Bo popatrzmy na fabułę "Marvel 1602". Mamy kolejny alternatywny świat, tym razem o numerze 311. Na całym świecie dochodzi do gwałtownych zjawisk atmosferycznych, które destabilizują życie milionów ludzi. A kto może temu zapobiec? Oczywiście tylko Nick (tutaj sir Nickolas) Fury i Dr Strange którzy tradycyjnie odgrywają rolę bohaterów wiedzących i prowadzących inne postacie. Naprawdę - poza przeniesieniem akcji w czasy elżbietańskie, wszystko jest takie samo. Nawet chemikalia, czy raczej magiczna maź która pozbawiła Daredevila wzroku, pozostała zielona a okulary Cyclopsa czerwone. Herosom oczywiście dano stroje z epoki, ale nazwiska to komiczne odpowiedniki tych z Ziemi 616, różniące się głównie pisownią a nie wymową (Peter Parquagh, Carlos Javier, Scotius Summerisle itp.). Tak samo robi się w Komiksach Gigantach. :) Jak w przypadku "Ultimates" zmiany nie są zatrważająco wielkie a pomysł oryginalny. Nie trzeba było znanego nazwiska Gaimana by coś takiego wysmażyć. Jako Brytyjczyk pewnie dość łatwo przyszły mu do głowy te realia. Równie dobrze ja - Polak, mógłbym przenieść świat Marvela w realia Rzeczpospolitej Szlacheckiej czy naszego rozbicia dzielnicowego i też bym chwalił się "oryginalnością".
SPOILERY Z przebiegiem akcji jest to samo. Profesor X ma swoją szkołę i (śmierdzących :) ) mutantur, Magneto knuje przeciwko ludziom (tutaj utożsamianymi ze Świętą Inkwizycją i papiestwem), głównym złym okazuje się oczywiście Doom (któremu jako jedynemu, nie wiem czemu, zmieniono imię z Viktor na Otto), Watcher jak zwykle się wtrąca, a na koniec wymagane jest poświęcenie któregoś z herosów dla dobra ogółu. Ok, niektórzy ze znanych i lubianych są nieźle zamaskowani. Mi nie chciało się zastanawiać głębiej nad nimi, bo wolałem gnać do końca komiksu, gdzie wszystko jest podane na tacy. Czarna Wdowa ma zmieniony charakter, ale tylko ona. Reszta toczy się po staremu. Nie potępiam tego w czambuł, bo ja lubię tylko te filmy co je znam. Tylko po co przepłacać? Dobre jest to, że scenarzysta podkreślił miałkość Bendisa który 3 lata później w swojej "Tajnej Wojnie" robi dość podobny szturm na Latwerię. Mark Weid w swojej "Uzasadnionej Interwencji" zresztą też. Jakbym czytał 1602 wcześniej popsułoby mi to odbiór tamtych tomów, bo aż taka zrzynka to dla mnie przesada.
Klina mi tylko zabiła Victoria Dare, której nie mogłem skojarzyć z żadną postacią Marvela. Ale to tylko dlatego, że jestem Polakiem a legenda o zaginionej koloni Roanoke jest u nas słabiej znana. Choć jak przeczytałem wyjaśnienie, to przypomniał mi się odpowiedni odcinek "Supernatural" ze słowem croatonian. Dzięki temu, że w opowieści są sami znajomi, czytało mi się ją całkiem przyjemnie, lepiej niż pierwsze 6 zeszytów Ultimates. Podobały mi się smaczki, żarciki ("Szybko biegłem panie") i jako miłośnikowi historii, cała ta XVII w. otoczka. Co by nie mówić - Stuartowie dostali za darmo Anglię we władanie i zepsuli wszystko po całości, przez swoją głupotę, prostactwo i upór. Realia tych zmian Gaiman oddał bardzo dobrze.
Pomógł też rysunek Andego Kuberta i nakładanie koloru przez Richarda Isanove. Ten duet robił już tom 36 - Wolverine Origins gdzie rysunek był równie ładny. Dodatków nie dostajemy za wiele - wypowiedź Gaimana o pracy nad 1602, alternatywną okładkę i krótki opis innych komiksów z tego świata. Jednak to zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę, że zebrano aż 8 zeszytów w tych twardych okładkach. Prawie 230 stron za 40 zł (gdy Egmont chce aż 75) robi wrażenie.
Ale znowu, ja kupuje tylko dla grzbietu. Dzięki grubości tomu, tym razem uniknę podwojonego oka Spider-Mana. Jeśli zaś ktoś lubi brytyjskich scenarzystów, dobry rysunek, alternatywne światy dziejące się bez udziału 616, historyczne realia i trochę angielskiego humoru to powinien kupić, bo będzie zadowolony.