sobota, 1 kwietnia 2017

JLA Rok Pierwszy WKKDC #15-16

Trwa nieustający dopływ  historii o losach JLA. Po zakończeniu runu Morissona przez Egmont, Eaglemoss uraczył nas Ziemią 2 oraz historiami pisanymi przez Marka Waida. Niedługo przed napisaniem Wieży Babel razem z Brianem Augustynem stworzył wreszcie pokryzysowe początki Ligi Sprawiedliwości.

Ja byłem sceptyczny wobec tego tomu, bo nie lubię originów i mielenia tych samych znanych wątków w kółko.  Ale Mark Waid zaskoczył mnie bo zrobił to bardzo dobrze. Nie powtórzył łzawej historii o tym jak Batman, Superman i Wonder Woman się spotkali i zorganizowali (to będzie w "Trójcy"), tylko wykorzystał pozostałe postacie - Flasha, Green Lanterna, Marsjańskiego Łowcę Ludzi, Aquamana i Black Cannary (w stosunku do kreskówki z 2001 poprzedzała ona Hawkgirl). I to mi się spodobało, bo jest świeże, nie ograne a przez to wciągające.


Przeciwnikiem została uczyniona (oprócz standardowych złych kosmitów) grupa Locus, która jest  Uber Alles. Ta organizacja całkiem nieźle się sprawdza jako główny wróg Ligi w tej historii. Waid uczynił ją poważnym zagrożeniem ale potraktował też z dystansem. Zwłaszcza ich pseudoniemiecki wygląd - wojskowy dryl, blond fryzury na jeża, kwadratowe szczęki, stalowoszare mundury ciągle wzbudzał mój uśmiech. Poza tym te wydarzenia były krótko wspominane w jednym zeszycie JLA, który Egmont wyciął z własnego wydania, bo go Morrison nie pisał. Locus przez większość komiksu stopniowo i konsekwentnie realizuje swój plan, który JLA będzie musiała powstrzymać. W Wieży Babel też nawiązano do tych czasów i tego co robił J'onn Jonz na początku działalności Ligi. I gdy zna się już tą przeszłość, ja zupełnie inaczej oceniam działania Batmana - po tym co się wydarzyło pod koniec Roku Pierwszego jego koledzy zdecydowanie nie powinni  mieć do niego pretensji, że zbierał dane. Sami tego doświadczyli, że trzeba mieć plany ewentualnościowe na wszystko, bo inaczej Ziemia może nie przetrwać.


Pióro Waida jest naprawdę bardzo dobre. Pisze lekko, zabawnie ale z polotem i sensem. Nie obraża inteligencji czytelnika a wszystko układa się u niego w logiczną całość. Może nieco sztampową, ale bez przesady. Uwielbiam te jego żarciki i onlinery wpisane w wydarzenia o wielkim rozmachu i powadze, które rozluźniają atmosferę. Dodał też trochę patosu ale to cecha wszystkich prawdziwe amerykańskich komiksów. Ważne jest że nie było tego w nadmiarze i nie zebrało mi się na wymioty, jak np. w "Kapitan Ameryka: Nowy Ład" czy też "Wybrańcu".


Przyjemnie się też patrzyło na gościnne występy mniej znanych w Polsce postaci typu Vandal Savage (ja mam do niego sentyment z animacji JL TAS), Doom Patrol, JSA lub mignięcie przez chwilę Animal Mana. Batman i Superman też pojawiają się tylko przelotnie, bo tym razem to nie jest ich komiks (choć udało się wcisnąć kultową scenę). Pokazano Maxwella Lorda, który brylował w 1 sezonie serialu o Supergirl, a potem o nim zapomniano. Iris West, dziewczyna Barrego Alena ma zaledwie kilka kadrów, a jest tak samo irytująca jak jej wersja z serialu stacji The CW.

Podobały mi się rysunki Barrego Kitsona. Postacie są szczegółowe, widać ekspresję i uczucia na ich twarzach a sceny walk wyglądają dynamicznie i okazale. Paleta kolorów jest zdecydowanie zimna i nieco przygaszona a tła czasami zbyt puste. Ale taka stylistyka pomaga wczuć się w klimat podróży do przeszłości bohaterów, którą czytelnik odbywa. Pomagają w tym też archiwalia w postaci zeszytu JLA #9 z 1960. Wyraźnie widać inspirację scenarzysty, który tylko uwspółcześnia chwalebne dziedzictwo. Natomiast drugie archiwalium o początkach Marsjanina niestety urywa się w najciekawszym momencie. Na szczęście tym razem dostajemy pełnowymiarowe okładki wszystkich 12 zeszytów z amerykańskiego wydania.


Bolą niestety usterki techniczne. Tłumacz i korektor nawet nie potrafią bez błędów przełożyć dwóch dwustronnicowych wstępów. A potem przez cały pierwszy tom mamy mniejsze (sałatka Cezar czy tylko Cezar) bądź większe (zmasakrowany cytat z Planety Małp)  wpadki Tomasza Kłoszewskiego. Drugi tom prezentuje się lepiej (może ten facet wreszcie się czegoś uczy?) pod tym względem, ale znowu wraca słabsza forma drukarni. Mi trafił się egzemplarz z lekko przesuniętym fragmentem panoramy na grzbiecie, oraz brzydkimi zagięciami kilkunastu stron w środku numeru.

I tylko takie mankamenty ma ten komiks. Gdyby nie one komiks byłby świetny, bo czyta się go bardzo przyjemnie i można byłoby go polecieć każdemu, za jego inteligentną i wartką fabułę. Smutne jest to, że osoby nadzorujące WKKDC nie potrafią ciągle wyeliminować błędów technicznych, przez co Kolekcja nie lśni swym blaskiem tak mocno jak powinna.

Ocena 7+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz