piątek, 30 czerwca 2017

Green Lantern Secret Origin WKKDC #23

Po latach czekania mamy wreszcie po polsku chociaż fragment epopei jaką o Zielonej Latarni stworzył Geoff Johns. Jego długi run jest chwalony przez większość komiksiarzy na świecie i w Polsce, ale w odróżnieniu do czasów TM Semic tym razem u nas Egmont dał szansę Flashowi, a nie GL. Pewnie zaważył, że serial na stacji CW zapewnia Barremu większą popularność. Dopiero na jesień 2017 dostaniemy pierwszą od kilkunastu lat serię z Halem, z DC Rebirth. Wtedy się zobaczy na własne oczy czy to jest dobre.


Tymczasem cofamy się do do samego początku historii, gdy mały Hal patrzy na śmierć swego ojca w mocno niedopracowanym samolocie Ferris Aircraft. To wydarzenie oczywiście zaważa na całym życiu chłopca. Jednak mimo takiej tragedii i przeżytej traumy związanej z samolotami, nie rezygnuje on ze swojego marzenia, żeby pójść w ślady taty. Dzięki temu, że na końcu albumu mamy oryginalny origin można samemu ocenić zmiany i rozbudowę względem poprzednich wersji. Jak chyba we wszystkich Tajnych Genezach młody, przyszły bohater musi spotykać młode wersje ludzi, którzy zaważyli na jego dorosłym już życiu. Tak jak w serialu Smallville (a pewnie i w Tajnej Genezie Supermana która wyjdzie w WKKDC #33) Clark spotkał za młodu Lexa Luthora, tak teraz Jordan poznaje (przelotnie ale zawsze) Carol Ferris, jego przyszłą miłość/nemezis. Potem chęć zostania pilotem i ciągłe chodzenie na lotniska powoduje konflikt rodzinny z matką i braćmi. Zmiany są też w powodzie dla którego Abin Sur rozbił się na Ziemi. W sumie dopiero teraz do mnie dotarło, że rzeczywiście statek kosmiczny był mu niepotrzebny, skoro mógł latać dzięki pierścieniowi. Johns załatał tą lukę logiczną, ale w taki sposób, by pasowała mu ona do dalszego ciągu jego opowieści w teraźniejszości, której na razie po polsku jeszcze nie możemy przeczytać (Sinestro Corps War, Blackest Night etc.).


Samo stanie się członkiem Korpusu Zielonych Latarni poszło dość szybko. Pierścień się przeleciał po okolicy, skanował ludzi, wybrał Hala i porwał go do Abin Sura. Po pytaniu czy się przyłączasz, on powiedział tak i od razu pierwsze zadanie - uratować znajomego pilota, który wpadł w kłopoty, bo go zielony latający ludzik zdekoncentrował. I tak w 5 minut Ziemska Zielona Latarnia została przedstawiona światu. A potem od razu ziuuuuu na Oa, na szkolenie do Kilowoga. Komiks był pisany w 2008 roku a 2 lata później wyszedł film z Rayanem Reynoldsem. Kto oglądał, ten wie mniej więcej jak to szkolenie wyglądało. W tej części nie podobała mi się tylko jedna scena. Azjaty w USA nie można nazywać żółtkiem czy skośnookim, bo jest to określenie rasistowski. Ale wyzywać od polaczków już jak najbardziej.można. Ni spodobały mi się te podwójne standardy.


W ogóle pierwsza część komiksu jest nudnawa - jak to zwykle z originami bywa. Ale w drugiej połowie pojawia się Sinestro, jeszcze jako członek Korpusu. I dopiero wtedy robi się ciekawie, gdy weteran zaczyna uczyć żółtodzioba tego, czego zabrakło na zwykłym szkoleniu. Mamy zabawne pyskówki ale i rodzący się wzajemny szacunek między obiema Latarniami podczas walki ze wspólnym zagrożeniem. Razem starają się wyjaśnić śmierć Abin Sura i czyta się to bardzo dobrze. A jak sobie pomyślę, jak to musi wyglądać potem, to aż mnie skręca z niecierpliwości, żeby przeczytać  cały ten run. Ta część komiksu ratuje całą historię, bo wciąga czytelnika w świat Hala Jordana. pokazuje jak musi się szybko uczyć "fachu", by sprostać wszystkim przeciwnościom i przeciwnikom jakich dość szybko spotyka.


Kreska Ivana Reisa jest bardzo ładna. Wyrazista, realistyczna, ale nie za bardzo. Dalej wszystko wygląda jak komiks i dobrze. Cieszy szczegółowość oddania konstruktów pierścienia. A Carol jak na komiksową laskę może się podobać, choć nawet dekoltu nie nosi. Humor jest, ale nie wychodzi on na pierwszy plan, skoro dookoła dzieje się sporo przykrych rzeczy. Tłumaczenie na polski jest znośne. Może ktoś wreszcie dał solidny opeer Tomaszowi Kłoszewskiemu i przyłożył się on do swojej pracy. Może też wreszcie korektor i redaktor przestali spać i zaczęli poprawiać jego błędy. W każdym razie jest lepiej niż w jego ostatnim opracowaniu. Denerwowało mnie tylko używanie wołacza zamiast mianownika. jak w tomach z Batmanem było ciągle Brusie i Brusie, tak tutaj mamy "Halu", zamiast po prostu "Hal". Nie wiem po co tak udziwniać. Źle to wygląda. Szkoda też że archiwalium z 1959 roku jest takie króciutkie.


Podsumowując, ta opowieść to próbka tego co oferuje run Johnsa. Ja zdecydowanie nabrałem ochoty na więcej. Niestety tylko to mogliśmy dostać w regularnym tomie Kolekcji. Reszta jest po prostu za duża. Dlatego trzeba mieć nadzieję, że Eaglemoss mimo klęski pierwszego, wyda drugie Wydanie Specjalne, tym razem z Zieloną Latarnią jako polską premierę. Wtedy sam pierwszy rzucam się po to do kiosku.

Ocena 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz