wtorek, 7 listopada 2017

Daredevil by Bendis tom 1

Po dwóch i pół roku od wydania przez Muchę 500-stronnicowej "Sprawiedliwości", oraz ponad rok po Wiecznym Batmanie 1, Egmont postanowił znowu spróbować dać czytelnikom coś grubszego od  swoich standardowych komiksów. Moim zdaniem jest to krok w dobrym kierunku. Może z czasem dojdziemy do polskich omnibusów, albo wrócimy też do wydawania zeszytówek po polsku. Bo mimo ostatnich postępów dalej  mamy duże zapóźnienia na naszym rynku komiksowym zarówno pod względem treści jak i formy. Ciągle też rozwija się on dość wolno.

Niestety album rozpoczyna się koszmarnie, opowieścią o tym jak Ben Urich pisze artykuł. Jest to przegadana, psychologiczna rozprawka. Dodatkowo okraszona mega artystycznymi rysunkami, podobnymi do tych z "Elektra Assasin". Zero akcji, mało sensu. Czytało mi się to bardzo ciężko, musiałem przerywać lekturę i mocno zniechęcało mnie to do zapoznania się z resztą runu. Gorzej rozpocząć się chyba nie dało. W ogóle nie spodobało mi się takie zgłębienie toku myślenia dziennikarza. Można było to zrobić zdecydowanie lepiej. Moim zdaniem zmarnowano 4 zeszyty.


Na szczęście potem jest już zdecydowanie lepiej. Nowy scenarzysta serii jakim wtedy był Brian Bendis znany był już z prowadzenia Ultimate Spider-Mana. Daredevila postanowił zacząć od mocnego uderzenia, czyli ujawnienia jego prawdziwej tożsamości całemu światu. Bardzo mi się to spodobało, bo przecięto wreszcie ten stan niepewności, który istniał już kilkanaście lat od czasów "Born Again". To co - Kingpin tyle czasu wie, że Matt Murdock to Daredevil i nic z tym nie robi? Syn i ludzie Kingpina też się tego dowiedzieli i dalej nikt z tym nic nie robi? To jakiś absurd, który głośno wyraża nowy członek w gangu. Ambitny Silke postanawia wzmocnić własną pozycję a przy okazji załatwić wroga, który ciągle bruździ organizacji.


Dalej obserwujemy przebieg tej akcji, jej konsekwencje i jak Matt Murdock musi sobie radzić z medialnym cyrkiem jaki na niego spada. By nie zdradzać za wiele, powiem tylko, że druga część tomu jest o wiele spokojniejsza. Nie mamy już bijatyk a zmagania niewidomego prawnika z oskarżeniami. Pokazano nam jak wewnętrznie się miota. Jak niemal staje nad przepaścią, myśląc, ze jego życie się skończyło. Jak jego przyjaciele próbują mu pomóc. Jak wreszcie wyglądają dalsze losy po czymś takim. Patrzymy na złożoną opowieść o przemianie bohatera, który musi zrobić coś co nie jest zgodne z jego kodeksem etycznym, ale jest to jedyne wyjście pozwalające mu przetrwać. Pod koniec albumu mamy nawiązującą do wydarzeń sprawę sądową, którą świetnie podsumował prokurator, z którym Murdock się mierzył. Dobrze, że nie zapomniano też o dziennej pracy, jaką Matt wykonuje. Bo ten aspekt jego osobowości zawsze miał znaczenie w jego postępowaniu jako Daredevill.


Ja się wciągnąłem na maksa. Wreszcie zrozumiałem dlaczego Bendisa tak chwalono i skąd zdobył swoją reputację i uznanie. Dziś moim zdaniem już na nie nie zasługuje, patrząc na jego współczesne scenariusze, ale wtedy poprowadził Daredevila świetnie. Potrafił nawiązać do czasów Franka Millera pod względem i wydarzeń i klimatu. Zdecydowanie należy to docenić. Wydarzenia niby się uspokajają po akcji na początku, ale dzieją się wartko. Sam Matt stara się powrócić do życia i nawet po staremu trochę dowcipkować. Rozwalił mnie tekst o tym, że myślał, że to Spider-man wpadnie pierwszy. Nooo - na to to musi se poczekać do Civil War. Fajnie też się patrzyło na cameo Luke'a Cage'a i Iron Fista, czy też Czarnej Wdowy.


W utrzymaniu millerowskiego klimatu pomagają też surowe, "brudne", ciemne rysunki Alexa Maleeva, choć to nie jest mój styl. Rozumiem, że gładkie rysunki Quesady z "Diabła Stróża" by się tu nie sprawdziły. Ale Maleev osobiście mi się nie podoba. Jest akceptowalny i w miarę czytelny i tyle. Wrażenie zrobiła na mnie znana już okładka z obrysem Diabła wokół zdjęcia Murdocka. Ona wyszła ślicznie. Przeartyzowane zeszyty 16-19 autorstwa Davida Macka w ogóle są do niczego, bo nie spełniają swej podstawowej funkcji informacyjnej. Musimy za często się domyślać, co autor miał na myśli i co nam chciał przekazać. #38-39 rysuje Manuel Gutierrez i jest on poprawny, podobały mi się zwłaszcza ujęcia na sali sądowej. Ale nie jest to nic specjalnego. Zawiódł mnie też Terry Dodson, którego praca z #40 nie była tak ładna jak w Marvel Knight Spider-Man.


Całe wydanie jest solidne. Mamy lekko woskową, twardą jak w innych wydaniach Marvel Classic. Okładki przyzwoicie przedzielają kolejne oryginalne zeszyty. Na końcu mamy galerię szkiców rysownika, fragment scenariusza, przedmowę do wydania zbiorczego oraz wywiad z samym Bendisem o tym komiksie. Zabrakło chyba tylko okładek alternatywnych, chociaż nie wiem,czy jakieś były. Tłumaczył Marceli Szpak pod redakcją Jacka Drewnowskiego. Nie zauważyłem jakichś oczywistych błędów tłumaczeniowych i lektura przebiegła bezproblemowo pod tym względem. Cena w stosunku do tego co oferuje to wydanie też jest przyzwoita. Podobnie jak było w przypadku Wiecznego Batmana 1.


Z czystym sumieniem mogę polecić ten tom każdemu kto lubi czytać dobre, niegłupie komiksy. Sam jestem zadowolony ze swojego zakupu i czekam na ciąg dalszy.

Ocena: 7+/10

5 komentarzy:

  1. Bazyl dlaczego zepsułeś Avalon?

    OdpowiedzUsuń
  2. To nie ja tylko Egmont atakuje kolejne fora na których pisana jest prawda. :) Też się zdziwiłem, że Avalonu nie ma - nie mam gdzie pisać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bazyl jest jeszcze forum e-komiksy swego czasu bardzo popularne:

    http://www.ekomiksy.hekko24.pl

    OdpowiedzUsuń
  4. No jak nie ma? Jest stara i poczciwa Gildia, która w końcu odżyła, po dezynsekcji i deratyzacji.

    OdpowiedzUsuń