sobota, 14 kwietnia 2018

Conan Barbarzyńca t.6 i 7

Przepraszam za zaległości Conanowe, ale prenumerata zawsze jest spóźniona, a ja zarobiony. Poza tym do kina też trzeba chodzić. Ale nie o tym. Najważniejszą rzeczą jest mega wypasiona (na mnie to bardziej spasiona :) ) koszulka jaką dostali prenumeratorzy z trzecią przesyłką. Znaczy osobiście wolałbym rysunek Adamsa lub Buscemy niż Windsor Smitha. Ale logo jest świetne.


Nie chcę się powtarzać, ale inaczej nie da się tego powiedzieć. Gwoździem i gwiazdą tych komiksów są niesamowicie piękne rysunki Johna Buscemy i Alfredo Alcali. Nie wiem w szczegółach jak dzielili między sobą pracę, ale efekt końcowy jest oszałamiający. Wcześniej z tym Buscemą spotkałem się krótko przy okazji przygody Punishera w Puerto Dulce. Tam nie wywarł na mnie wrażenia - ot jeden z wielu artystów rysujących Franka. Nie zwróciłem nawet uwagi na jego nazwisko w stopce, choć wiedziałem że jego brat masakrował wtedy TM-Semicowe Spider-Many.


Ale to co ten duet stworzył w latach 70-tych w magazynie "Savage Sword of Conan" to po prostu mistrzostwo świata jest. Kraje Hyboryjskie wyglądają jak żywe. Ostre i szorstkie rysy wojowników, kontrastują z pięknymi i gładkimi kobiecymi ciałami. Mamy majestatyczne twierdze, ponure lochy, potwory, gęste dżungle i bezkresne pustynie, wykonane z wielkim kunsztem i dbałością o detale. Brak kolorów przy takiej jakości wykonania przestaje być wadą, a staje się zaletą tych komiksów i jeszcze bardziej wyróżnia je na tle konkurencji. Conan wygląda powalająco. Dokładnie tak, jak sobie go wyobrażałem wiele lat temu, gdy czytałem pierwsze, książkowe tomy jego przygód. Każdy większy, całostronnicowy kadr z miejsca chciałoby się skopiować, powiększyć, wydrukować i powiesić na ścianę. Co właśnie zrobiłem.


Zacznę od końca. W 6 tomie zamieszczono drugą i ostatnią część adaptacji Ery Hyboryjskiej. Rysunki Waltera Simonsona bez kolorów nie wyglądają tak dobrze, jak w "Thor: Ostatni Wiking", ale spełniają swoją rolę. Zresztą tutaj liczy się głównie narracja opowiadająca losy i historię Hyborii aż do czasów starożytnego Egiptu. Niestety ta cywilizacja po czasach Conana nie miała się najlepiej. Ale jak Aquilonia miała potem przetrwać, skoro narobiła sobie wrogów na południu i zachodzie zniewalając swoich sąsiadów. A jednocześnie nie zrobiła nic by zmienić sytuację na swoim zachodzie i północy, gdzie była otoczona przez barbarzyńców. Tak jak Polska w XVIII w. - nie było się o co oprzeć (jak to zrobiła np. rewolucyjna Francja), więc musieli upaść. Jednak trzeba przyznać, że Simmonsonowi wyszła mapa kontynentu. Podoba mi się jej szczegółowość. Szkoda, że nie jest drukowana na wyklejkach, jak to było w książkach Amberu.


 Pierwsze opowiadanie 5 tomu, to "Diabeł w Stali". Po rozbiciu jego Zhuarigów na Pustyni Khorajskiej, Conan wraca nad Morze Vilayet do Kozaków z którymi wojował już kiedyś. Znowu zaczyna szarpać Imperium Turanu, przysparzając kłopotów możnym Yezdigerda. Próba wciągnięcia go w pułapkę powoduje, że trafia do zaczarowanej twierdzy, gdzie musi się potykać z jej panem. Piękna kobieta, potwory i artefakty - klasyka fantasy. Potem mamy dłuższą opowieść o tym jak Barbarzyńca zmierza jeszcze bardziej na wschód. Tym razem zjednuje sobie Afghulisów i szarpie wielką Vendhya'ę. Przypadkiem wplątuje się w dworską intrygę i walkę o tron tego państwa. Okazuje się, że Yezdigerd ma długie ręce, a na dodatek wchodzą nowi gracze, z magicznymi mocami. Conan trochę mimo własnej woli zaczyna pomagać królowej Yasminie w jej zemście na zabójcach brata.


"Xuthal o zmroku" przypomina "Czerwone Ćwieki". Znowu jest samotne, przeklęte miasto i jego diabelni mieszkańcy. Bohater chcąc nie chcąc musi się mierzyć z jego grozą, bo okolica jest jeszcze bardziej śmiertelna. "Koszmar z Czerwonej Wieży" w zasadzie jest o tym samym, tyle, że przez połowę historii to kumpel Conana z wolnych kompanii Koth jest na pierwszym planie. Cymeryjczyk wchodzi pod koniec, by posprzątać cały bałagan. Tutaj jest zabawnie, bo wychodzi na to, że nie wszystkie dinozaury wyginęły po uderzeniu meteorytu. Tyle, że te niedobitki które przeżyły, zostały wybite przez Conana w jego kolejnych przygodach. Ostatni komiks to początek powrotu nad wybrzeże Oceanu Zachodniego i dołączenie do barachańskich piratów i zingarskich bukanierów. 


Tak jak wspomniano o tym we wstępach, Conan wraz z wiekiem nabiera doświadczenia i charyzma szybuje mu pod sufit. Cały czas jest wspominana przepowiednia o tym że kiedyś zostanie on królem. Wierzy w nią całkiem poważnie i konsekwentnie dąży do tego celu. Świetnie się obserwuje jak używając swoich talentów walczy z wszelkimi przeciwnościami. Nie załamuje się, nie poddaje, zawsze szuka rozwiązania problemów. Z dzikością, bezwzględnością, z determinacją ale również z ironicznym spojrzeniem na otaczający go świat.

Jedyną poważniejszą wadą albumów są niekiedy słabej jakości matryce. Z ostrego jak brzytwa jednego rozdziału, nagle przeskakujemy do kolejnego, który jest rozmazany jakby ołówek zmiękł o 7 stopni. Źle to wygląda, choć "Szmaragdowa toń" jeszcze się jakoś trzyma. W większej skali powtarza się sytuacja z "Weapon X" z WKKM, gdzie też się drukowało to co dostało się od Panini, bez poprawek i refleksji. Druga sprawa to kolejność. Roy Thomas przez te pierwsze lata sam jeden adaptował i wrzucał Howarda do SSoC. Szkoda, że nie robił tego chronologicznie. Albo, że teraz nie zachowano kolejności. Bo tak skaczemy po epizodach życia i z czasem można się nieco pogubić, lub zapomnieć co było wcześniej.

Kolejny raz zostałem zmiażdżony wielkością tej serii. Dla mnie absolutne must have.

Ocena: 7+/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz