czwartek, 16 października 2014

Arrow 3x02



UWAGA - tekst zawiera duże ilości smęcenia i rozwodzenia się nad psychologią postaci. Jak kogoś to nudzi jak mnie to niech nie czyta. :) Co ja mogę zrobić - taki mamy odcinek.

Szokujące zakończenie premiery sezonu wywołało oczywisty wpływ na kolejny odcinek.
Wszyscy w Team Arrow zostali zdruzgotani i zdewastowani brutalnym zabójstwem Sary Lance. To banalne ale co można więcej napisać? Ogromny smutek, prawdziwy żal i ból dominuje całe 42 minuty nad losami bohaterów. Mamy pokazane wszystkie 5 stadiów żałoby rozbite na poszczególne postacie.

Każdy próbuje sobie z tym radzić na własny sposób. Najbardziej oczywiście rozkleja się Felicyty. Po ludzku płacze, szlocha, nie może się pozbierać. A i tak w tych ciężkich chwilach, jest niesamowicie godna i piękna. Szczęka mi opadła zwłaszcza w jej ostatniej scenie, gdy przyjęła ofertę nowej pracy. Wyglądała zjawiskowo.  W ogóle nie było potrzebne centralne, wulgarne wręcz wcięcie na jej cycki. Wcale też nie odrzucało mnie (jak zwykle w tych wszystkich serialach), pokazywanie jej uczuć. Naprawdę dobrze to było zagrane a przynajmniej w sposób który mi odpowiadał. Felicyty próbowała się wyładować  się na Rayu Palmerze, ale przy jego pomocy uświadomiła sobie, że to nie na niego jest zła tylko, że jak zwykle to wina głównego bohatera.

Bo tutaj mamy kolejne nawiązanie do Batmana. The CW ciągle pokazuje nam Zieloną Strzałę jako jego substytut, bo oryginał jest dla nich niedostępny. Dlatego to on gra zimną obojętność, przez którą jego towarzysze nie potrafią się przebić. Dla widza jest to oczywiste, że Oliver hardzieje z zewnątrz jeszcze bardziej, bo inaczej by się załamał. Najpierw zginął jego ojciec, potem najlepszy przyjaciel, jego matka została zabita a teraz uderza w niego śmierć dziewczyny którą kochał. To strasznie wielkie brzemię, którego zwykły człowiek by nie zniósł. Każdy inny po czymś takim zwinął by się w kłębek i łkał w kącie pokoju. A on musi się trzymać, znaleźć inny cel i ciągle biec, bo wie, że inaczej utonie. Że jeśli on się załamie, to załamią się jego przyjaciele i nie będzie już nikogo, kto by walczył z otaczającą świat ciemnością. Klasyczny tragizm bohatera komiksowego znowu uderza na widza z całą siłą. Natychmiastowo znika cały ten optymizm i radość widoczna w poprzednim epizodzie. Jak widziałem jego ostatnią scenę, w której siedzi przy stole w Arrowcave (znowu pada sformułowanie jaskinia) i tępo patrzy przed siebie, to naprawdę uroniłem łzę. I to mimo powrotu zatwardzenia na twarz Stephena Amella. Jego złe aktorstwo jest w tym przypadku pasuje do sytuacji.

Najgorzej to wszystko znosi Laurel. Po raz drugi traci siostrę. Znowu – normalny człowiek raz za razem nie zniesie takich ciosów. I co gorsza też jest sama w swoim bólu, bo Oliver jest odległy emocjonalnie, a ojcu nie może nic powiedzieć, bo przy jego stanie zdrowia naprawdę mogłoby go zabić. Więc ze szlochów, pani prokurator wpada w gniew. Od razu chce złapać sprawcę i osobiście go zabić. A zakończenie wątku jest niemal takie jak w Person of Interest – Laurel nie dopełnia zemsty tylko dlatego, że nie ma naboi w pistolecie. Tak tworzy się powoli origin „prawdziwego” Czarnego Kanarka. Wiemy, że Laurel ma siłę, determinację i predyspozycje by uczcić pamięć siostry.

Dobrze, że jest też Diggle na którego zawsze można liczyć. Oczywiście też jest smutny, bo Sara była bliska i jemu. Traktował ją jako rodzinę. Ale najszybciej potrafi się z tym pogodzić. Doświadczenia wojenne nauczyły go, że dobrzy ludzie, przyjaciele, giną. Ale nie jest to śmierć bez powodu. Że ktoś musi walczyć ze złem, mimo iż naraża swoje życie. Dlatego te wydarzenia pozwalają mu zaakceptować stan rzeczy i wrócić do Team Arrow. Roy Harper stoi nieco z boku tych wydarzeń, gdyż nim miotają własne demony. Dusił w sobie tajemnicę odejścia Thei gdyż obwiniał siebie z tego powodu. Ale widząc jak desperacko Oliver chciał się skontaktować z ostatnim członkiem jego rodziny i będąc lekko popychany przez Felicyty, wyjawia prawdę.

Przy tym wszystkim sprawa odcinka schodzi na dalszy plan. Fajnie, że wprowadzono nowego łotra z DC – Komodo. Ale jako, że nie czytałem nigdy komiksów o Zielonej Strzale, nie znam człowieka. Nawet nie wiem, czy on powinien być czarny, czy nie.. Za to bardzo podobała mi się ostatnia bitwa pomiędzy nim a Olim i Royem. I muzyczka towarzysząca była odpowiednia. I pierwszy kontakt Palmera z miejscowymi bohaterami całkiem niezły. Ogólnie komiksowość pełną gębą.

Znowu wątek flasbacków jest do pominięcia. Ot wymyślono niezwykłą czujność Tommego by lubiany aktor mógł choćby na chwilę powrócić do serialu. Za to zabawny był wygląd Oliego - ta czapka i kurtka ala bezdomny. :)
 
Oczywiście wiem, że były wady tego odcinka. Powrót grania drewnem przez Amella i komiczna wręcz teatralność Cassidy, nie każdemu przejdzie przez gardło. Kuriozalne było pierwsze starcie Arrow – Komodo. Niczym rycerze z kopiami na koniach, aż 3 razy nacierali na siebie, a ich stroje i motory różniły się chyba tylko kolorami. Ale co z tego? Dla mnie zalety tego serialu zdecydowanie górują nad wadami. Tym bardziej, że dalej nie wiemy, kto zabił? Malcolm Merlyn? Ras’h Al Ghul? Talia? Nysa? (za to, że Sara bardziej kochała Olivera niż ją? I mimo iż ją kochała, musiała ją zabić). Niestety dowiemy się tego pewnie dopiero w maju.

Jako że jestem wesołkiem, zabrakło mi humoru w odcinku. Ale tak jak w Person of Intrest po śmieci Carter, taki ton jest zrozumiały. Ale ostatnia scena mnie rozwaliła. Pomijam już to, że mam sentyment do Kendo, gdyż kiedyś była seria zeszytów ze sztukami walk i ja właśnie miałem ten z walką na bambusowe miecze. Po prostu uwielbiam tekst „Thanks Dad”. Każdy kto oglądał Świat wg Bundych pamięta gdy tak samo (tylko ironicznie) zwracały się dzieci do Ala. I to świadczy o wielkości tego serialu, za to go dozgonnie lubię.


4 komentarze:

  1. Nie wiem czemu wszyscy czepiają się tak poważnie Amella - wg mnie nie gra aż tak strasznie, żeby pod każdym epizodem mu to wypominać. Cassidy jest dużo słabsza, ale w tym odcinku zapadły mi w pamięć dwie sceny:
    - Laurel jako pewna siebie prawnik, kłócąca się z policjantką i przesłuchująca poszkodowanego w zdecydowany sposób (podobała mi się w tej wersji),
    - Laurel jako płaczliwa mścicielka (była tragiczna).
    Mam nadzieję, że podczas swojego dojrzewania w serialu będzie częściej w roli twardej prawnik - lepsze niż smutna alkoholiczka.

    Co do humoru: zgadza się, że odcinek był smutniejszy (co jak podkreślono w powyższej recenzji było spodziewane), ale rozmowa Felicity z Ray'em o tym czy ona u niego pracuje była wesoła i (przynajmniej dla mnie śmieszna).
    Podobnie walka między Arrowem i Komodo: pierwszy pojedynek (podoba mi się porównanie do średniowiecznego pojedynku :) ) był średni - szkoda, że Oliver praktycznie nie strzelił. Jednak następna walka trzech łuczników w Queen Consolidated - szczególnie skok przez okno - była świetna. Zrobiło mi się też przy okazji żal Roy'a - starsi koledzy skoczyli na specjalnych strzałach, a on musiał zostać :)

    Stosunkowo podobała mi się też muzyka, ale zwróciłem uwagę na ostatnią piosenkę - ładnie podsumowywała (szczególnie tekst) oba odcinki tego sezonu i pewnie też kilka następnych.

    I twarz Thei z ostatniej sceny - bezcenne. Czekam na odwiedziny Olivera w Corto Moltese (tytuł wskazuje, że wpadnie tam za pięć dni).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to że jako prawniczka cassidy się lepiej sprawdza to nie dziwota grała wcześniej w innym serialu surprise surprise prokuratorkę ;-))pomijam jej wcześniejszą prace w ta dam modzie na sukces ;-D pytanie tylko czy jej przejmowanie roli siostry oznacza że uzyska swą sztandarową moc od której pochodzi jej nickname czyli czarny kanarek i jak to się stanie efekt pioruna 2 reakcja jakich chemikali X czy inaczej

      Usuń
  2. Wiesz - teraz jest już lepiej ale drewnianość Amela ciągle czasem bywa wyraźnie widoczna. Taaa - scena przesłuchania Laurel była dobra. To kolejne kroki na jej drodze do zostania Kanarkiem. I też mnie rozbawiły sceny Ray-Felicyty ale miały już inny wymiar niż tydzień temu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli nie tylko ja zacząłem doceniać trochę Cassidy (ale jeszcze do Felicity brakuje).
    Jestem też ciekaw kiedy - i co ważniejsze jak - komendant Lance dowie się o śmierci córki.

    PS: Chyba masz bardzo źle ustawiony czas na blogu.

    OdpowiedzUsuń