czwartek, 29 stycznia 2015

Thunderbolts: Faith in monsters WKKM #57

Powiem tak. Gdy ostatecznie postanowiłem kupować większość ciekawszych pozycji WKKM, nie zwróciłem uwagi na Thunderboltsów. Interesowały mnie przede wszystkim MME, może X-Meni czy inne przygody Avengers. Ale kto by chciał kibicować bandzie przestępców i psychopatów, którzy ścigają dobrych bohaterów i wsadzają ich do więzienia 42 w Negative Zone? Ja na pewno nie, bo uważam, że to oni powinni tam siedzieć! A nie biegać luzem po Ameryce.
Jednak po pogłębieniu tematu i przeczytaniu Dark Avengers zmieniłem zdanie. Obsadzenie Normana Osborna jako szefa najpierw rządowej grupy Thunderbolts a potem H.A.M.M.E.R., jest absurdalne fabularnie (jakim cudem dyrektor SHIELD Tony Stark się na to zgodził?! Prezydent USA?! Przecież ten facet to psychopatyczny morderca!). Ale jak wspaniale się to czyta! Ellis a potem Bendis wspaniale rozpisali tą postać. Norman jest dokładnie taki jak się można spodziewać. Każdy fan serialu animowanego "Spider-Man: The Animated Series" po lekturze, zrozumie o co mi chodzi. Może tutaj jeszcze nie słychać głosu Zielonego Goblina, ale za półtora miesiąca dostaniemy "Siege" i będziemy mieć szaleństwo na pełną skalę.
Niestety jak to zwykle bywa, początki bywają trudne. Wydarzenia pierwszych oryginalnych 6 zeszytów tego tomu naprawdę streszcza zdanie, że jest to rządowa grupa zreformowanych (he he), byłych przestępców, którzy ścigają niezarejestrowanych bohaterów. I jeszcze są to jakieś no name'y, bo nawet nie poruszono tematu Secret Avengers Luke'a Cage'a. Ale opowieść ma niesamowity klimat i ponury humor, który mi bardzo przypadł do gustu. Jak człowiek jeszcze jest takim miłośnikiem Spider-Mana jak ja i zna historię jaką dzielą Pająk i Green Goblin, to czerpie wielką przyjemność z tych wszystkich smaczków napisanych przez Warrena Ellisa.
"Nie zaprzeczę, że miałem problemy zarówno osobiste, jak i zawodowe". Ha - delikatnie mówiąc. Rozwaliła mnie scena w której Norman zaczyna się szaleńczo śmiać - cha, cha, cha, cha. Albo gdy słyszy zamiast "Scarlet Spider, Steel Spider" słowo "Spider-Man". A potem gwałtownie temu zaprzecza. Atmosfera jest gęsta. Podświadomie czeka się aż bohaterowie "wybuchną" i całkowicie stracą panowanie nad sobą. Fajne były też reklamy Góry i figurek członków Thunderbolts. Powalenie zabawkowego Kapitana Ameryki było mocne, przez swój symbolizm i podświadomą złowieszczość nowych rządów. Również sparodiowanie Stana Lee jako Wujka Sama zachęcającego do wstąpienia do rezerwy Thunderbolts wyszło świetnie. Uśmiechałem się też jak już w pierwszych scenach Bullseye pyta się kiedy będzie mógł zabić Daredevila. Venom oczywiście ma to samo ze Spider-Manem (co było pokazane w Tajnej Inwazji - t.55). W ogóle jakaś grupa wsparcia się zrobiła. Prawie każdy ma jakiś problem. Zwłaszcza Penance. Szkoda, że zamiast przyjęcia Venoma do grupy, nie pokazano kim jest ten człowiek w Żelaznej Dziewicy. Niezorientowani nie wiedzą z czym on musi się zmagać, a ja nie chcę spoilerować.
Cały komiks jest też dobrze zilustrowany. Mike Deodato może nieco zbyt realistycznie rysuje ludzkie postacie i upodabnia Normana do Tomego Lee Jonesa, ale jego styl jeszcze mi się podoba. Zwłaszcza, że Moonstone wyszła bardzo ponętnie. Duże plany i sceny bitew też wyszły ładnie. Wybuchy, przerośnięty Venom czy grad padających ciosów w bliskim zwarciu są przyjemne dla oka. O dobrym scenariuszu już wspomniałem. Jedyną wadą fabuły jest to, że urywa się w ciekawym momencie. Tak jak w przypadku hachettowych Thorów, tylko liznęliśmy całość historii. Reszty niestety musimy szukać sami. Thunderboltsi mieli swoją rolę w Tajnej Inwazji i byli narzędziem Osborne'a podczas Dark Regin. I znowu - jeszcze nie czytałem "Siege", by sobie nie psuć przyjemności lektury 11 marca. Ale tam się pewnie większość wydarzeń rozstrzygnie.
Niestety wadą numeru są poważne błędy w druku. O ile tym razem mój egzemplarz nie miał porysowanej okładki, (jak to się czasem zdarza), to w środku szycia rozdarły początkowe strony. Mam teraz takie "piękne" białe owale rozdać wokół sznureczków. Tyle dobrego, że nie jest tak przez cały numer. Mamy też jakieś cienkie, czerwone kreski na samych rysunkach. Ostatni zeszyt ma chyba problemy z kolorystyką, bo barwy są zdecydowanie bledsze. Inni ludzie na fanpage'u Kolekcji donoszą o liniach cięć na przedniej okładce czy brakujących stronach. Można stwierdzić, że wśród 57 tomów, ten jest najgorzej wydrukowany. Ciekawe z której drukarni w naszym kraju korzysta Hachette?
Mimo tego, komiks jest naprawdę zacny, zwłaszcza dla fanów Spider-Mana i Osborna. Jak się znajdzie jakiś nie zjechany, pocięty, uszkodzony egzemplarz, to warto go brać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz