poniedziałek, 22 września 2014

Good Wife/Madam Secretary

Długo unikałem serialu "Żona Idealna". Wychodzę, z założenia, że jak widziałeś jeden dramat prawniczy, to widziałeś wszystkie. Jako miłośnik Ally McBeall obejrzałem ją do końca i stwierdziłem, że mi starczy i nie ciągnęło mnie do żadnych "Boston Legal" czy "The Practice". Ale na fajnym portalu Hatak.pl redaktor David Rydzek razem z prowadzącą Serialowo.pl tak się zachwycali i zachwycali w tych swoich podcastach. Że jaki to świetny serial, jakie ma fajne postacie i fabułę, że to i tamto, bla bla bla... Jako, że jestem zwolennikiem sposobu "Najpierw zobacz, potem krytykuj" postanowiłem przekonać się na własnej skórze jak to jest z tą Żoną.

Okazało się, że jak zawsze prawda leży pośrodku. Pierwsza sprawa - to jednak jest prawniczy procedural a nie żadna nowa jakość. Serial typowy ale nie nudny. Od pierwszego odcinka spodobał mi się zwłaszcza humor. Żarty słowne i sytuacyjne są miejscami naprawdę dobre. Postacie też nieźle stworzono, choć głównie bazują na sprawdzonych wcześniej archetypach. W ogóle całe założenie fabularne jest żywcem przeniesione z Ally McBeall - po seks skandalu prawniczka szuka pracy. Na szczęście ma kolegę ze studiów, który ma własną kancelarię i ten po znajomości ją zatrudnia, gdy inne firmy załatwiają bohaterkę odmownie. Spotyka się z wrogim środowiskiem pracy, ale okazuje się, że jest niezłym prawnikiem. I z każdą kolejną sprawą zdobywa swoją pozycję, szacunek, przyjaciół. Oczywiście też pojawia się przewidywalny wątek miłosny z w.w. kolegą.

Dla mnie wadą jest to, że główna bohaterska jest starsza i mniej atrakcyjna niż Ally McBeall. Tylko na obrobionych photoshopem plakatach wygląda atrakcyjnie. Przy ujęciach z kamery widać, że źle jej z oczu patrzy, że ma kwadratową szczękę itp. Poza tym jej zostanie z mężem, ba pomaganie mu, po tym jak ją zdradził, jest zupełnie nielogiczne. CBS z uporem promuje republikańskie wartości z czasów Eisenhowera czy Regana. Czyli - dobra żona trwa przy mężu, bez względu na wszystko. :) Czasem zdarzały się fajne, interesujące sprawy, ale sporo było też sztampy. A to jakiś rozwód, a to dobrzy ludzie walczą ze złymi korporacjami, ktoś niesłusznie skazany za morderstwo, albo wredny typ którego się broni bo taki jest ten zawód itp. itd. Najbardziej smuciło mnie to, że niby główna bohaterka jest taka porządna, dobra i miła, ale gdy wielcy (źli w odczuciu widza) klienci po tym jak przegrali z kancelarią Lockhart/Gardner, zatrudniali ich w następnym odcinku, to już było cacy. Prozaiczne "kasa misiu kasa" jak zwykle wygrywała w tym zawodzie.

Inną denerwującą cechą serialu, jest to, że de facto sprawy wygrywali nie prawnicy, a zatrudniona przez nich prywatna śledcza - Kalinda. Z takimi dowodami jakie ona im wygrzebywała (dzięki szantażom, przekupstwu, zastraszaniu lub znajomościom), to nawet ja bym sprawy wygrywał. Czyli cała genialność i elokwencja Alici była nieco przesadzona. Ostatnią wadą są ciągnące się jak flaki z olejem wątki główne sezonu. Wydostanie męża z kicia, wybory czy zakładanie nowej firmy - wszystko trwało potwornie długo. Mniej to przeszkadzało, gdy wiosną przerobiłem ciurkiem 5 sezonów na raz. Ale teraz oglądanie 6 serii i 22 odcinków, aż do maja, to męczarnia. Na wszystkie fajne zdarzenia trzeba czekać i czekać.

Ale dzięki humorowi i fantastycznym aktorom powracającym warto oglądać. Tutaj nikt nie ginie. Jak mówi jeden z bohaterów "oni powracają jak zombie". :) Drugo i trzecioplanowe postacie prokuratorów, sędziów (Russel Edington!) i adwokatów przeciwnych stron są świetne i fantastycznie się to ogląda.

The Good Wife 6x01
Z wypiekami na twarzy zasiadłem do premiery najnowszego sezonu. I się nie zawiodłem. Mówi się, że 5 sezon był taki przełomowy i wielki. IMHO bez przesady. Główne wydarzenie to był klasyczny, niespodziewany i niewiarygodny Deus Ex Machina, który rozwiązał sztucznie stworzone przez scenarzystów problemy bohaterów. W nowym odcinku mamy kontynuację serii niespodziewanych bomb fabularnych. Ni z gruszki, ni z pietruszki Carrie Agos zostaje aresztowany, a zarzuty są poważne. Bardzo poważne. Niby chodzi o to by dopaść handlarza prochami Lamara Bishopa, ale w ogóle nie wiadomo kto stoi za tą intrygą. Do tej pory nie były pokazane jakieś szczególne sceny, gdy ktoś chciałby dopaść narkotykowego bossa poprzez jego adwokatów. Chyba chodzi też o jakieś prywatne porachunki z Alicją i jej partnerem. Ale nic nie wiemy, trudności się piętrzą a Carrie siedzi.

Ten szok łagodzą trochę wydarzenia poboczne. Eli próbuje przekonać główną bohaterkę by wystartowała w kolejnych wyborach na prokuratora stanowego. Przy okazji wspaniale przekomarza się z córką która ponownie wpadła do niego z wizytą. Podejmowane też są próby by uniknąć kolejnego skandalu seksualnego, który wisi w powietrzu z powodu (niezmienionych mimo doświadczeń) charakteru i temperamentu nowego gubernatora. Mnie raziły nieco ufarbowane na czarno włosy aktora grającego Eli Golda. Z siwizną był nobliwy i bardziej wiarygodny. Teraz wygląda trochę dziwnie. Ale najwięcej śmiechu dostarczyli Lee i Canning którzy powoli odkrywają plan Diane, która chce przeskoczyć do kancelarii Florrick/Agos. Znowu zaczyna się wyszarpywanie sobie klientów. Sceną odcinka jest widok tych dwóch gdy stoją w drzwiach gabinetu Canninga. Normalnie rechotałem pełną gębą podczas ich rozmów. Michael J. Fox mimo swojej choroby jest genialnym aktorem.

Poza tym na wszystko trzeba czekać, bo akcja rozwija się jak zwykle bardzo wolno. Kalinda w obronie Carriego (do którego chyba naprawdę coś czuje) dopiero pokaże pazurki. Bishopa nie da się pokonać z marszu. Trochę zabrakło w odcinku tego byłego księgowego w okularkach. Spora część odcinka kręciła się wokół szukania pieniędzy na kaucję, więc byłby na miejscu. Mam nadzieję, że nie wyrzucono tej postaci z serialu.


Madam Secretary 1x01
Tego samego dnia (godzinkę wcześniej) wystartował nowy serial. Lubię politycale, bo interesuję się tym co się na świecie dzieje. I z czego to wszystko wynika. Choć jeszcze nie skończyłem "West Wing" to z optymizmem wziąłem się za kolejną tego typu produkcję.

No i do końca odcinka siedziałem z uśmiechem. Po pierwsze - to nie jest Sorkin. Trochę szkoda, ale co zrobisz. Trzeba poczekać do listopada na zakończenie "The Newsroom", a na razie oglądać to co jest. Dopiero po kwadransie gapnąłem się co tym razem jest plagiatowane. Twórczyni serialu Barbara Hall chyba obejrzała sobie "Grę o Tron" i "House of Cards" i stwierdziła, że tamte seriale są seksistowskie. Postanowiła więc stworzyć ich kobiecą wersję, w której to płeć piękna jest bohaterem i podmiotem akcji, a nie tylko obiektem seksualnym do ruchania na ekranie. Przynajmniej takie jest moje zdanie i odczucia.

Bo akcja zaczyna się od przedstawienia spokojnego życia Elizabeth Faulkner-McGill, która jest wykładowcą powojennej historii na Uniwersytecie Georgetown. Ma dzieci i kochającego męża (też profesora) i jest szczęśliwa. Nagle, w wypadku lotniczym ginie sekretarz stanu (amerykański odpowiednik Radka Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych) i Prezydent Stanów Zjednoczonych (król Robert), przybywa z całym orszakiem na farmę Elisabeth (Winterfell) i oferuje jej puste (po śmierci Johna Arryna) stanowisko (namiestnika). Ona, nie jest do końca przekonana. Ale po namyśle przyjmuje tą propozycję nie do odrzucenia i wyjeżdża do stolicy, gdzie typowo po babsku tęskni za domem. Oczywiście okazuje się, że za śmiercią jej poprzednika kryje się jakiś spisek, który w późniejszym czasie trzeba będzie wyjaśnić.

A reszta odcinka pokazuje co by było, gdyby żeński, "dobry" odpowiednik Franka Underwooda został jednak sekretarzem stanu i zmieniał politykę na lepsze. Nie wiem czemu ale CBS ciągle kojarzy mi się z republikanami. W premierze tego odcinka daje prztyczka w nos demokratom. Obama koncertowo zepsuł sytuację w Syrii. Napiszmy więc scenariusz, w którym inna pani sekretarz daje nauczkę reżimowi. A wszystko dzięki znajomościom jakie uzyskała podczas pracy w CIA na stanowisku analityka. Jakie to wszystko proste. Uśmiechałem się coraz szerzej gdy najpierw widziałem scenę w której dyktuje warunki "rekompensaty" przez telefon, a potem upomina despotycznego króla małego państwa o epidemii AIDS i prawach kobiet. I wszyscy się słuchają. Jeju jaka prosta jest ta polityka zagraniczna. :))))) A na koniec jeszcze uszczypnęli Hilary Clinton parodiując jej styl ubierania. Odechce im się śmiechu jak ona wygra wybory w 2016. 

Dużą zaletą serialu jest prawdziwy wysyp znanych z seriali aktorów z Żelkiem (wiem że nazywa się Żelijko) Ivankiem. Ostatnio mam wrażenie, że facet gra we wszystkim. W Banshee był, w Revolution był, w Suits był, oglądałem stary mini serial o Johnie Adamsie, a on tam też był. I zajmuje typową dla siebie rolę wysoko postawionego, aroganckiego urzędasa, w tym wypadku szefa sztabu prezydenta. Trochę to zbyt oczywiste, ale pewnie ma swój udział w tym głównym spisku.Sama Tea Leoni też jest znana i lubiana, choć niekoniecznie przeze mnie.

Trochę to wszystko głupiutkie i naiwne, ale da się oglądać. Oby tylko unikali tego taniego patosu (scena na lotnisku) i będzie dobrze. Ciekawe jak wypadnie w konkurencji ze State of Affars? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz