czwartek, 28 sierpnia 2014

Marvel 1602 WKKM #46

Od tomu 45 Hachette serwuje nam duble. Egmont wydał u nas tą historię już w 2004 roku, ledwo 2 lata po premierze. Jak przez mgłę pamiętam, że chyba widziałem tą elżbietańską okładkę na półce, podczas moich sesji czytelniczych w lubelskim Empiku. Ale w przeciwieństwie do "Ultimates" czy "Diabła Stróża" w ogóle nie miałem ochoty tego czytać. Na szczęście to już ostatnia taka seria. Przemęczymy się do numeru 49 z Eternals i ostatnie 10 tomów to już czyste polskie premiery. Hurra! Bo nikt jeszcze nie wydał u nas ani Old Man Logan, ani Tunderbolts, ani World War Hulk. Pomijam Ghost Ridera wydanego przez Mandragorę, bo to rodzynek którego i tak ominę.
Twórcą fabuły tego tomu jest Neil Gaiman. Brytyjczyk który jest pisarzem, scenarzystą oraz maczał palce w grach komputerowych, filmach czy właśnie komiksach. Wszystkim się podoba jego twórczość. Może znowu robi się ze mnie maruda, ale mnie aż tak bardzo nie zachwyca. Dobrze, napisał "Gwiezdny Pył", "Amerykańskich Bogów", "Koralinę" lecz jakoś w ogóle mnie nie ciągnie by przeczytać te pozycje. To samo z jego komiksem "Sandman". Nie jest ze światka Marvel/DC, więc nie czytałem i na razie nie zamierzam.
Bo popatrzmy na fabułę "Marvel 1602". Mamy kolejny alternatywny świat, tym razem o numerze 311. Na całym świecie dochodzi do gwałtownych zjawisk atmosferycznych, które destabilizują życie milionów ludzi. A kto może temu zapobiec? Oczywiście tylko Nick (tutaj sir Nickolas) Fury i Dr Strange którzy tradycyjnie odgrywają rolę bohaterów wiedzących i prowadzących inne postacie. Naprawdę - poza przeniesieniem akcji w czasy elżbietańskie, wszystko jest takie samo. Nawet chemikalia, czy raczej magiczna maź która pozbawiła Daredevila wzroku, pozostała zielona a okulary Cyclopsa czerwone. Herosom oczywiście dano stroje z epoki, ale nazwiska to komiczne odpowiedniki tych z Ziemi 616, różniące się głównie pisownią a nie wymową (Peter Parquagh, Carlos Javier, Scotius Summerisle itp.). Tak samo robi się w Komiksach Gigantach. :) Jak w przypadku "Ultimates" zmiany nie są zatrważająco wielkie a pomysł oryginalny. Nie trzeba było znanego nazwiska Gaimana by coś takiego wysmażyć. Jako Brytyjczyk pewnie dość łatwo przyszły mu do głowy te realia. Równie dobrze ja - Polak, mógłbym przenieść świat Marvela w realia Rzeczpospolitej Szlacheckiej czy naszego rozbicia dzielnicowego i też bym chwalił się "oryginalnością".
SPOILERY Z przebiegiem akcji jest to samo. Profesor X ma swoją szkołę i (śmierdzących :) ) mutantur, Magneto knuje przeciwko ludziom (tutaj utożsamianymi ze Świętą Inkwizycją i papiestwem), głównym złym okazuje się oczywiście Doom (któremu jako jedynemu, nie wiem czemu, zmieniono imię z Viktor na Otto), Watcher jak zwykle się wtrąca, a na koniec wymagane jest poświęcenie któregoś z herosów dla dobra ogółu. Ok, niektórzy ze znanych i lubianych są nieźle zamaskowani. Mi nie chciało się zastanawiać głębiej nad nimi, bo wolałem gnać do końca komiksu, gdzie wszystko jest podane na tacy. Czarna Wdowa ma zmieniony charakter, ale tylko ona. Reszta toczy się po staremu. Nie potępiam tego w czambuł, bo ja lubię tylko te filmy co je znam. Tylko po co przepłacać? Dobre jest to, że scenarzysta podkreślił miałkość Bendisa który 3 lata później w swojej "Tajnej Wojnie" robi dość podobny szturm na Latwerię. Mark Weid w swojej "Uzasadnionej Interwencji" zresztą też. Jakbym czytał 1602 wcześniej popsułoby mi to odbiór tamtych tomów, bo aż taka zrzynka to dla mnie przesada.



Klina mi tylko zabiła Victoria Dare, której nie mogłem skojarzyć z żadną postacią Marvela. Ale to tylko dlatego, że jestem Polakiem a legenda o zaginionej koloni Roanoke jest u nas słabiej znana. Choć jak przeczytałem wyjaśnienie, to przypomniał mi się odpowiedni odcinek "Supernatural" ze słowem croatonian. Dzięki temu, że w opowieści są sami znajomi, czytało mi się ją całkiem przyjemnie, lepiej niż pierwsze 6 zeszytów Ultimates. Podobały mi się smaczki, żarciki ("Szybko biegłem panie") i jako miłośnikowi historii, cała ta XVII w. otoczka. Co by nie mówić - Stuartowie dostali za darmo Anglię we władanie i zepsuli wszystko po całości, przez swoją głupotę, prostactwo i upór. Realia tych zmian Gaiman oddał bardzo dobrze.
Pomógł też rysunek Andego Kuberta i nakładanie koloru przez Richarda Isanove. Ten duet robił już tom 36 - Wolverine Origins gdzie rysunek był równie ładny. Dodatków nie dostajemy za wiele - wypowiedź Gaimana o pracy nad 1602, alternatywną okładkę i krótki opis innych komiksów z tego świata. Jednak to zrozumiałe, jeśli  weźmie się pod uwagę, że zebrano aż 8 zeszytów w tych twardych okładkach. Prawie 230 stron za 40 zł (gdy Egmont chce aż 75) robi wrażenie.

Ale znowu, ja kupuje tylko dla grzbietu. Dzięki grubości tomu, tym razem uniknę podwojonego oka Spider-Mana. Jeśli zaś ktoś lubi brytyjskich scenarzystów, dobry rysunek, alternatywne światy dziejące się bez udziału 616, historyczne realia i trochę angielskiego humoru to powinien kupić, bo będzie zadowolony.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwolę sobie jeszcze raz umieścić komentarz- ze względu na parę błędów, było aż wstyd go publikować.

    Przyjemny komiks tak jak i recenzja.

    Mam jednak z tym komiksem pewien problem. Jeśli nie zna się innych komiksów z dorobku Gaimana- Sandman, Black Orchid, Death: The High Cost of Living,Death: The Time of your life- to jest to rzecz świetna, jednak kiedy przeczytało się już wcześniej wymienione przeze mnie tytuły, jest zaledwie nieźle. Podobnie mam z Przedwiecznymi.

    Poza tym sam komiks ma w sobie dla mnie parę braków, albo rzeczy zupełnie zbędnych. Przykładowo, dinozaury w 1600 roku, cóż , tak jak wizytówką Ennisa jest wulgarność, tak wizytówką Gaimana jest dziwaczność. Ta dziwaczność jednak ma zwykle uzasadnienie fabularne, a tutaj? Dinozaury robią tylko za ozdobnik, bez większego wpływ na fabułę. Zawiodłem się też na braku pewnych postaci- Iron Man jako odpowiednik Lenoarda da Vinici byłby prześwietny- to nie do końca ten okres historyczny, ale blisko i znając Gaimana nic nie stałoby na przeszkodzie aby mógł czerpać z wielu, różnych źródeł.

    Wracając do recenzji, paru gaf jednak autor się nie uniknął :p Sandman nie jest ze światka DC/ Marvel? To co w takim razie robią tam, Arkahm Asylum, Constatine, Scarcrow, Dr Destiny? Nawet rólka dla pewnej zapomnianej heroiny DC Comics się znalazła. No i nawiązana do oryginalnego Sandmana DC- Wesley Dodds. To chyba autor nie ma już wymówki, by po niego nie sięgnąć :p Co prawda, Batmana, Supermana prawie tam nie uświadczymy, bo większość mainstremowych herosów została tam potraktowana w formie cameo, ale warto- a nawet tym bardziej. Nie potrzeba żadnych fejmów DC, kiedy są takie fantastyczne postaci jak Death i Delirum :D 

    Wracając do samego 1602, komiks ma przyjemną warstwę graficzną, ale zabrakło mi tego "czegoś". 

    Będę zaglądał tutaj częściej. Pozdrawiam i życzę powodzenia w prowadzeniu bloga :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałem Sandmana to skąd miałem wiedzieć? :) W Lidze Sprawiedliwości go nie było. :) A ty przeczytaj kontynuację - "Marvel 1602 Nowy Świat". Tam właśnie jest wiktoriański Iron -Man. :) "Eternals" raczej nie kupię, ale może przeczytam i zrobię recenzję.

      Usuń
  3. Nigdy nie czytałam któregokolwiek z WKKM. Na Wiki znalazłam taką informację: "Seria ukazała się nakładem wydawnictwa Marvel w latach 2003-2004; po raz pierwszy w Polsce opublikował ją w dwóch zbiorczych tomach Egmont Polska w 2004 roku, a po raz drugi w jednym albumie Hachette w ramach Wielkiej kolekcji komiksów Marvela w 2014 roku." U Ciebie widzę osiem różnych okładek. To jak to w końcu jest?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś świeżakiem, to ci odpowiem po ludzku. 8 okładek pochodzi od oryginalnych zeszytów amerykańskich, których było właśnie 8 po 22 strony każdy. W Polsce Egmont zebrał to w dwa grubsze albumy po 4 oryginalne zeszyty każdy. A Hachette się szarpnęło i wydało wszystko za jednym razem w twardej oprawie. Teraz rozumiesz?

      Usuń