piątek, 27 października 2017

Superman Brainiac WKKDC #31

Ostatnio nastały dobre czasy dla komiksowego Supermana w Polsce. Egmont w związku z Odrodzeniem DC nadrobił jego losy w dwóch komiksach  Droga do Odrodzenia, oraz wystartował z dwiema seriami mu poświęconymi. A i Kolekcja go nie zaniedbuje, bo był już tom poświęcony Luthorowi i trzy solowe Supermany. Ten jest już czwarty, a to jeszcze nie koniec, bo za niecały miesiąc będzie jego "Tajna Geneza". A do końca pierwszej sześćdziesiątki będą dwutomowe historie "Dziedzictwo", "Dla jutra" i 3 tomy Superman/Batman. Tomów z jego udziałem w Lidze Sprawiedliwości już nie wliczam.


Fabuła jest dość prosta i dzieje się 20 numerów Action Comics po "Ostatnim Synu Kryptona". Jak sam tytuł wskazuje, opowiada o starciu Człowieka ze Stali z Brainiac'iem. W komiksach przedflashpointowych nie jest on sztuczną inteligencją per se (jak w animacji Superman TAS i Justice League TAS) a kosmitą z planety Coluan o niezwykle rozbudowanym mózgu zdolnym do pochłaniania i przyjmowania dziesiątek oktodecylionów GB danych. Jest on kimś podobnym do Kolekcjonera z Marvela, tyle że gromadzi wiedzę i kulturę całych cywilizacji, które potem unicestwia. W sumie dąży do tego by cała dostępna cywilizacja wszechświata była pod jego kontrolą, niszcząc wszystko inne. W przeszłości odwiedził też Krypton gdzie zminiaturyzował i porwał miasto Kandor. Nie zniszczył sam reszty, bo też zauważył, że ta planeta sama ulegnie zagładzie. To że ktoś ją przeżył i dalej niesie dziedzictwo Kryptona jest dla niego niedopuszczalne i właśnie dlatego chce dopaść Kal Ela.


Mimo, że w sumie jest to tylko kolejna naparzanka, kolejny raz widać, że Geoff Johns jest prawdziwym fachurą, bo potrafi zainteresować i rozbawić czytelnika nawet przy tak prostych scenariuszach. Bardzo spodobało mi się powrót do starych, dobrych czasów i ponowne spojrzenie na fajtłapowatego Clarka w redakcji Daily Planet. Dorzucono też wyzywają Kat Grant, która znowu próbowała uwieść Kenta, mimo iż jego żona Lois Lane była tuż obok. Poczułem się jakbym znów oglądał 1 sezon serialu "Lois and Clark". Kotka w swoich scenach i interakcjach z resztą członków redakcji jest przekomiczna. Wspaniale się czytało te fragmenty. Na drugim planie przewijała się Supergirl i Kentowie, co też ubogaciło ten komiks. Dzięki temu wszystkiemu czytało się tą historię błyskawicznie, bo tak wciągała i ja się zdziwiłem, że tak szybko poszło. Powiem że zakończenie mnie samego poruszyło i zaciekawiło. Szkoda, że nie dostaniemy (przynajmniej nie teraz) ciągu dalszego.

Bardzo dobre są rysunki Garego Franka. Szczegółowe, z masą detali, podchodzące pod realizm ale nie tracące komiksowego sznytu. Dobrze się oglądało te wszystkie maszyny oraz szerokie plany krajobrazów. Mam tylko pewne zastrzeżenia do palety barw, która była w tym wydaniu nieco za zimna jak na moje oko. Archiwalium z 1958 jest praktycznie o tym samym i opowiada jak Brainiac ze Srebrnej Ery też butelkował miasta. Jak na tłumaczenie Tomasza Kłoszewskiego, to jest całkiem dobrze. Przez ten rok facet się wyrobił. Baty za to należą się drukarni Industria Grafica Cayfossa która nieostro wydrukowała tekst przed zeszytem archiwalnym, oraz zapowiedzi kolejnych dwóch tomów.

Ten tom jest pozycją obowiązkową dla fanów Supermana. Dla mnie to idealny balans między akcją, humorem i rozwijaniem postaci. Na dodatek w bardzo przyjemnej oprawie graficznej. Jest tylko nieco za krótki no i mamy błąd drukarski na 3 stronach.

Ocena: 7+/10

środa, 25 października 2017

Flash DC Rebirth #1: Piorun uderza dwa razy

Tak jak Batman Snydera, Superman Morrisona, tak Flash z N52 też ssał. Przeczytałem 3 tomy z 5 wydanych (i urwanych) w Polsce i nie mogłem się nadziwić, jak tego bohatera można pisać tak słabo i wtórnie. Skusiły mnie dobre rysunki, ale nawet one nie mogły przesłonić miałkości scenariusza.


Tym razem jest lepiej, bo nie przerabiamy w kółko tego samego. Najpierw szybciutko jest pokazane, jak Flash nagle przypomina sobie o Flashpoincie i zmianie rzeczywistości, w czym wydatnie pomaga pewna uśmiechnięta przypinka. Z niczego wraca też do aktualnej rzeczywistości rudy Wally West i mamy ich teraz dwóch, bo czarna wersja N52 nie znika. Po takim wyczyszczeniu przedpola Barry może się zająć problemem nowej grupy terrorystycznej jaka pojawiła się w Star City. Jednocześnie nad miastem rozpętuje się burza Mocy Prędkości, która obdarza super prędkością wielu zwykłych mieszkańców miasta, co oczywiście rodzi pewne problemy. Dostajemy też nowego złego speedstera, z którym Flash będzie musiał się uporać.


Jak na pierwszy tom po kolejnym restarcie nieźle to wszystko wyglądało, choć uczucia mam nieco mieszane. Fabuła jest we flashowym stylu, ale nie mamy wrażenia powrotu do przeszłości. Na razie oszczędzono nam wiecznego dramatu z Iris, Profesorem Zoomem, Reverse Flashem, zabójstwem matki. Podobało mi się, że pojawił się i nowy przeciwnik i nowy wątek romantyczny. Bardziej sensowny i mniej mdły niż ten z New DC. Wadą jest za to brak większych emocji podczas lektury. Ja nie czułem specjalnego związku ani z głównym bohaterem, ani nie bałem się o jego los. Ot walczy z jakimś świeżakiem i widać, że scenarzysta przeciąga na siłę moment rozwiązania. Trzeba było długo czekać aż zaskoczy skrypt fabularny i Barry wreszcie krzyknie "Eureka". Poza tym można się tego wszystkiego w sumie domyślić. Ja nie wnikałem w nie i tego nie zrobiłem, bo po co, skoro na końcu i tak mi to wyłożą na tacy... Ten tom był dla mnie idealnym przykładem na stwierdzenie że czytałem, ale się nie cieszyłem. Tym bardziej, że Flash ma świetne moce, sam jest całkiem łebskim facetem, a miotał się w zagadce jak dziecko we mgle.


Rysunki Carmine di Giandomenico mogą być, ale są gorsze od poprzednika - Francisa Manapul'a. Brakuje im tego błysku i wygładzeń detali. Tutaj kreska jest dość gruba i wyraźnie tuszowana, przez co często nawet bez potrzeby postacie wyglądają na złe i/lub bardziej stare niż są w rzeczywistości. Efekt pogarsza też zimna paleta barw, w której nawet czerwony kostium nie błyszczy jak kiedyś.  Wychodzi na to, że najlepszy efekt osiągnięto by łącząc scenarzystę z Rebirth i artystę z N52, odrzucając to co nie gra. Inne mieszanki powodują efekt małego meh.


Za to niewątpliwą zaletą jest upchnięcie w tym jednym tomiku aż 8 oryginalnych zeszytów , ciągle za okładkową cenę 39.99 zł. Daje to spore możliwości uzyskania rabatu w dyskontach internetowych. Duży za to plus dla Egmontu z mojej strony. Małgorzata Chudziak znowu napisała przejrzysty wstęp, jeszcze raz przypominający nam Flashpoint. Tomasz Kłoszewski poprawnie przetłumaczył, a Tomasz Sidorkiewicz wszystko zredagował. Na końcu jest galeria okładek, więc do strony technicznej nie można mieć zastrzeżeń.


Komiks jest zdecydowanie dla fanów Flasha, chcących dalej śledzić jego losy, po kolejnej przebudowie uniwersum. Na moje oko trochę za wolno się ta akcja rozkręca, ale daję serii kredyt zaufania, że będzie już tylko lepiej.

Ocena: 7/10

poniedziałek, 16 października 2017

Superman Action Comics: Ścieżki Zagłady

Po olewaniu Supermana przez Egmont w N52, naczelny wreszcie dał się przekonać, że ta seria w kolejnym rozdziale DC jakim jest Odrodzenie, musi zaistnieć na poważnie. Ponieważ rozbito jego przygody na dwa tytuły, będziemy mogli szybko nadrobić braki, jeśli te cykle dłużej się utrzymają.


Action Comics był tytułem w którym Supek zadebiutował w 1938 roku. Dzięki WKKDC od Eaglemoss każdy polski fan sam mógł się przekonać jak to wtedy wyglądało. Prawie 80 lat później dostajemy 957 numer tej serii. Jest to dalszy ciąg powrotu jedynego prawilnego, pokryzysowego (na Nieskończonych Ziemiach) Supermana na Ziemię jaka ukształtowała się po Flashpoincie z 2011. Superman/Superboy N52 już nie żyje, ale robić trzeba. Jedynym który może ponieść dalej pochodnię jest oczywiście... Lex Luthor, w swoim własnym, "skromnym" mniemaniu. Clark gdy widzi jego zadufaną konferencję prasową na środku miasta, nie może tego zdzierżyć. Po szybkim zgoleniu żałobnej bródki leci tam w kostiumie, by się kłócić o symbol i pelerynkę. Oczywiście rozmowa nie może toczyć się spokojnie. Awanturę przerywa Doomsday spadający z nieba. Oraz kolejny Clark Kent, który twierdzi że musiał zniknąć, ale teraz wrócił ale nie jest on Kryptończykiem.


Niestety zarys fabuły to kolejny przykład dlaczego wręcz organicznie nienawidzę wszystkich restartów. Szczerze i z serca nienawidziłem N52 bo był to tylko pretekst, by po zabałaganieniu całego świata DC, móc jeszcze raz wpychać do gardła czytelników TE SAME historie (z drobnymi zmianami). Bo w redakcji siedzi sitwa wypalonych do cna "scenarzystów" bez nowych, dobrych pomysłów. Zamiast zatrudnić młodych i zdolnych, starzy kurczowo trzymają się stołka i resetują universum coraz szybciej. Już po 3 latach widać było, że New DC nie działa, ale ze sprzątaniem czekano jeszcze 2 lata, aż przyszło Odrodzenie w 2016. No i niby przywraca się normalność, ale znowu trzeba przejść przez bagno. Ja lubiłem Dana Jurgensa w latach 90-tych.  Naprawdę podobała mi się śmierć i powrót Supermana jego autorstwa. Ale seriously - po 24 latach znowu zaczyna on od Doomsdaya? W Rebirth Supermanie Eradicator a w Action Comics Doomsday. I to jest ten fantastyczny początek o jakim słyszałem w internecie? Po pierwszych tomach, Lois & Clark oraz Ostatnich Dniach Supermana  ja na razie nie widzę tej "świetniości". Narzekałem na wcześniejsze dziwactwa Morrisona, które mi się nie podobały. Autoplagiat też mnie nie zadowala. Niestety obecne wydawnictwo chyba już nie potrafi znaleźć złotego środka. Przynajmniej nie na początku kolejnego relaunchu.


Mimo wszystko to nie jest zły komiks. Jestem z tych osób co lubią tylko te piosenki które znają. I jako coś takiego ta historia sprawdza się bardzo dobrze. Nawet sama walka powtarza się prawie dokładnie tak samo - mimo pomocy Luthora i Wonder Woman Superman nie może na super prędkości wynieść potwora w kosmos i rzucić go w słońce (choć może go tak nosić na duże odległości poziomo). Ale gdyby tak mógł, to by było za łatwo. Metropolis kolejny raz też musi zostać w połowie zniszczone, bo o ochronie miasta tylko się mówi, jednocześnie waląc w kolejne budynki. A akcja przeniesie się na odludzie, dopiero, gdy skrypt zaskoczy. Takie powtórzenia są męczące. Zwłaszcza jak się niedawno jeszcze raz czytało te wydarzenia (WKKDC #24 - polecam). Jedyną nowością jest ktoś pociągający z tyłu za sznurki. Ale jak wiem z doniesień o amerykańskich komiksach, nie jest to Dr Manhattan, więc pewnie rozczaruję się rozwiązaniem. Jest też to wszystko skompresowane do 6 zeszytów (Eradicator też) a nie rozciągnięte na rok jak w latach 90-tych.


Bardzo podobał mi się Luthor. Jak zawsze jest cudownym draniem, który teraz akurat niby jest po dobrej stronie i zabawnie komentuje bieżące wydarzenia. Z racji braku przygód Supka z N52 ja mam lukę w wiedzy o spiskach Lexa w tamtym czasie. Nie wiem też jak i dlaczego wrócił z Apokalyps, gdzie przez krótki okres czasu wypełniał lukę po Darkseidzie. Oczywiście też ani przez chwilę nie wierzę w dobre intencje największego łotra w historii DC. No chyba żeby naprawdę chcieli z niego zrobić kogoś dobrego. O - wtedy to byłby chyba największy przewrót i wolta w całym universum... do kolejnego restartu. Mamy też tu dalej rozwijaną postać synka Clarka i Lois, który zaczyna przejawiać już swoje moce. A rodzice jak zwykle starają się go na siłę odciągać od tego życia pełnego niebezpieczeństw, co oczywiście przynosi odwrotny rezultat. Wszyscy wiemy jak to się skończy, bo nawet gdybym nie wiedział o istnieniu serii "Super sons", widziałem podobne motywy buntującego się dziecka, w innych utworach popkultury.


Rysunki wg mnie są bardzo dobre, co jest kolejnym plusem tego albumu. Czytelne, wyraźne, odpowiednio komiksowe z ładną i schludną kreską. Najbardziej spodobały mi się fragmenty rysowane przez Tylera Kirkhama, który używał nieco mniej tuszu i starał się zostawić rozmazane, ołówkowe kontury. Na tyle, na ile jest to możliwe we współczesnym, komputerowo obrabianym komiksie. Ta kreska przypomniała mi niedawno widziane prace w Conanie Hachette i dlatego tak się podobała. Krótki wstęp i wprowadzenie jest autorstwa Małgorzaty Chudziak (kanał Egzaltowana na YT).  Tłumaczył Jakub Syty (pozdrawiam :) ) i nie stwierdziłem jakichś wpadek, literówek czy zamiany dymków, więc i korekcie należy się plus. Na końcu tomu mamy kilka ładnych, całostronnicowych okładek.


Polecam fanom i miłośnikom odgrzewanych specjałów od mamusi. Na pewno zadowoleni będą też świeży czytelnicy, nie pamiętający poprzednich prac Jurgensa. Dla mnie było to miłe przeżycie, choć nie oszałamiające.

Ocena 7/10

piątek, 13 października 2017

Conan: Demony ze Szczytu - Porównanie

Jako że na razie skończyły się Conany Hachette, to postanowiłem rozejrzeć się co tam jeszcze innego można z nim okazyjnie kupić. I oprócz zbiorczej książki ze wszystkimi opowiadaniami Howarda trafiły w moje ręce 2 stare numery wydane kiedyś przez TM-Semic. W 68-stronnicowym numerze 2/94 ze zdumieniem odkryłem to samo krótkie opowiadanie co w 2 tomie Hachette - Czarnym Kolosie. Teraz każdy może zobaczyć czym różni się wersja kolorowa od czarno-białej. Moim zdaniem ten tani, gazetowy kolor jest o wiele gorszy niż ostre, ołówkowe szkice. TM Semic użył za dużo czerwieni i Conan wygląda albo jak Indianin, albo jak poparzony. Nie pomagają też kropeczki sitodruku, których w wydaniu Hachette nie ma. Widać też pewne różnice w detalach rysunków. Nie wiem z czego to wynika. Tuszowanie i kolorowanie tak bardzo na to wpływa? Ale następna historia tego numeru, dziejąca się w Stygii jest całkiem ciekawa. Może upoluję coś jeszcze z tej serii na Allegro.









sobota, 7 października 2017

Conan Zdobywca

To już czwarty i niestety ostatni tom testu Kolekcji Conana. Na razie musimy zadowolić się tymi albumami, które dostaliśmy na zachętę i poczekać, aż Hachette zanalizuje uzyskane dane. Wtedy pewnie podejmie jedynie słuszną decyzję, aby wystartować ze wznowieniem Savage Sword of Conan na terenie całej Polski. I najchętniej jeszcze tej zimy, skoro poprzednio w styczniu był start MMH.


Na początku tego numeru dostajemy dwa krótkie komiksy, które niezbyt przypadły mi do gustu. Pierwszy opowiada o nieśmiertelnym czarnoksiężniku, który miał to szczęście, napotkania na swojej drodze Conana. Drugi jest zilustrowanym wierszem o barbarzyńcy i przez to mi jako prozaikowi się nie podobał. Też opowiada o jakimś mało istotnym epizodziku oraz jest dość metaforyczny. Tutaj jednak podziwiam i doceniam pracę jaką wykonał tłumacz Robert Lipski nad tym przekładem. Poza tym ich ilustratorami są Tim Conrad i Jess Jodloman, którzy dla mnie nie umywają się do Buscemy.


I gdy już myślałem, że 4 część będzie najsłabsza z wypuszczonych do tej pory, rozpoczęła się perełka i gwóźdz programu, czyli adaptacja "Godziny Smoka". W tej słynnej opowieści R.E. Howarda Conan już jako król Aquiloni zostaje podstępnie obalony ze swojego tronu, pojmany i uwięziony. Na szczęście udaje mu się uciec z niewoli, ale musi opuścić swój kraj. Wróżbita którego napotyka podczas swej tułaczki, przepowiada mu, że odzyska swój tron tylko gdy odzyska serce swojego kraju. Cymmerjczyk szybko domyśla się, że chodzi o potężny artefakt - Serce Arymana, który najpierw pomógł jego wrogom go obalić. Został on jednak skradziony jego wrogom przez ambitnego kapłana ze Stygii. On taki hardy się zrobił, że chce przy pomocy potęgi Serca, obalić Thoth-Amona, króla-kapłana jego kraju. Barbarzyńca udaje się więc na południe, aby pokrzyżować plany złodzieja, a po licznych perypetiach, wraca z powrotem na północ i walczy z uzurpatorami.


Roy Thomas po prostu genialnie przystosował książkę do formatu komiksu, a John Buscema fenomenalnie i brawurowo to wszystko narysował. Detale, szczegółowość postaci, ekspresja w wyrażaniu emocji, dynamika starć, brutalny świat Ery Hyboryjskiej - to wszystko żywiołowo bije z tych ilustracji. Powtórzę to kolejny raz - czerń i biel obrazków nie jest tu wadą, ale wręcz zaletą. Widać najmniejsze detale, których nie zasłania komiksowy sitodruk. Ja łapczywie pochłaniałem kolejne strony a  wracająca pamięć tylko powiększała moje zadowolenie i satysfakcję z ponownego odkrycia (bo czytałem oczywiście tą książkę) jaki Conan jest wspaniały i jak jego przygody rządzą. Przywoływanie Amry, walka z kapłanami Setha, spiski, walka, determinacja bohatera. Człowiek zostaje zauroczony światem przedstawionym. Jedyną dużą wadą jest to, że dostajemy tylko drugą część, zakończenie tej prawdziwej Gry o Tron. :) Nie wiem czemu w 8 numerze oryginalnego "Savage Sword of Conan", dano nam koniec, a wcześniej nie było początku. Mam nadzieję, że w dalszych tomach tej Kolekcji, początek zostanie pokazany. I jeszcze trochę za mało szczegółowo pokazano nam sceny batalistyczne. Był tylko plan ogólny, bez detali. Nad tym Buscema i Thomas mogliby popracować.


Ostatnia część tego tomu to dalej piękne rysunki Buscemy i kontynuacja losów Conana z poprzedniego numeru. Dowiadujemy się co się z nim stało po tym jak zabił smoka i wrócił do swoich Zuagirów. Sam nie wiedziałem, co się wtedy stało, więc nie będę tutaj zbytnio spoilerował. Powiem tylko, że czytało się to bardzo dobrze, a grafika z okładki nawiązuje do tej właśnie historii. Tym razem Conan musiał bardziej postawić na swój spryt, rozum, przebiegłość i umiejętność planowania a nie brutalną siłę.


Niestety nie doczekaliśmy się na razie kolejnej części tekstu Lina Cartera o twórczości Roberta Howarda. Album kończą 4 okładki pisma w którym pierwotnie wyszły te komiksy.  Ostatni tom testu pozostawia nas rozbudzonych i żądnych zapoznania się z kolejnymi przygodami najsłynniejszego w dziejach barbarzyńcy. Niestety jak to jest w zwyczaju w naszym kraju, żeby wejść dalej w ten świat, będziemy musieli jakiś czas poczekać na ciąg dalszy. Na Croma - oby Hachette nas nie zawiodło, bo inaczej znowu będziemy skazani na dostawy tylko z jednego wydawnictwa.

Ocena: 9.5/10
Znak Jakości 8azyliszka

czwartek, 5 października 2017

Fearless Defenders: Doom Maidens MMH #18

Jest to pierwszy w Superbohaterach Marvela komiks z okresu Marvel Now. Cieszę się, że nie ostatni. A wobec mocnej eksploatacji tego okresu przez Egmont, cieszę się też, że i Hachette publikuje pozycje z tego okresu. Jest konkurencja i wybór - twarda czy miękka okładka, drożej czy taniej, premiera czy dubel. Tekst będzie dość spoilerowy, bo niewiele osób czytało ten komiks a pojawiły się pewne różnice zdań na jego temat.


Fabuła jest wg mnie niestety dość sztampowa. Nagle tak z niczego pojawia się wielkie i bardzo śmiertelne zagrożenie ze świata Asgardczyków. Upadłe Walkirie - Panny Zagłady mają moc i siłę by spustoszyć cały Midgard. A kto im się może przeciwstawić - oczywiście tylko jedyna dobra Walkiria, która pozostała z całego Walkirionu. Pani Śmierci Hela przewidując, że ona sama sobie nie da rady, daje jej królową Amazonek Hipolitę. Za to Wszechmatka trochę olewa sprawę i pozwala na dołączenie tylko zabujanej w Walkirii archeolożki i Misty Knight, która musi ją ochraniać panią doktor, mimo sprezentowanej jej zbroi.


To jest bardzo sfeminizowana historia, bo złym też okazuje się kobieta, która porywa Moonstar z New Mutants. Bo okazuje się że ta była mutantka (czemu nie odzyskała mocy po AvX - nie wiem), też była/jest walkirią i teraz dzięki niej Pani Le Fay (ale nie Morgana, bo to przeciwniczka Kapitania Brytani) udaje się ożywić Panny Zagłady. Na szczęście przy okazji Moonstar zostaje uwolniona. Też dostaje zbroję i moce walkirii, by móc walczyć z zagrożeniem. W międzyczasie Walkiria odkrywa swoją mroczną przeszłość. Czyli pojawia się tu zabieg doklejania historii, kiedy wszystkie inne pomysły się wyczerpią. Nienawidzę takich motywów, bo są strasznie sztuczne i źle wyglądają z resztą dziedzictwa danej postaci. Gdyby naprawdę coś takiego się wydarzyło, powinno być pokazane w Defenders vol.1 - serii w której Brunhilda była prawie od samego początku i która miała ponad 150 zeszytów, Wszystko kończy się spektakularną bitwą na którą z pomocą przybywa wiele żeńskich bohaterek zebranych przez Misty Knight - Kapitan Marvel, She-Hulk, Hellcat, Electra, Czarna Wdowa itp.


 Cały komiks wydał mi się dziewczyński. I nie chodzi tylko o to że bohaterkami są tylko kobiety, przeciwnikami są kobiety, Bogami są kobiety... Właściwie jedynym facetem był przydupas głównej złej i bezimienni henchmeni i zombiaki, którzy szybko giną. Oprócz tego jest też niechętne podejście do mężczyzn i nie korzystanie z ich pomocy. Dlatego kawaleria na końcu to też tylko same kobiety. Widać tu chęć pokazania jak silne i niezależne są te wszystkie wojowniczki. To jest trochę dziwne, bo scenarzysta jest facetem. Ale mocno się wczuwa w kobiecość. Tak mocno, że obowiązkowo dorzuca delikatny wątek lesbijski, bo tak sobie chyba wyobraża że wśród silnych i niezależnych kobiet "musi" on istnieć. :) Niestety widać też, że pracował wcześniej przy Fear Itself, więc cała ta akcja jednak jest dość miałka. W ogóle trudno mi było się wczuć w całą historię i utożsamić z bohaterkami. Wyszło to trochę zbyt sztucznie. Ale myślę, że damskie czytelniczki mogłyby te motywy zainteresować.


Rysunki Willa Slineya mi się spodobały. Są w mocno rysunkowym-kreskówkowym stylu, który ja dość lubię, Nie silono się na niepotrzebny tutaj realizm obrazu. Wszystko jest czytelne, szczegółowe, przyjemne dla oka. Tak samo dobrze i ciekawie skomponowano okładki poszczególnych zeszytów. Dobrze wykonana robota. W samym albumie faktura papieru była za to nieco dziwna. Jakby bardziej szorstka niż w poprzednich, gładszych tomach. Ale to może być tylko moje, subiektywne wrażenie albo problem tylko mojego egzemplarza. Wobec mniejszej rozpoznawalności bohaterki bardzo przydają się, zawarte w dodatkach i geneza powstania Walkirii i jej krótka historia. A jej wizerunki różnych artystów cieszą oko.

źródło: https://www.youtube.com/watch?v=qXaSgJ3rWNQ&t=64s

Ogólnie jest to solidnie wydany tom, przedstawiciel serii Marvel Now, która w inny sposób nie byłaby obecna w naszym języku. Na pewno komiks dla ciekawych i oczekujących czegoś troszeczkę innego, ale nie za bardzo, bo schemat fabularny jest dość podobny. Z pewnością mogę polecić tym którym spodobał się "Fear Itself".

Ocena: 7/10

środa, 4 października 2017

Conan Barbarzyńca nr 4 - prezentacja komiksu



Ostatni tom testowego rzutu Kolekcji Hachette o Conanie Barbarzyńcy. Znowu dostajemy 168 stron czarno-białego komiksu na papierze offsetowym. Twarda oprawa, scenariusz od Roya Thomasa a rysunki od Johna Buscemy, Gila Kane'a i innych. Zawiera materiały zawarte w magazynach Savage Sword of Conan #8-11 z lat 1975-76. Niestety znowu nie ma 3 części tekstu Lina Cartera o twórczości Howarda po Kullu. Dziwne rzeczy działy się w kioskach. W jednych było po 4 egzemplarze, w innych po 3 a do jednego Świata Prasy w ogóle tego nie dowieźli. Na razie Conan idzie na urlop, ale mam nadzieję, że wróci zimą - w grudniu albo lutym. Zobaczymy. Ja ze swoje strony starałem się dołożyć wszelkich wysiłków, by Hachette sprzedało jak najwięcej egzemplarzy. ;)