niedziela, 25 lutego 2018

Scarlet Witch/West Coast Avengers: Mroczne Wizje MMH#26

Czekałem na ten tom o Scarlet Witch w Kolekcji, ponieważ pierwszy raz w naszym kraju pojawił się przedruk historii z serii o West Coast Avengers. Niewielki, ale rozbudowujący dla polskiego czytelnika świat Avengers, który nie za bardzo jest znany fanom nie czytających komiksów po angielsku. Teraz będę czekał z jeszcze większą niecierpliwością na tomy poświęcone bezpośrednio West Coast Avengers oraz Great Lake Avengers.


Z pisanego wstępu przed początkiem komiksu dowiadujemy się, że osobowość i pamięć Visiona została wymazana przez wrogie Konsorcjum Wywiadowcze. Co prawda Avengers udało się przywrócić go do funkcjonowania, ale stracił wszystkie swoje ludzkie cechy i charakter w którym zakochała się właśnie Scarlet Witch. Najprościej byłoby znowu wykorzystać wzorce osobowościowe Wonder Mana, by syntezoida znowu bardziej uczłowieczyć. Ale ten ze swoich powodów nie chce zgodzić się na ten zabieg. Zrozpaczona Wanda wściekła na kolegów, szuka innego rozwiązania. Efekty tej decyzji śledzimy przez pierwszą połowę tego tomu.


Potem mamy historię o dzieciach Scarlet Witch i Visiona. Po kilku latach od publikacji "Upadku Avengers" i "Avengers Impas" teraz dokładnie możemy prześledzić jak i dlaczego zostały one zabrane z ich życia, oraz kto zablokował wspomnienia o ich istnieniu. Oczywiście wiemy jak to wszystko się skończyło (wielkim KABOOOM) ale przecież Byrne nie mógł wiedzieć, że w przyszłości włodarze Marvela zatrudnią takiego gościa jak B.M.Bendis, który po 15 latach wykorzysta jego twórczość i pomysły by wszystko rozwalić (na niby) a potem mieć pretekst do kolejnych nowych początków. Właśnie - John Byrne tak jak wcześniej w tomie o Kapitanie Ameryce, tutaj też jest największą zaletą albumu. Tworzy spójny i rozbudowany świat superbohaterów, w który czytelnik może się zagłębić i przeżywać razem z nimi szczęścia i dramaty postaci. To jest kwintesencja tej telenowelizacji komiksów jaką i my odczuwaliśmy kiedyś na łamach 102 numerów Amazing Spider-Mana oraz innych komiksów, w zeszytowej formie serwowanych nam przez TM Semic. Znaczy we wcześniejszych numerach Kolekcji też to było widoczne, ale Byrne jest prawdziwym specjalistą i mistrzem w tego rodzaju narracji. Odpowiednio wyważa proporcje i nie mamy przesytu dialogów, lub nie skupiamy się tylko na akcji i walce.


Pomijając już absurdalność tego, że wszyscy przeszli do porządku dziennego nad tym, że sztuczny człowiek nagle doczekał się potomstwa (ale to wymyślił jakiś inny scenarzysta), reszta wydarzeń jest dość logiczna i mieści się w założeniach świata przedstawionego. Nie mam wrażenia, że postacie robią jakieś totalne durnoty, bo twórca nie potrafił nam uzasadnić ich działań w inny sposób niż tylko "bo ja tak sobie wymyśliłem, więc musi się tak stać". West Coast Avengers tworzone jest przez mieszankę charakterów i stąd często wynikają między nimi tarcia. Dowiadujemy się, że Wasp ma chyba w sobie coś z ofiary, bo znowu dostaje z plaskacza - tym razem od Scarlet Witch. Rozumiemy te działania i to, czemu Wanda zostaje trochę osamotniona ze swoim problemem, którego inni zdają się nie dostrzegać. Ale ostatecznie zawsze może liczyć na pomoc swojej drużyny, mimo wszystko. Podobało mi się też pokazanie mniej znanych (zwłaszcza u nas) postaci jak US Agent czy Tigra. Również krótki występ Great Lake Avengers i walka Big Berthy z She Hulk była przyjemnie pokazana. W 50 zeszycie wraca też oryginalny Human Torch i to trochę burzy mi historię pokazaną w tomie Kolekcji z jego udziałem. Ale i tak człowiek naprawdę żałuje, że dane mu jest zobaczenie tylko 6 zeszytów z tej serii


Byrne jak zwykle tworzy też świetną szatę graficzną, która po prostu cieszy oczy. Wszystko jest szczegółowe, przejrzyste i wyraźne. Dobrze oddano emocje rysujące się na twarzach bohaterów. Kolory są ostre, bez rozmazań. Jedyne zastrzeżenie to miejscami pustawe tła, które gryzą się nieco z wyraźnie i dokładnie odwzorowanymi postaciami. W tych dwóch historiach trochę zabrakło typowego komiksowego humoru - onelinerów czy ciętych ripost i szybkich wymian drobnych złośliwości. Ale wobec dobrego poziomu głównej historii jest to mała wada. No i zawsze można liczyć na wesołka Hawkeye'a i jego Mockingbird. Dobrze się też czytało archiwalny, 4 numer przygód X-Men, gdzie pierwszy raz pojawiła się Scarlet Witch i Quicksilver. Zwłaszcza w kontekście tego, że my wiemy, że ta piątka oryginalnych X-Men trafiła do naszej teraźniejszości i dalej w niej tkwi. Chociaż raziło trochę, że Magneto jako więzień Auschwitz używał pseudoniemieckiej armii do podboju.


Dla fanów ten tom to bardzo solidna produkcja uzupełniająca dokładnie genezę Upadku Avengers. Dla słabiej obeznanych bardzo fajnie przybliża mniej eksploatowanych bohaterów ze świata Marvela. Polecam każdemu do samodzielnego zapoznania się.

Ocena 7/10 + Znak jakości 8azyliszka

czwartek, 8 lutego 2018

Flash: Wojna Łotrów WKKDC #37

Poprzedni tom WKKDC o przygodach Flasha był dla mnie pewnym rozczarowaniem. Tam Mark Waid dopiero się rozpędzał z własną wizją tego herosa i nie wykształcił się wtedy jeszcze jego charakterystyczny, luźny styl. Komiks był też jeszcze mocno osadzony w stylistyce lat 80-tych, która za bardzo mi nie podeszła. Dlatego liczyłem, że Wojna Łotrów zrobi na mnie lepsze wrażenie.


Niestety dalej nie jestem w pełni usatysfakcjonowany. Ostatnia historia z runu Geoffa Johnsa opowiada o tym jak wśród dawniejszych i młodszych stażem wrogów i byłych wrogów Flasha wybucha konflikt. Skruszeni i chcący zadośćuczynić za swoje winy niektórzy byli członkowie Łotrów, pod auspicjami FBI, dostają zadanie pokonania dawnych kolegów. Szybko zaczyna się widowiskowa walka w centrum miasta do której szybko dołącza Flash oraz Hunter Zolomon, chcący kontynuować swoją obsesję w pognębianiu Szkarłatnego Speedstera.


Dla polskiego czytelnika, nie znającego i nie śledzącego wcześniejszych przygód Flasha, ten komiks jest dość chaotyczny. Ja czułem się nieco zagubiony, tymi wszystkimi wydarzeniami. Pojawiły się tu nieznane mi wcześniej postacie (np. Top) o których nic nie wiedziałem. Musiałem więc brać na wiarę wszystkie dane i podaną motywację podaną w przypisach, bo nie miałem innego wyjścia. Nie sprzyjało to w zżyciu się postaciami ani przejmowaniu się ich losem. Pierwszy raz w Polsce pojawia się tu też Hunter Zolomon - Zoom, arcywróg Wallego Westa, o którym też tylko wiemy tyle, ile nam pokrótce opisano. Znajomość serialu stacji CW nie pomoże, bo tam całkiem zmieniono origin tej postaci względem komiksu. Dlatego niezbyt mnie przekonał wybór właśnie tej opowieści do Kolekcji. Może trzeba było wybrać coś z wcześniejszych scenariuszy Johnsa? 


Poza tym całość sprowadza się do coraz większej nawalanki, do której przyłącza się coraz więcej postaci, którymi jak wyżej wspomniałem, ciężko jest się przejąć. Zaś będąc na bieżąco z serialem stacji CW zupełnie inne postawy Łotrów i ich brutalne działania mi nie przypadły do gustu. Dwa tygodnie wcześniej zaprezentowano nam też pierwsze pojawienie się Barta Allena, a tutaj 7 lat później, jest on już w zupełnie w innym miejscu swojego życia. Mamy też kolejną podróż w czasie i już zupełnie niewiarygodne zmiany w linii czasowej. Jeśli ktoś zmienia coś w przeszłości, to w teraźniejszości nikt nie powinien się zorientować w zmianach i nie pamiętać, że było inaczej. Ale tu Johns chciał chyba na siłę się odróżnić od wzoru postepowania np. z "Powrotu do przyszłości" czy "Time Cop". Cała narracja jest w dość poważnym tonie, co kłóci się ze słowami wstępu albumu. Raczej nie widać tego optymizmu Flasha a bardziej jego determinację i rozpaczliwą walkę w ochronie swoich bliskich i mieszkańców Central City. Brak humoru mi tu doskwierał.


Za rysunki odpowiada Howard Porter, znany nam z egmontowskiego wydania JLA. Tutaj jego styl jest bardzo podobny i znaczących różnic w szacie graficznej nie widzę. Czyli ogólnie jest dość poprawnie, ale czasem zdarzają się zbyt krzywe linie, czy toporne i nienaturalne ujęcia, albo zbyt wielkie oczy. Na szczęście wynagradzają nam to też duże jedno- i dwustronnicowe ilustracje, które trzymają poziom. Dobry jest też zeszyt archiwalny, opowiadający o pierwszym starciu Flasha z Kapitanem Coldem. Lubie te stare, proste originy, gdzie szybko przechodzi się do sedna, a nie rozwodzi się nad tym jakie to bohater ma ciężkie, cywilne życie.


Ogólnie tom jest średni, mam w sobie takie małe meh po jego lekturze, bo spodziewałem się czegoś lepszego. Z runu tak uznanego twórcy można było chyba do Kolekcji wybrać coś ciekawszego. Pozostaje mi teraz czekać na tom z "Powrotem Barrego Allena" i mieć nadzieję na naprawdę dobry komiks z Flashem.

Ocena: 6/10