Krótko - zepsuli i zniszczyli marvelowski świat dokładnie w ten sam 
sposób jak zrobiono to samo 6 lat wcześniej Civil War. Kolejna 
bezsensowna historia. Jej pomysłodawcy - J.Aaron, B.Bendis, Ed Brubaker,
 J.Hickman i M. Fraction lądują u mnie na czarnej liście obok tych co 
wymyślili Civil War.
Teraz dłuższa wersja.
Ja nie wiem dlaczego niektórzy scenarzyści upierają się, że fani 
komiksów lubią jak bohaterowie tłuką się miedzy sobą na poważnie? Czy 
tak jest naprawdę? Ja tego nie znoszę. Tyle jest czarnych charakterów do 
utłuczenia. Mr Sinister o mało co Ziemi nie najechał podczas tego 
eventu. Ale nie, niech dobrzy znowu biją się nawzajem o jakieś głupoty. A w tym czasie źli wykorzystają sytuację. Ja chcę 
powrotu tych "starych dobrych czasów" 

 które świetnie opisał Spider-Man. Spotyka się dwóch herosów, w wyniku 
nieporozumienia, walczą chwilę ze sobą. Ale po jakimś czasie okazuje się,
 że jednak są po tej samej stronie, łączą siły i pokonują tych złych. I 
tak właśnie powinno być.

 
A tutaj na samym początku robią ze Scota Summersa jakiegoś 
nawiedzonego fanatyka-zelota. Teraz wiem, że to wszystko zaczęło się wcześniej w eventach Schizm i Utopia. Niestety - w ogóle poprowadzenie tej postaci w ostatnim czasie mi się nie podoba. Zrobili z niego przybranego syna Magneto. Jak facet który przez moc Feniksa DWA 
RAZY (!!) stracił żonę a jego alternatywna córka była jej nosicielem, mógł 
uwierzyć, że ta siła zbawi mutantów? No jak? To pierwsze założenie, 
doprowadzające do wojny, od razu było bez sensu. Poza tym Cyclops zawsze był
 zgodny i chętny do negocjacji. Można by choć podjąć próbę porozmawiania o tym 
całym problemie. To w ogóle nie w jego stylu, by zaraz po kilku słowach 
wywalić do Kapitana Ameryki z promieni optycznych. Inna sprawa, że 
specjalnie kazano zabrać Cap'owi i mieć zaraz za plecami statek 
inwazyjny. Całe zawiązanie akcji było bez sensu, zupełnie niewiarygodne 
(wiem, wiem, że to fikcyjny świat) i strasznie prostackie.

 
Potem było jeszcze gorzej. Wydawało się, że znaleziono receptę - 
wystarczyło podzielić moc Feniksa na kilka osób. I X-Men zaczęli 
zmieniać Ziemię na lepsze. Dlaczego Avengers nie zaproponowali rozejmu? 
Jasne, mogli dalej pracować sposobami zapobiegnięcia katastrofie, ale po
 cichu przy pozornym spokoju. I jak można było być przeciw światu bez 
wojen, głodu i chorób?Tym bardziej, że X-Men nie mieli ukrytego motywu jak Lex Luthor w "Sprawiedliwości". Kolejny absurd. Niestety zamiast szukać 
porozumienia postanowili powalić Namora. I tu wrócił staaaary komiksowy 
motyw - "Wszystko było dobrze póki nie okazało się, że tak naprawdę robi
 się coraz gorzej". Cztery osoby to było już za mało by stabilne mieć 
moc Fenixa. Nosiciele zaczęli wariować na maxa, mieć totalny kompleks 
Boga i na końcu oczywiście zwracać się przeciwko sobie (wytłumaczono to w
 DragonLance 

). Bo ostatecznie zawsze "może być tylko jeden". 

 Mnie zwłaszcza przerażała Emma, bo przed nią naprawdę nic się nie mogło
 ukryć. Dobrze, że na Utopii nie skasowała Cannonballa za 
nieprawomyślność. 

 Choć nie wiem czemu wszyscy się oburzyli na Limbo-więzienie Magic. To 
samo robił Stark w Negative Zone z nierejestrowanymi bohaterami. Tam 
była nauka, tutaj magia. I to jedyna różnica.

 
I finał w którym Cyclops kompletnie wariuje, ale udaje się jednak go 
powstrzymać. Tyle tylko, że już całkiem zmienili go w drugiego Magneto! Po ucieczce z
 więzienia będzie teraz jako outlaw walczyć o prawa mutantów. Odrodzono 
de facto Bractwo Złych Mutantów. Gorzej! Znowu wrócił problem mutantów 
na świecie.

 
A było przecież tak fajnie. Scarlet Witch załatwiła sprawę. Żadnego 
drugiego gatunku, żadnej kolejnej wojny, żadnej nienawiści i rasizmu. 
Sielanka. A tu nagle Fenix doprowadził do kolejnej fali mutantów. Przez 
co cały "House of M" okazał się bezsensowny. Wróciliśmy do punktu wyjścia
 sprzed 50 lat! Pojawiają się mutanci, pojawia się rasizm, mamy przemoc i
 nienawiść. Purefighters mieli rację - trzeba było od razu zabić 
Mesjasza. No i nie wiem czy normalni, ludzie zmienieni nagle w dziwadła (jak ta 
nastolatka która została kamienną ważką) będą wdzięczni Cyclopsowi. 
Jakbym dostał moc deformującą mnie zewnętrznie to bym się wściekł. 
Potraktowałbym to jako karę zmieniającą zwykłego człowieka w 
potworka/straszydło.

 
Teraz już wiem dokładnie co się wydarzyło po World War Hulk. Secret Invasion i Dark Regin doprowadziły do takiej sielanki w Avengers. Bohaterowie zrozumieli swoje błędy i znowu wszyscy byli razem i trzymali się za rączki (scena obiadu w rezydencji Avengers). W ogóle nie widać 
skutków Civl War - została jakby wykasowana poza jedną kwestią Tonego do
 Steve'a. TO PO KIEGO GRZYBA ROBIONO CAŁĄ CW, SKORO WSZYSTKO WRÓCIŁO DO 
PIERWOTNEGO STANU??? Wychodzi na to, że jedynym jej skutkiem który się 
utrzymał był rozpad Fantastycznej Czwórki. Z tym eventem pewnie będzie 
tak samo. Nie wierzę by na stałe zabito Profesora X. Za jakiś czas 
pewnie wróci. A Cyclops na stałe zostałby złym tylko gdyby postanowili 
na Amen uśmiercić Magneto (który ma już ze 100 lat 

).

 
Były też inne błędy. Ostatecznie okazuje się, że "Niezwyciężony" 
Iron-Man jest do niczego. Rozpętał wojnę domową, potem nie potrafił 
pokonać Hulka a tutaj tylko pogorszył sytuację z Feniksem, dzieląc go na
 5 części. To po kiego mi taki geniusz, który nie rozwiązuje żadnego 
problemu?? Wyraźnie widać jakie skutki ma brak w Marvelu postaci typu 
Batman, który ratuje wszystkich na końcu. Po co wysyłano część Avengers 
na świat Kree by zdobyli część Feniksa, skoro ledwo wrócili to ją na 
księżycu stracili, bo połączyła się z Phoenix Five?? Dlaczego Cable 
wystąpił tylko w prologu? Toczy się bój o los wszystkich mutantów a 
Cable'a nie ma? SŁABIZNA! Ataki małych grupek Avengers z Kun La na 
X-Menów, skutkujących tylko startą kolejnych ludzi itd. itp. Cały event 
do szybkiego zapomnienia, jak właśnie CW. Jedynym jasnym punktem było 
krótkie szkolenie Hope przez Spider-Mana (które i tak za mało 
podkreślono w finale). To zdecydowanie mój ulubiony bohater Marvela 
(zaraz za nim jest Punisher). Cytaty z pierwszego Karate Kida - 
genialne.