czwartek, 9 października 2014

Arrow 3x01



It’s simple. We kill the Arrow. :))

Proszę wziąć poprawkę na to, że jestem fanem serialu i piszę ten tekst z wielkim entuzjazmem. Krótko mówiąc – jest świetnie. Cały odcinek miałem banana na twarzy, bo większość scen i fabuły mi się przepodobała.

Na początku mamy sekwencję o tym jak Arrow i Roy (teraz jako Arsenal, choć ta ksywka nie pada) przechwytują transport nielegalnej broni przemierzającej (jeszcze :) ) Starling City. Ja wiem, że to jest pokazówka, ale nieźle zrealizowana. Pokazuje jak teraz wyglądają sprawy w mieście, jak wyglądają jego bohaterowie, jakie mają fajne gadżety (składany łuk) itp. Wraca też ulubiona przez wszystkich catchphrase „Vincent Stillgrave! You have faild his city!” Uwielbiam to.

Ogólnie mamy sielankę, bo, przestępczość bardzo spadła, Oliver zaprasza Felicyty na prawdziwą randkę, Diggle schudł i zaraz zostanie ojcem :), Laurel oskarża i zamyka schwytanych przez Arrowa bandytów a detektyw Lance został kapitanem policji i rozwiązał grupę do walki z mścicielami. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie i możemy kończyć serial, bo tak powinno być. :)

Zawsze jednak można znaleźć nowego wroga. Do zmartwionych nową sytuacją miejscowych bossów gangów, przychodzi nowy handlarz znanym nam narkotykiem Vertigo. Na dzień dobry zabija tego który mu się przeciwstawia i przedstawia genialny w swej prostocie plan – zabijemy Strzałę. No rozwaliła mnie ta scena swoją batmanowatością. :P

Bardzo lubię te wszystkie nawiązania do Gacka które serwują nam scenarzyści. Kapitan Lance zachowuje się niczym Komisarz Gordon współpracując z Green Arrowem. To trochę naciągane, bo ledwo 2 lata temu zabił on prawie 30 ludzi (i to tylko w samym mieście), a teraz już są kumplami na zabój. Ale taka jest komiksowa rzeczywistość i trzeba się przyzwyczaić. Do komiksów nawiązuje głupia refleksja, że bohater nie może mieć udanego życia uczuciowego. Nie zgadzam się z tą tezą. Wiem, ze robi się to by podkreślić tragizm bohatera (Spider-Mana czy Batmana czy tutaj Green Arrowa) ale dla mnie to pójście po najmniejszej linii oporu i wykorzystywanie ogranych klisz. Można by było wymyślić coś mniej banalnego, ale da się to przeżyć. Fajnie też zobaczyć kolejne rodzaje strzał – tutaj powstrzymująca sieć, lub krępująca bandytę. Dzięki temu jesteśmy jak najbliżej świata DC.

Felicyty jak zwykle kradnie każdą scenę. Powiem to kolejny raz – świetnie napisana, świetnie zagrana, świetnie wyglądająca postać. I nie ważne – czy z rozpuszczonymi włosami w wieczorowej sukni czy w niebieskiej bluzeczce pracownika marketu komputerowego. Rządzi babeczka i tyle. Cała scena pierwszego spotkania z Royem Palmerem miała dodatkowy smaczek dla miłośników „Chuck’a”. I otoczenie i aktor i zabawne dialogi były bardzo podobne do tamtego serialu. Choć można też to skojarzyć z TBBT gdy to Sheldon „sprzedawał” sprzęt elektroniczny. Co kto lubi.

Nowi aktorzy mi bardzo pasują. Atoma znam tylko z kreskówki Justice League Unlimited, więc ekspertem nie jestem, ale Brandon Ruth z twarzy jest podobny do pierwowzoru. Z jego zachowaniem może trochę przesadzili, upodabniając go zbyt do Roberta Downeya Jr i jego Tonego Starka. Jednak jego pogadanki z Felicyty są tak ujmujące, że tutaj mi to naśladownictwo nie przeszkadzało.
  Podobnie z Peterem Stormayerem. Fajnie że znalazł czas by dzielić swoją uwagę pomiędzy Green Arrowa w Starling City i Reda Reddingtona w Waszyngtonie. Podoba mi się jego nowy, „prawdziwy” Hrabia Vertigo, czyli zubożały arystokrata z nieznanemu nikogo kraju.
  Nowe postacie są również w retrospekcjach w Hong Kongu, ale ten wątek dopiero się rozkręca i będzie go więcej w kolejnych odcinkach.

Wadą jest zbyt naciągane odnalezienie Olivera w tej restauracji. Ja wiem, że on nie jest Batmanem, ale nie zauważenie nadajnika GPS na kostiumie to „rookie mystake”, którego po latach doświadczeń powinien uniknąć. Ten przeskok 5 miesięczny też mnie nieco wykrzywia. Nikt specjalnie się nie kryje, że chodzi tylko o cykl emisji serialu. Ale to zostawia widzowi sporo luk czasowych. Przydałyby się jakieś dobrze pomyślane web episody które by je wypełniły. Rzeczą która dalej mi nie podchodzi to ponowne „granie biustem” Felicyty. W drugim sezonie (2x6) Emilly Beth Rickards była ubrana w prawie identyczną sukienkę co teraz, której centralnym elementem jest duży trójkąt i głęboki wgląd w jej dekolt. Po co to? Nie na tym opiera się jej urok i zalety. Od świecenia cyckami jest/była Sarah (której sekwencja walki była nieco komiczna). Chciałbym by przestano ubierać ją tak wyzywająco. Można też było oszczędzić nam rozczulania się nad córką Diggla ale to dało się to przeżyć. Tak lubię ten serial i postacie, że nie przeszkadza mi ani teen romans, ani sceny rodzinne.

Nie powiem – zakończenie mnie zaskoczyło, zwłaszcza, że tak dobrze wszystko szło. Emocjonalny cios obuchem dla bohaterów i widzów. Wszystko podporządkowane pod prawdziwego, groźnego wroga (Liama Nelsona :) ), który będzie się przewijał przez cały sezon. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy, tym bardziej, że jeszcze nie pokazano nam, co tam słychać u Malcolma i jego córeczki.

1 komentarz: