środa, 30 sierpnia 2017

Wonder Woman: Raj Utracony WKKDC #27

Po 21 numerach do kolekcji trafił drugi samodzielny tom z Wonder Woman, który był pisany 2 lata przed początkiem runu Rucki, który to niedawno zaczął nam wydawać Egmont. Nie wiedziałem wcześniej nic o tej historii, więc zasiadłem do czytania zaciekawiony.


A są to w sumie dwie oddzielne opowieści, dziejące się jedna po drugiej.  W "Bogach Gotham" mamy spisek trojga dzieci Aresa - greckiego Boga Wojny (jakby ktoś zapomniał już co było w Xenie i Herkulesie ). Eris, Fobos i Dejmos po cichu zbierają nowych wyznawców, by wykorzystać moc ich wiary i nienawiści do sprowadzenia na Ziemię swojego ojca. Obchodzą przy okazji jego obietnicę nieingerencji w świat ludzi i opanowują umysły wrogów Batmana - Poison Ivy, Stracha na Wróble i Jokera. Wonder Women postanawia powstrzymać tą krwawą ceremonię. Oczywiście we wszystko jest włączony Batman, bo to jego miasto, oraz sporo innych bohaterów działających w Gotham.


Najbardziej podobał mi się udział Maxie Zeusa, który jest dość oczywistym wyborem jeśli chodzi o przywrócenie olimpijskich bogów na nasz świat. Ma w końcu obsesję na ich punkcie i dlatego stał się pierwszym kapłanem starej-nowej wiary. Ten łotr mi zapadł w pamięć, bo miał po jednym odcinku i w animacji "Batman TAS" i w "The Batman". To były pojedyncze epizody, ale za to jakie. Własny helicarrier to jest coś. Miał rozmach, jak na wariata uznającego się za potomka Zeusa przystało.


Drugim komiksem jest już tytułowy "Raj Utracony". Hipolita i Diana wracają na Temiskirę (dalej nie jestem przekonany do tej wersji tłumaczenia nazwy wyspy) a tam zaognia się konflikt i o władzę i o sposób życia między rdzennymi Amazonkami, a tymi które przybyły tu z Bana-Mighdall z Egiptu. Spiski i intrygi doprowadzają do eskalacji, którą mogą zakończyć tylko obie Wonder Woman.


Nie chcę tego znowu pisać, ale kolejne przygody Diany w WKKDC mnie rozczarowują. Wątki są dość sztampowe (np. z buntem gospodarza wobec opętującego), z ich kartonowymi i prostackimi podstępami. Niby dużo się dzieje, ale w ogóle mnie nie obeszły losy bohaterów. Umrą, przeżyją -  kogo to obchodzi? A wszystko przez to, że Jimenez napisał to w strasznie nadętym i pompatycznym stylu. Kolejna wielka bitwa o losy ludzkości. Wszyscy są tacy poważni i skupieni na zadaniu, że aż szczęka mi się mało nie wywichnęła od ziewania. Oczywiście Hippolita i Diana się tak kochały że mało się nie pozabijały. A od awantury uratowało je to, że napadł na nie ktoś inny - banał. Zabrakło humoru, żarcików, dowcipów, zabawnych sytuacji, onelinerów. Nawet Harley tylko krzyczy "Ratunku", bo sytuacja jest tak bardzo poważna. Bardzo nieudany i przegięty ton narracji położył w moich oczach cały album.


Nie podobają mi się też rysunki, które są w stylu Philipsa, tylko bardziej. Jeszcze bardziej realistyczne, ale równocześnie posągowe. Mało grania seksapilem WW, Ares ma budzić przerażenie, płonące miasta mają budzić smutek. No szkoda, że poszło to w tą stronę. teraz widzę wyraźnie, dlaczego Rucka musiał przejąć przygody księżniczki Amazonek.


Archiwalium to zeszyt Teen Titans pokazujący nawet nie origin Wonder Girl, ale śledztwo Robina odkrywające jej naprawdę zamierzchłą przeszłość - dziecka sprzed pożaru z którego uratowała ją Wonder Woman. Donna Troy wreszcie dowiedziała się kim jest jej matka. Zdecydowanie nie moja tematyka. Ponadto Eaglemoss ten komiks utrzymuje w takiej tonacji, jakby był pisany w latach 60-tych, choć powstał w 1984 roku. Zresztą całą historię Wonder Girl i tak zmieniono rok później, bo był Kryzys na Nieskończonych Ziemiach. Dobrze za to, że do tomu zmieściły się wszystkie okładki na pełnych stronach. Dodano nawet dwustronną wersję okładki tego albumu. Styl niektórych mi przypominał rysunki z WW Krąg z WKKDC #6. Tłumacz Tomasz Kłoszewski wyraźnie się wyrobił. Metoda uczenia się poprzez robienie danej czynnosci wyraźnie tu zadziałała. Nie mam dostępu do oryginału, ale w polskim tekście nie natknąłem się na oczywiste sprzeczności jak to bywało w Wieży Babel czy JLA: Rok Pierwszy. Natknąłem się tylko na jedną literówkę - pojawiło się słowo "wiek", zamiast "wiem". Do wybaczenia. Bardzo też mi się podobało, że to kolejny "uczciwy" numer. Czyli ma 6 oryginalnych zeszytów plus pełnowymiarowy archiwalny zeszyt, co dało razem 176 stron. Przyzwoicie.


Podsumowując ten album jest raczej dla miłośników przygód księżniczki Diany. Ktoś inny może się poczuć przytłoczony nowymi postaciami i faktami o których w życiu nie słyszał. Znowu kłaniają się zapóźnienia komiksowe naszego kraju, plus mniejsza popularność Wonder Woman. Oczywiście, są to tylko moje subiektywne odczucia. Komuś innemu  może się ta historia spodobać o wiele bardziej.

Ocena 6+/10

Ban na Forum Gildii c.d.

graves w temacie "Uwagi na temat Forum", tak się odniósł do mojego bana, po stwierdzeniu @amsterdreama, że teraz będzie miał 10 razy mniej roboty.

A myślisz, że to nie wystarczy?
Jak ktoś - sam - jeden - przysparza moderatorowi 10 razy więcej pracy - to moim zdaniem jest to powód, aby się z nim pożegnać. Męczyłem się z podjęciem tej decyzji wystarczająco długo. Nikt nie miał na tym forum aż 10 ostrzeżeń. Nikt również w sytuacji kiedy był "na moderowanym" nie zawalał PW moderatorowi (15 PW w ciągu 2 tygodni) i nie zasypywał zgłoszeniami postów osób, których nie lubił.
Koloryt na forum lubię, ale nie w sytuacji, gdy przez ten koloryt tracimy wartościowych dyskutantów.
Dla mnie wartościowy dyskutant wypowiada się na forum merytorycznie i pisze recenzje komiksów, które przeczytał. Wypowiadanie się o rzeczach, których się nie czytało, a tylko zna z jakiejś recenzji - jest źle widziane.
Pisałem przez ponad rok PW z uwagami, tłumaczeniami, wyjaśnieniami - ale nie trafiło to na podatny grunt. Jakbym był nauczycielem to bym się załamał, ale ponieważ nie jestem - to zamykam ten rozdział forum i o nim zapominam.
A że nie chce mi się moderować forum - to fakt. Kiedyś robiłem to z przyjemnością, ale teraz nie mam już na to ochoty. Robię to bo ktoś musi, a kogoś chętnego trudno znaleźć.


Zdumiewa mnie takie tłumaczenie. Dostałem te ostatnie ostrzeżenia tylko i wyłącznie dlatego że to byłem ja. Inni za dokładnie te same rzeczy nie dostali nic. graves mnie w ogóle mnie nie ostrzegał w PW tylko wlepiał kary za błahostki. Teraz wychodzi na to, że to chyba był jego plan - zbudować przeciw mnie sprawę wlepiając mi ostrzeżenia za rzeczy, które są na forum na porządku dziennym. Parę postów nad odpowiedzią gravesa jest taki post użytkownika @weitera

Koloryt....
Rzygowiny też nadają koloryt szarym płytom chodnikowym...


A stronę wcześniej @roble pisze

Za głupotę

I czy te posty są usuwane? Czy ci użytkownicy dostali ostrzeżenie za tzw. spam? Takich postów jest pełno na forum, co widać tylko w tym jednym temacie dość wyraźnie. Po tym  jak ja dostałem ostrzeżenia właśnie za takie głupotki a inni nie, zacząłem je zgłaszać, by pokazać moderatorowi, że albo powinien zgodnie ze swoją logiką ukarać także innych, albo przestać karać tylko mnie. Teraz widzę, że to był mój błąd, bo graves się nad tym nie zastanowił, tylko bardziej zezłościł na mnie.

Jednocześnie nie denerwowały moderatora wszystkie niezasadne zgłoszenia na moje posty, spowodowane tylko niechęcią do mnie niektórych użytkowników, a nie łamaniem przeze mnie zwyczajów na forum. Jak można nazwać zasypywanie zgłoszeniami moich postów przez kilku użytkowników, którzy nie lubili mnie? To nie był spam? Dlaczego one nie denerwowały? Tez ich było dużo. To jest ta sama sytuacja, ale znowu zostałem potępiony tylko ja. Poprzedni moderator właśnie ignorował takie bzdurne skargi, bo potrafił przejrzeć ich niezasadność. Nie wiem dlaczego graves zaczął te kalumnie traktować poważnie.

Recenzje komiksów ja zawsze piszę po ich przeczytaniu i umieszczam je tu - na moim blogu. Na Forum Dyskusyjnym piszę posty, które nie wymagają szczegółowości recenzji. I na forum można przecież napisać, że się na coś czeka, bo tytuł głośny, bo inni wypowiadają się pozytywnie. I zwykle moje podniecenia się sprawdzały (ostatni przykład to Conan). Jeśli jednak dany komiks mnie rozczarowywał (np. Wonder Woman) to tez o tym na forum pisałem, że się pomyliłem. No bo jak mogłem zapoznać się wcześniej z danym komiksem, jeśli dopiero nadchodziła jego polska premiera? Mogłem się opierać tylko na opinii innych. A jeśli czynimy z tego powodu zarzut, to znowu - jest jeden przykład użytkownika (nie będę wymieniał tu ksywki mkolka81), który w tematach kolekcyjnych ma mnóstwo postów. A jednocześnie sam pisze, że on Kolekcji nie kupuje. Czemu tylko mi się dostaje?

Zarzut, że do gravesa piszę dużo PW. No piszę, bo jest moderatorem i wali mi te kary, które uważam za niesłuszne i niesprawiedliwe. A jednocześnie nie każe za to samo innych użytkowników, więc pytam dlaczego. I tak do niego piszę, on mi odpowiada, ja piszę, on mi odpowiada... Ale w żadnej PW od niego nie napisał mi żebym przestał i nie pisał do niego PW, bo mi wlepi bana, albo ukaże w inny sposób. Tego nie było. Skąd więc ten ban?

Dla mnie to uzasadnienie potwierdza, że powód był personalny, spowodowany osobistą niechęcią a nie merytoryką. Pisałem PW do MODERATORA forum, bo taka jest jego funkcja. No i czułem się nierówno traktowany. graves ani razu mi nie napisał, żebym nie pisał do niego PW. A teraz się okazuje, że to że do niego pisałem, wykorzystał jako kolejny słaby argument przeciwko mnie. Ale serio? Brak mi po prostu słów. Jak można dać bana za PW do moderacji? Nie ma takiego powodu w regulaminie. Liczba ogólnych ostrzeżeń, które przecież wygasają, też nie jest powodem do bana. A nawet gdyby była, to chyba należało by go wymierzyć razem z ostatnim ostrzeżeniem za błahostkę, a nie po 2 tygodniach, bo moderator graves uważał, że mu przeszkadzam trzema PW.

Dziękuję też za wszystkie posty poparcia  w ww. temacie. Dokładnie - piszę sobie, to sobie piszę. Nikogo to nie obchodzi. Po to jest forum dyskusyjne, żeby każdy mógł sobie pisać.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Deadpool: Sucide Kings - MMH #17

Tym razem paczka z prenumeratą przyszła do mnie prawie tydzień wcześniej. Hachette nadrabia wcześniejszą obsuwę, więc mogłem wcześniej coś napisać o kolejnych numerach. Ja jestem fanem Deadpoola od zawsze, a czytam z nim komiksy odkąd tylko w Polsce wychodzą. Dlatego ucieszyłem się, gdy w przeciwieństwie do wersji z UK tak szybko pojawił się jego tom w polskiej Kolekcji Superbohaterów.


Historia zaczyna się w dniu, w którym Wade zostaje zaproszony po odbiór nagrody, dla najlepszego najemnika roku. Oczywiście okazuje się, że żadnej nagrody nie ma a spotkani inni nominowani próbują go zabić. Ta konfrontacja okazuje się testem, po którym pewien młody człowiek zleca Deadpoolowi zabicie jednego bukmachera, któremu jest winien pieniądze. Wilson nie chce się początkowo zgodzić, ale milion zielonych powodów wreszcie go przekonuje. Niestety, gdy udaje się pod wskazany adres, cała kamienica wylatuje w powietrze a Wade zostaje obwiniony o jej wysadzenie. Nagle przesuwa się na pierwsze miejsce ściganych przez władze a dodatkowo przez niektórych nowojorskich bohaterów. Teraz musi jednocześnie uciekać i szukać tego kto go wrobił w te tarapaty.


Napisano to w 2009, a fabuła jest dość sztampowa i wtórna. Ale przecież w przygodach najemnika z nawijką chodzi nie o to co robi, ale jak to robi, więc można by wyciągnąć się nawet z największego banału. Niestety scenarzyści Mike Bensson i Adam Glass nie potrafią znaleźć, lub wymyślić odpowiednich gagów, dowcipów, kwestii czy żartów sytuacyjnych. Zaśmiałem się stosunkowo niewiele razy w miarę jak czytałem kolejne zeszyty. I to mi się nie podobało, bo przy takiej Wojnie Wade'a Wilsona, czy Martwych Prezydentach wręcz płakałem ze śmiechu i to od początku do końca. A tu - spotyka się Daredevil, Spider-Man i Deadpool w pokoju hotelowym i dwaj ostatni zaczynają się obrzucać żartami. Tyle że są one tak nieudane, że uszy więdną. Potem podczas bitwy, jest trochę lepiej, ale niewiele. Gdy sypie się humorystyka a fabuła to ograny wzór, przyjemność z lektury leci na łeb na szyję. Bo tu nie ma głębszego podtekstu, jak w "Dobrym, Złym i Brzydkim". Twórcy chcą nas rozśmieszyć (choćby Punisherem używającym broni superłotrów), nawet na siłę, tylko niezbyt im to wychodzi. W sumie najśmieszniejszy ze wszystkiego był wstęp, z wstawkami prosto od Deadpoola w którym naśmiewał się z szefa brytyjskiego oddziału Panini. To mnie powaliło. Dalej było już gorzej. Niezbyt mnie też kupił Toombstone ciągle robiący za dość małego gracza. Po tylu historiach z nim do 2009 mógłby już osiągnąć więcej.


Taką samą funkcję rozśmieszającą miały chyba pełnić rysunki, często przejaskrawiające muskulaturę i zadające kłam anatomii. Plus wielkie spluwy, wielkie biusty, krew, flaki, wybuchy rysowane bardzo dosadnie. Wszystko to tanie efekciarstwo, mogące zachwycić chyba tylko dzieciarnię. Nie podobał mi się Spider-man mający posturę Spider-Cide'a z Maximum Clonage. Za to dobrze wyszła metafora bohaterów, jako postaci z książki o Czarnoksiężniku Oz. Pomagają też soczyste kolory, choć chyba specjalnie dano tak dużo czerwieni.


Pisałem to Oskarowi Rogowskiemu, piszę teraz i Mateuszowi Jankowskiemu/Milenie Zielińskiej, czyli parze tłumaczy tego tomu. Proszę nie dawajcie polskich piosenek do amerykańskich komiksów. Król Albanii, Peja czy Muniek Staszczyk brzmi w środku Nowego Yorku bardzo sztucznie. I nie - jeśli miało to wywołać mój śmiech i podkreślić komizm sytuacji, to takiego efektu to nie odniosło. W albumie mamy tez oczywiście pierwsze pojawienie się Deadpoola w New Mutants #98. Ale ponieważ wszyscy już mamy Deadpool Classic od Egmontu, zaleta to nie jest. Szkoda, że nie dano jakiegokolwiek innego numeru New Mutants z Wade'm. Tym bardziej, że Egmont tez olał tą sprawę, jak zwykle idąc na łatwiznę. Za to przydatna jest Krótka Historia, pomagająca uporządkować fakty z Classic'ów.


Pięć zeszytów szybko przeleciało, ale czytałem lepsze Deadpoole. Mogę polecić, na zasadzie, że mamy ciągle mało komiksów z tym bohaterem. Ale najpierw polecę WKKM #86 czy pozycje Egmontu.

Ocena 6/10

piątek, 25 sierpnia 2017

Conan Barbarzyńca - Czerwone (Jakuby) Ćwieki

Po sukcesie dwóch Kolekcji Marvela oraz dotarciu do końca i nie urwania Kolekcji Thorgala, Hachette Polska ruszyła z kolejną Kolekcją komiksów. Teraz przyszedł czas Conana. Rozpisywałem się już od kwietnia o doniosłości tego wydarzenia, więc tu nie będę się powtarzał. I choć szkoda mi trochę, że jednak teraz nie wyszedł Dredd po polsku, to po przeczytaniu całości tego albumu tylko utwierdzam się w przekonaniu jaki to był strzał w dziesiątkę.


Ostatnio ogarnęło mnie chyba zmęczenie materiału z którego sam nie zdawałem sobie sprawy. Teraz otworzyły mi się oczy i zobaczyłem czego mi brakowało. Dla mnie jako starego fana książek z Conanem największym atutem jest to, że są tu adaptacje opowiadań Roberta Ervina Howarda, które w młodości sam czytałem. I momentalnie wszystko do mnie wróciło, podczas przewracania kolejnych kartek. Przypomniałem sobie jak właśnie to opowiadanie pochłaniałem w książce oraz dlaczego Conan jest wielki i jak zachwycała mnie jego osoba. W tomie mamy 5 głównych historii z lat 1971-74 opublikowanych pierwotnie w magazynie komiksowym Savage Tales #1-5. Pierwsza o Córce Lodowego Olbrzyma, jest jakby rozgrzewkowa, bo opowiada o naprawdę krótkim epizodzie losów Conana. Choć same Lodowe Olbrzymy strasznie się spociły podczas ich krótkiego "spotkania". Nie pomogła też lekka, wręcz szkicowa kreska Barrego Windsor - Smitha. Jego Cymmeryjczyk wygląda emo-hippis z burzą blond loków.


Za to "Czerwone Ćwieki" to już dla mnie miód i orzeszki. Przypomniałem sobie jak barbarzyńca i Valleria natrafili na zagubione w dziczy miasto Xuchotl, o ścianach z nefrytu i z zamkniętym pod dachem labiryntem korytarzy i hal. A w nich znajdowały się potwory i dwa przeklęte plemiona zwarte w śmiertelnej walce. Jak się teraz nad tym zastanawiam, ta sytuacja jest rodem z filmu "Za garść dolarów". Sergio Leone oprócz Kurosavy mógł też wzorować się na prozie Howarda. Smith tutaj, po upływie 2 lat, rysuje już zdecydowanie lepiej i dokładniej. Tylko dalej za mało czerni jest użyte na włosach Cymmerianina i dalej bardziej przypomina on blondyna. A Valleria i inne kobiety mają duże, długie oczy zbyt dosłowne łuki brwiowe i przez to ich twarze są za szerokie i nieco dziwne. Lekturze towarzyszy gęsty klimat greckiej tragedii, walka o życie, intrygi, zdrady, potwory, mężne czyny. Krótki komiks jest napakowany wątkami i akcją. Nie ma dłużyzn i dzieki temu strasznie wciąga.


Ale najlepszą dla mnie pozycją zbioru jest zdecydowanie "Noc Czarnego Boga". Objętościowo jest mniejszy, fabularnie prostszy, bardziej przewidywalny. Podróż łodzią za łupieżcami mi skojarzyła się podobnym motywem z komiksu "W poszukiwaniu źródeł Kalevali" gdzie Sknerus też był samotny (siostrzeńcy się nie liczą :) ) na wodzie, z tajemniczym artefaktem przy boku. Na szczyt wynoszą tą historię miażdżące system rysunki Neala Adamsa (przy wsparciu Gila Kane'a). Pisałem to już przy "Zmierzchu mutantów" i innych tomach WKKM z jego pracami - facet jest po prostu genialny. O dobrą dekadę wyprzedził swoje czasy i do dziś jego dzieła wyglądają obłędnie i wspaniale. Te detale, światłocień, rozmycia, perspektywa, dynamiczna zmiana ujęć. Bohaterowie wręcz żyją na tych obrazkach. A brak koloru tylko podkreśla kunszt mistrza. Mam nadzieję, że Adams jeszcze powróci w kolejnych tomach, bo Conan zasługuje na taką prezencję. W jego ujęciu ma kruczoczarne włosy tak jak powinien. Choć nie obraziłbym się na trochę loków, bo wiadomo, że Conan miał lekko kręcone te swoje włosy a nie gładkie jak u Cher. Plus rzeźba ciała i to przeszywające do kości spojrzenie. Znaczy ono przeszywało wtedy, gdy nie robił tego jego miecz. Klasa sama w sobie. Można też zwrócić uwagę na wierszyk ze strony tytułowej tej części. W maju na Komiksowej Warszawie pan Robert opowiedział mi, że sam musiał tłumaczyć i adaptować te rymy, gdyż ten utwór wcześniej nie miał polskiego tłumaczenia.



Następny rozdział, to powrót Smith'a, blond Conana i dziwnych twarzy. Potwór był fajny i tyle.
Ostatni komiks to "Tajemnica Rzeki czaszek" i inny znany artysta przy ołówku - Jim Starlin. Od razu widać jego charakterystyczny styl, jak w Warlocku i Kapitanie Marvelu. Mrok, szybkie ruchy, gwałtowne skoki, piękne kobiety, straszne potwory. Całe opowiadanie przypomina nieco starcie Van Helsinga z Draculą, bo mamy obecny ponury, samotny zamek i jego złego pana oraz biednych wieśniaków, chcących wreszcie zakończyć swoją udrękę. Dobrze, że Conan był pod ręką. 


Adaptacja źródeł, trzymanie się oryginału i nie wymyślanie własnych głupot mnie ujęło i bardzo się spodobało. Trzeba tylko przywyknąć do dużej ilości kwadratowych dymków, gdzie tak jak w książkach narrator opowiada nam to co widzimy oraz emocje przeżywane przez bohatera. Większą niedogodnością jest wszechobecność gradientów/sitodruku, który trafił na matryce z taniego, magazynowego papieru, a potem jest obecny na naszym ślicznym, gładkim, offsecie. Bardzo przykre, że jak ktoś coś raz zrobił na odwal się, to potem ten błąd jest powtarzany w kolejnych wydaniach. Ja nie wiem - czy nie dałoby się dzisiaj komputerowo usunąć tych kropeczek? Pewnie dało, ale robić nie ma komu. Nie ma ich tylko w komiksie z rysunkami Adamsa, gdyż był on tworzony nieco inną techniką.


Wspomnę jeszcze o obecności typowo conanowego humoru. To też mi się bardzo podobało u Cymmerianina - był brutalny i ostry, ale miał też swój honor i potrafił okazywać przyjemniejsze uczucia. Ale nie bez dozy cynizmu, czy barbarzyńskiej złośliwości. Np. jego kodeks nie pozwalał mu zabić nieuzbrojonej kobiety, ale nie miał problemu z rzuceniem jej do jamy. Potrafił też jednym ruchem ręki docenić bardziej dobrą klacz niż niewiastę. W tym swoim podejściu do życia bardzo mi przypomina Punishera, który też w tym okresie wchodził do świata Marvela.


Po stronach rysunkowych mamy jeszcze przedruk pokazujący Roya Thomasa analizującego rysunki do Czerwonych Ćwieków z magazynu Weird Tales z 1936 r. Przy okazji uzasadnia też zmiany które wprowadził ze Smith'em w swojej wersji. Jest też pierwsza część tekstu Lin'a Cartera o narodzinach heroic fantasy. Ostatecznie zgadzam się, że Conan nie był pierwszy i czytam z ciekawością o początkach gatunku z przełomu XIX i XX w.. Na końcu dostajemy sporą galerię zarówno widoczków z samym Cymmerianinem (Adams znów najlepszy), jak i kolorowe przedruki okładek Savage Tails. Szkoda, że nie dodano nam tego Ka-Zara z numeru piątego do treści.


Może przemawia przeze mnie nostalgia i zadowolenie z przypomnienia lat chłopięcych, ale nic to. Dla mnie ten album jest fantastyczny. Hachette znowu to zrobiło. Znowu pokazało, że jest najlepszym wydawnictwem komiksowym w Polsce. Pół punktu odejmuję nie za brak koloru a za te gradienty/sitodruki. Jakby to poprawić, to byłby ideał. Czekam niecierpliwie na numer drugi.

Ocena: 9+/10
Znak Jakości 8azyliszka


czwartek, 24 sierpnia 2017

Ban na Forum Gildii

Napisałem do gravesa skargę na mkolka81, który kolejny raz mnie wyzywał, tym razem w PW. On mi odpisał, że jest na urlopie i nie moderuje. To ja mu napisałem, że ok, to może poczekać, ale domagam się jego ukarania, bo robi to już kolejny raz, Zwłaszcza, że ja dostaję osty za nic. I jeszcze zapytałem kiedy kończy urlop. A on mi odpisał, że ma mnie dość, że przeze mnie ma robotę, bo są na mnie ciągłe skargi [pewnie tych samych kilku osób], że natomiast moje skargi są bezzasadne (choć ja je wysyłam na takie same rzeczy, za które on mi ciągle ostatnio wystawia ostrzeżenia) i że daje mi bana. No dał mi bana. Bez niczego, bez napisania nawet żebym do niego już nie pisał i nic nie wysyłał. I nic go nie obchodzi.

Moim zdaniem regulamin forum został przez gravesa wyrzucony do kosza. A teraz nie mogę pisać na forum, nie mam jak się odwołać i nie mam do kogo, bo moje wcześniejsze wiadomości nie spotkały się z odzewem innych moderatorów. I zostałem sam jak palec i teraz tylko smutek i żal mnie dotyka. :(

środa, 23 sierpnia 2017

Conan Barbarzyńca - prezentacja 1 numeru Kolekcji Hachette

Tak jak zapowiedział 22 kwietnia Robert Lipski na lubelskim Leszku, tak się stało. Kolekcja o Conanie Barbarzyńcy spod znaku Savage Sword of Conan ujrzała światło dzienne po polsku. Niestety na razie jest to test, więc nie jest we wszystkich miejscach w kraju. I ważna wiadomość - jest dostępny tylko w punktach gdzie prasę dostarcza RUCH. Nie ma w salonikach zaopatrywanych przez Kolportera. Parametry: wysokość - 28,2 cm, szerokość 21,2 cm, grubość - 1,8 cm. Jest wyższy od standardowego formatu komiksowego z Kolekcji czy N52. 160 stron na pięknym offsetowym papierze. Wygląda to fantastycznie. Niech Egmont się schowa ze swoimi 104 stronami z których większość to dodatki. Tutaj dodatki są o wiele lepsze.

Załadował mi się wreszcie filmik na YT, więc mozna zobaczyć wszystkie kartki od środka. Dorzucam też zdjęcie z kiosku i porównanie z dzisiejszym numerem WKKDC.






PS. Jakby ktoś spoza pomorskiego i lubelskiego chciał kupić ten komiks.
http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=6319094&order=m