czwartek, 6 listopada 2014

World War Hulk WKKM #51

"Hulk Smash!"

Wreszcie nadszedł! Po lecie 2014 pełnym dubli i stand alone'ów, w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela, nadeszła w końcu jesień premier. A wraz z nią moje ulubione Marvel Major Events. Black Panther'a nie chciało mi się opisywać, bo słaby był (następny tom z jego udziałem będzie lepszy). Ale teraz, po 7 latach od amerykańskiej premiery, wreszcie możemy przeczytać wydrukowaną po polsku historię powrotu Króla Saakaru. Wkraczamy na dziewicze terytoria, gdyż na "Wojnie Domowej" skończyła się droga Mucha Comics. Ciekawe, czy gdyby Hachette nie wydało Kolekcji po polsku, doczekalibyśmy się od nich właśnie WWH, Secret Invasion i Siege? Hmmm... W każdym razie, do marca 2015 roku będziemy mieli w jednej szacie graficznej 8 wielkich eventów Marvela z lat 2004-2010. I to jest najważniejsze i najlepsze co mogło się przytrafić rodzimym fanom komiksów.


Rzeczą która trochę mi zgrzyta, jest (jak zwykle) tłumaczenie tytułu. Do tej pory mimo pewnych przeinaczeń, polskie brzmienia mi pasowały do oryginałów ("Ród M", "Samotna Zielona Kobieta"). Ale tym razem nasza wersja tłumaczona przez Kamila Śmiałkowskiego (skądś znam to nazwisko :)))) ) przeinacza wydźwięk nazwy amerykańskiej. Choć fraza Wielka Wojna Hulka tworzy taki sam skrót jak oryginał, to moim zdaniem słowo "wielka" nie oddaje ani znaczenia, ani skali wydarzeń. Ja bym dał dosłownie - "Wojna Światowa Hulk (albo Hulka). Ewentualnie Światowa Wojna Hulka. I wiem, wiem że się czepiam detali, ale mnie to trochę gryzie.




Wracając do istoty tematu... WWH to po prostu konsekwencja wydarzeń przedstawionych w "Planet Hulk". Chyba tylko czterej wielcy (phi) Iluminati mogli się łudzić, że sprawa została załatwiona. Mimo Civil War porażające jest to, że nikt przez długi czas nie monitorował tej planety na którą rzekomo Hulk miał trafić. Po prostu wyrzucili klucz za siebie i zapomnieli o "problemie". Każdy szanujący się fan i znawca świata komiksowego wiedział, że tak to się nie skończy. Ba, sam scenarzysta serii Greg Pak też o tym wiedział. Dlatego trochę śmieszne to było, gdy sprawcy wygnania zostali pokazani jako wielce zaskoczeni. Co prawda Tony Stark miał swoją zbroję-Hulkbuster, ale przecież on je zawsze ma... Cała trójka (bo Black Bolt nie miał czasu) była przerażona, zaskoczona, zaczęła miotać się w panice gdy patrzyli co Hulk robi z innymi. Dr Strange był najśmieszniejszy, bo został na sam koniec.


Hulk wrócił na Ziemię wściekły. Bardzo wściekły. Stał się wielką, zieloną furią pałającą żądzą zemsty. Mimo wielkich cierpień, na Saakarze odnalazł tam przyjaźń, miłość, spokój, radość, miejsce do życia. A jedno zdarzenie odebrało mu to wszystko. Wybuchł statek którym przyleciał na tą planetę, więc podejrzenie o podłożeniu bomby od razu spada na tych, którzy go tutaj wysłali. Zielony Król zebrał więc swoje Przymierze i armię, wsadził ich na wielki, kamienny (!) statek i ruszył w stronę naszej (i swojej) rodzimej planety. Najgorsze dla tych których ścigał, jest to, że teraz jest o wiele bardziej zły, wkurzony i silniejszy niż był do tej pory. Niemal z marszu pokonuje Black Bolta, dzięki czemu budzi jeszcze większe przerażenie wśród swoich przeciwników. Jeśli potężny Król Inhumans nie dał mu rady, to kto może? Sam też się zastanawiałem nad tym problemem, ale dopiero niedawno ktoś mnie uświadomił jak to naprawdę  było.




Potem Hulk pojawia się nad (bo gdzie indziej?) Nowym Yorkiem ("Czy słyszałaś żeby ktoś kiedyś groził zagładą Iowa?") i rzuca swoje ultimatum. Żąda wydania Iron Mana, Dr Strange'a i Mr Fantastica a wtedy odejdzie. Inaczej zniszczy całą planetę. Uczciwe warunki, nieprawdaż? :) Oczywiście nikt nigdy nie wybiera łatwego sposobu. Zaczyna się ogromne zamieszanie i działania superbohaterów oraz rządu. Wszyscy bronią się rękami i nogami jak mogą. Niestety Tony Stark boleśnie się przekonuje jak fatalne skutki miała Wojna Domowa. Jak przez niego Ziemia stała się słaba i podatna na ataki wrogów. Na szczęście już nie długo będzie sobie dyrektorował tym S.H.I.E.L.D.




Może nie będę więcej (jak zwykle to robię) spoilerował szczegółów fabuły. I tak są łatwe do przewidzenia. Cały ten event to z grubsza rzecz biorąc jedna wielka naparzanka wszystkich z Hulkiem.  Komiks jest napakowany akcją, czasem aż do przesady. To mi się podoba. Są też oczywiście wątki o tym jak czuje się Hulk, jak utwierdzony jest w przekonaniu słuszności tego co robi. O tym że ludzie muszą się liczyć z konsekwencjami swoich decyzji, że nie wszystko jest czarno-białe a potwór nie zawsze jest potworem. Taki komiksowy standardzik stanowiący podkład do bijatyk superludzi. I ja nie krytykuję tego. Ponieważ lubię tylko te komiksy, które znam, mi się taka forma mnie cieszy i ją w pełni akceptuję. Nie ma tu bzdur typu "symbolizm i widok z oczu zwykłego, bezbronnego człowieka" które nam pokazywano choćby w "Marvels". Mamy też oczywiście twist na zakończenie fabuły, ale jest on również dość przewidywalny. W całej opowieści trochę mało jest humoru, ale gdy ciągle i prawie bez przerwy padają ciosy łatwo to zrozumieć.




Tym razem znajomość tie-inów nie jest aż tak potrzebna jak przy "Wojnie Domowej". Hulk pokonuje pomniejsze przeszkody, Ben Urlich znowu pisze swoją gazetkę, Punisher rozwala parę robaków. Z dwoma wyjątkami. Jeden numer Avengers Initiative wyjaśnia dlaczego pierwsza bitwa w mieście poszła jak poszła. A WWH: X-Men pokazuje nam co się stało z ostatnim Iluminati - Profesorem X. Resztę można spokojnie opuścić jeśli ktoś nie ma czasu.




Ważnym zagadnieniem są też rysunki. Ten tom WKKM kończy czteronumerowy maraton z pracami Johna Romity Jr. Facet budzi skrajne emocje. Sam nie wiem co o tym myśleć. Grafiki w niedawnym Spider-Man Revelations mi się podobały. Ale tam tuszem zajmował się Scott Hanna, a kolorami Dan Kemp. I była to ich świetna praca, dająca w połączeniu z Romitą dobry efekt. A w WWH tusz Klausa Jansona i kolory Christiny Strain wcale nie poprawiają przeciętnych rysunków. Widmowy Strange jest taki sobie, cienie miejscami rozmazane a zaczerniona postać na tronie w Madison Square Garden, to równie dobrze mógłby być Morlun. Hulk Romity jest trochę dziwny, a postacie kobiece mają niezmiennie tą samą twarz. Ogólnie da się to wszystko przeżyć, ale wcale bym się nie zmartwił gdyby tutaj też rysowali artyści z "Planety Hulka", czyli C.Pagulayan i A.Lopresti.



Podsumowując. Pierwsza polska premiera, twarda okładka, kredowy papier, ponad 220 stron i Hulk miażdży wszystkich dookoła. A to wszystko za jedyne 40 zł. Tylko głupi by nie kupił. :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz