czwartek, 29 czerwca 2017

Superman: Lois i Clark

Byłem bardzo podekscytowany ukazaniem się w Polsce tego komiksu, który zaczyna przeprowadzanie czytelników od świata N52 do DC Rebirth. Jestem dzieckiem lat 90-tych i bardzo lubiłem serial telewizyjny z bardzo podobnym tytułem, czyli kultowy "Lois and Clark. The New Adventures of Superman". Jak na tamte czasy był to bardzo fajny serial - z humorem, trzymający się dziedzictwa komiksowego, z efektami specjalnymi nie odstraszającymi od ekranu. No i miał świetnych aktorów w głównych rolach - Deana Caina i Teri Hacher, którzy na stałe weszli do świadomości fanów (a ostatnio zaliczali epizody w serialu Supergirl). Dodatkowo również w tym czasie stworzono kreskówkę "Superman: TAS", która jeszcze bardziej zagłębiała się w świat Metropolis i jego obrońcy. O zeszytach TM Semic wspominać chyba już nie muszę. 


Bo Superman N52 (tak jak i Batman) to moim zdaniem było nieporozumienie. Był za młody, przez co bardziej przypominał Superboya niż Supermana. Brakowało mu tej stateczności i rozwagi trzydziestoletniego Clarka, mającego stałą pracę. W sumie tak jak Batman rzucał się od ściany do ściany, głównie reagując na to co scenarzyści DC mu rzucili i wpadając w coraz większe kłopoty. Poza tym nowa Lois zdradziła jego tożsamość. Co to za Superman bez Lois, za to chodzący z sąsiadką? Absurd. Dlatego bardzo cieszyłem się na powrót jego jedynie słusznej, prawilnej wersji, ze starego DC lat 1985-2011.

  

Tylko wyszło na to, że tego powrotu bardziej nie dało się zepsuć. Nie wiem czemu człowiek, który pisał fajne Rządy Supermanów, Dan Jurgens wymyślił, że Clark i Lois będą obecni w nowym świecie, od samego początku, od inwazji Darkseida. Ukrywa się na jakiejś zapuszczonej farmie, razem z Lois i ich małym synem. I tak przez 5 lat. Whaaaat?! Przecież to się w ogóle kupy nie trzyma. Ktoś tu się chyba naoglądał serialu Smallville, który ja też lubiłem. Ale powtarzanie schematu ukrytych działań nie przez młodego a starego herosa z żoną i dzieckiem, mnie się wydaje pójściem po najmniejszej linii oporu i pisaniem Domku na prerii a nie Supermana. Bo wychodzi na to, że on siedział i nic nie robił podczas Wiecznego Zła i innych wielkich kryzysów Nowego DC. A to mi się nie mieści w głowie, bo kłóci się z heroicznym charakterem Clarka. Czemu ach czemu on tych 5 lat nie mógł spędzić na Telosie lub jakimś innym świecie, gdzie mógłby przeżywać naprawdę nowe i ekscytujące przygody. Pomagać innym ludziom. Ale nie - on siedzi w USA (nawet kraju im nie zmieniono) i w sekrecie buduje budżetową wersję Fortecy Samotności. Dla mnie to porażka.


Zniesmaczony tym założeniem fabuły od pierwszych stron, czytałem tą historię dalej. No i niczym mnie w sumie nie zaskoczyła. Sztampa o tym jak małżeństwo dziennikarzy niby próbuje żyć w ukryciu, ale oczywiście nie może wytrzymać i oboje wracają do starych  nawyków w lekko przypudrowanej formie, myśląc, że w ten sposób nie wpadną. W ilu filmach i powieściach widziałem już podobny schemat. Oczywiście mylą się. Wpadka staje się nieuchronna i zmierzamy do oczywistego końca. Dla niepoznaki są wprowadzone nowe postacie, bo przecież wiadomo, że stary Superman nie może bić się z Luthorem czy Metallo, skoro robi to nowy Superman. Dostajemy więc jakiegoś no name'a obdarzonego dla niepoznaki potężnymi mocami, żeby ukryć to że jest nikim ważnym. Ale przynajmniej zostało podkreślone i zachowane zdrowe podejście do Luthora. bo przecież Luthor na każdym świecie pozostanie Luthorem i będzie knuć.


Dla mnie smaczkiem jest też to, że Jurgens powrócił do czarnego stroju, który Superman nosił po swoim wskrzeszeniu przez pewien czas. Lois też on się podoba. Mimo że dostajemy 8 zeszytów w tym albumie, nie dochodzimy do finału. Kończy się on w momencie zakończenia wątku rozwoju synka Kentów. Ważniejsze sprawy, będą musiały poczekać do kolejnego tomu, który ukaże się w sierpniu, trzeba więc uzbroić się w cierpliwość. A wcześniej przeczytać jeszcze finał Wojny Darkseida. Większość rysunków albumu mi bardzo przypadła do gustu, zwłaszcza Neila Edwardsa. Kreska jest prosta, ale nie prostacka. Nie jest zbyt dziecinna, ani za bardzo artystyczna/nieczytelna. I postacie i krajobrazy wyglądają bardzo ładnie. Takie komiksy bardzo lubię czytać.


Należy pochwalić Egmont za formę wydania. Bardzo mi się podoba, bo łączy funkcjonalność, estetykę i ekonomię w jednym. Lubię kupować 200-stronicowe albumy za rozsądne 37 zł. Szkoda, że wydawca tak długo upierał się przy twardej, droższej okładce. Tłumaczenie Jakuba Sytego jest dobre, naturalne z lekkością w tworzeniu zdań. Nie miałem wrażenia sztuczności, czy nienaturalności składni. Cieszy też kilka okładek na końcu tomu i brak posłowia Kamila Śmiałkowskiego. Jeśli tylko przełknie się początkowe zawiązanie fabuły, to lektura sprawia przyjemność. Wraca stary znajomy, a to jest moim zdaniem najważniejsze. Gdy on się znowu wdroży w swoją rolę, szybko można będzie zapomnieć o bezsensownym początku. Ja z niedosytem, zostawiony w połowie historii czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.

Ocena 7/10

2 komentarze:

  1. Kolego słabo u ciebie z czytaniem skoro piszesz: "Bo wychodzi na to, że on siedział i nic nie robił podczas Wiecznego Zła i innych wielkich kryzysów Nowego DC. A to mi się nie mieści w głowie, bo kłóci się z heroicznym charakterem Clarka." Jest wyraźne w komiksie powiedziane dlaczego Clark nie interweniował w większość wydarzeń dziejących się w czasie New52. Proponuje czytać ze zrozumieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie - czytaj ze zrozumieniem. To jest takie pitu, pitu i nędzne uzasadnienie złego pomysłu, że oni tu siedzieli te 5 lat. nasz Superman z miejsca by skoczył i przywalił Ultramenowi odsyłając go tam skąd wrócił. A nie siedział na farmie.

      Usuń