poniedziałek, 17 listopada 2014

Grimm 4x04




Ewolucja serialu trwa w najlepsze. Ze zwykłego proceduralna w którym główny bohater co odcinek pokonywał pojedyncze, niezwiązane ze sobą potwory, teraz dostaliśmy wielowątkowy kryminał fantasy z ciągłością akcji. Powoli moda na bardziej rozbudowane procedurale, z głębszym wątkiem głównym rozprzestrzenia się w telewizji.  I wg mnie bardzo dobrze bo takie produkcje lubię Najbardziej. Na razie króluje w tym CBS (PoI, 3 sezon Elementary, Good Wife), ale NBC też się tego uczy.


Czyli akcja najnowszego odcinka rozpoczyna się w tym samym momencie, w którym skończył się poprzedni. W sklepie z przyprawami matka kapitana Renarda „czaruje”. Ta postać jest całkiem fajna i może się podobać. Wprowadza nieco pieprzu i tajemniczości w gromadkę bohaterów, którą mógłbym już swobodnie nazwać „Team Nick”. :) Niezły tłumek się już zrobił (nawet świstak jest wtajemniczony) i zaczęło to wyglądać zbyt miło i przytulnie. A tak ponownie mamy pierwiastek niepewności i nieobliczalności. Tak jak wtedy gdy matka Nicka wpadła z wizytą. Świetna scenka gdy hexenbeast pokazuje swoją prawdziwą twarz, od razu banan na twarzy gdy Monero musi spuścić z tonu.

Spodobała mi się też główny wątek i śledztwo prowadzone przez Nicka i Hanka. Tym razem nie do końca mamy do czynienia z vessenami, więc nawet Rubel nie pomoże, jak to było tydzień temu. Super, że w przyczepie Hank wspomina, że nie zawsze walczyli z vessenami, bo dzięki temu mamy zachowaną ciągłość fabularną i różnorodność wśród wrogów. Magiczne zaklęcie powołujące do życia golema to jest to. I mimo, że strasznie się to żydostwo rozpanoszyło :), z przyjemnością się oglądało i działania i to jak wyglądał ten stwór. Miał prawdziwą potęgę i moc. Nie był popierdułką jak w grze Heroes of Might and magic III, gdzie takie golemy zjadało się na śniadanie. Dobre i wiarygodne były też efekty specjalne, tak mogłoby się to dziać w rzeczywistości. Tylko zakończenie było trochę nieporadnie nakręcone. Postacie tylko stały jak słupy i się patrzyły jak golem robił swoje.

Adalind się na popsuła. Odkąd Victor oszukał ją i uwięził, ta ciągle tylko płacze i krzyczy „Pomocy”, albo „Gdzie moje dziecko?!” i tak w kółko. Żal patrzeć. Za to oficer Wu coraz bardziej wierci temat Teresy. Renard wrócił na posterunek oklaskiwany przez załogę (kiczowata scena), to ten od razu do niego. Wszystko zmierza do wiadomego rozwiązania, choć jeszcze trochę to potrwa. Twórcy jeszcze bardziej niż na początku poprzedniego sezonu, przeciągają moment powrotu „do normalności” swoich bohaterów. Mnie już to trochę drażni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz