęli Himalaje swojego talentu. Modlę się by tak wysoki poziom mógł być utrzymany w dalszej części sezonu, choć wiem że to trudne zadanie.
Jedyną wadą tego epizodu jest jego zamkniętość na nowego widza. Trzeba znać ten serial, znać charakterystykę jego bohaterów i lubić ich by czerpać prawdziwą przyjemność z seansu. W innym wypadku wątpię by kogoś aż tak zachwycił. Ale jako widz lubujący się w smaczkach, ja kocham takie odcinki. Proszę więc go koniecznie obejrzeć, a dopiero potem wrócić do lektury tego tekstu. Teraz nastąpi gruntowna analiza scen by wytłumaczyć nieprzekonanym "Dlaczego Brooklyn 99 wielką komedią jest i dlaczego nas zachwyca". Laicy mogą już zakończyć czytanie, z przesłaniem, że jest to świetny odcinek, wspaniałego, zabawnego sit-comu i jeśli o nim jeszcze nie słyszeli, powinni to nadrobić.
Na początku cała załoga zastanawia się dlaczego Santiago się spóźnia. Nigdy jej się to nie zdarzałoa jest już minuta po 9.00 rano. Peralta jak zwykle ekspresyjnie wyolbrzymia sprawę i skłania kolegów do wymyślania różnych powodów. Sierżant rzuca trywialne zaspanie, Boyle przesadza z mrocznością porania, a Gina rzuca nieprawdopodobne tłumaczenie sci-fi wyśmiewające i obrażające zarazem, jak to ma w zwyczaju. I wtedy podchodzi kapitan Holt zainteresowany rozmową podwładnych. Po wyjaśnieniach sam rzuca własną propozycję. Cały czas robi to z tą jego kamienną twarzą. Niby jego słowa wyrażają duże zainteresowanie, ale po twarzy dalej nic nie widać - jak zwykle.
I kiedy wreszcie Santiago wbiega na posterunek i wyjaśnia powód swojego spóźnienia, kapitan nagle krzyczy "Hot damn!" i zaciska pięści w geście zwycięstwa. Niespodziewaność, zaskoczenie i kontrast tej sceny w porównaniu do zwykłego, chłodnego zachowania Holta mnie powalił. To było mega śmieszne dla mnie jako fana. A potem było jeszcze lepiej. Cały odcinek ma 3 wątki, czyli sprawę Jake'a w sądzie i to, że obrońcą oskarżonego okazuje się kobieta z którą się przespał poprzedniego wieczoru, wybory na nowego przewodniczącego związku zawodowego i nieco słabszy watek rozstania Giny i Boyle'a.
Nie rozumiem trochę tego ostatniego. W poprzednim odcinku wydało się, że ta para niezobowiązująco sypia ze sobą (kolejna genialna scena Holt-Peralta). Ale myślałem, że po ogłoszeniu nic się nie zmieni. Skoro dobrze im w łóżku, to czemu to przerywać? Mam nadzieję, że jeszcze wrócą do tego, chyba że scenarzyści wymyślą dobry sposób na spiknięcie Rosy i Charlese'a. Walka o pokój nowożeńców (not refundable :) ) była taka sobie. Wisienką na torcie stało się to, że ich rodzice się tam zeszli. Może to będzie motyw dalej łączący tą parę bohaterów w przyszłości? Tutaj kolejną fantastyczną scenę miał Kapitan Holt gdy złowieszczo i z pozycji władzy odwraca się w fotelu plecami do Giny i Boyle'a. Znowu salwa śmiechu z mojej strony.
Drugim wątkiem były wybory na przewodniczącego związku zawodowego pracowników 99 Posterunku. W USA związkowcy to jeszcze większe mendy niż w polskich państwowych molochach, ale tu nie chodziło o politykę. Rosie nie podobało się, że od 12 lat przewodniczącym jest Scully, który w ogóle nie walczy o interesy swoich kolegów, a chodzi mu tylko o wyżerkę na dorocznym balu związkowców. Diaz chce na siłę wypchnąć Santiago, ta się opiera bo uważa że może to zagrozić jej karierze. I genialnymi scenami jest najpierw ta w której Scully i Hichcock zagadują do Amy, próbują ją nieudolnie zastraszyć a Hichcock syczy niby jak wąż. Padłem jak to zobaczyłem.
Potem Santiago przykleja twarz Scullego na swoich plakatach a Rosa na to odpowiada, że spełnia się jej największy koszmar "Amy-Scully minotaur". :) Ostatecznie Santiago zostaje przekonana po sekretnym Pow-Wow z kapitanem, a obietnicą przyniesienia resztek z balu, kupuje nawet Scullego.
Głównym motywem odcinka są zmagania Jake'a z panią adwokat z którą się nieświadomie przespał. Wszystko przez to, że sierżant odradzał mu rozmowę o pracy podczas randek. A Jake nienawidzi obrońców, bo często doprowadzają do uniewinnienia złapanych przez niego przestępców. Najlepsze były oczywiście odniesienia do Szklanej Pułapki (piszę to jako fan). "Przespałam się z Hansem Gruberem. To ty jesteś Gruberem!" A do mnie jeszcze trafiło nawiązanie do serialu historycznego "John Adams", bo sam go niedawno oglądałem i też jeszcze nie skończyłem. :) Ta para jest podobna do siebie charakterologicznie i jestem ciekawy jak im wyjdzie w kolejnym odcinku. Żeby tylko skończyło się lepiej niż z panią patolog. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz